Dla Jezusa najcenniejsze i największe jest to, co w oczach świata niewiele znaczy. To co małe, On stawia za wzór. Tym najmniejszym On oddaje w posiadanie Boże Królestwo.
Panie Jezu, cieszę się, że moje imię zapisane jest w niebie. Wierzę, że przygotowałeś dla mnie miejsce i że mnie kochasz i pragniesz. Jakie to szczęście, że mogę słuchać Słowa Bożego, które przemienia moje serce.
A może jestem znudzony wszystkim i nie potrafię zachwycić się pięknem przyrody, docenić darów mi danych, zachwycić się sobą – Jego stworzeniem i Stwórcą. Chyba lekarstwem na to wszystko – chorobę grzechu – jest nasze nawrócenie. Nie nawrócenie kolegi, żony, męża, Kościoła, ale najpierw moje własne! „Biada Tobie Korozain, Biada Tobie Betsaido”...
Jezus posyła do świata także chorych, a więc tych, którzy wydają się być zupełnie nieużyteczni i nieprzydatni. Jezus poleca im, by szli i byli Jego świadkami w ubóstwie środków i zewnętrznych możliwości. Zleca im odpowiedzialne zadanie wstawiania się za tymi, którzy działają ewangelizacyjnie, „na zewnątrz”. I nie są oni tylko jakimś dodatkiem do wspólnoty, ale jej podporą i racją bytu.
W dzisiejszej Ewangelii Jezus objawia nam ważną prawdę: aniołowie w niebie nieustannie wpatrują się w oblicze Boga Ojca. Podobnie my, podczas modlitwy, możemy w naszych sercach adorować oblicze Boga, łącząc się z aniołami w uwielbieniu i tęsknocie za ostatecznym spotkaniem z Nim w królestwie niebieskim.
Jezus przyszedł na świat, by każdemu dać możliwość zbawienia, za wszystkich umarł na krzyżu, a więc nie możemy prosić Boga o karę dla tych, którzy są przeciwko Niemu, ale o Jego miłosierdzie wobec wszystkich.
Sytuacja podporządkowania wydaje się odbierać nam godność. Jednak posłuszeństwo zostało rozpoznane przez wieki jako najmocniejsze narzędzie wewnętrznej przemiany. Stać się jak dziecko znaczy pozwolić się kształtować Bogu.
Skąd bierze się zazdrość? Różne mogą być tego przyczyny. Człowiek zazdrosny nie potrafi dostrzec swojej wartości, tego co ma i dlatego pożąda dóbr, które nie są jego. Jest o nie zazdrosny. Lekarstwem na ten chorobliwy stan duszy, jest otwieranie się na Boga, na Jego spojrzenie. Bóg cieszy się z każdego naszego dobra, najbardziej ukrytego, i chce, abyśmy je pomnażali.
Łatwo było trwać przy Nim, gdy tłum wiwatował, chciał obwołać go królem, czy ścielił Mu pod nogi palmowy kobierzec. Dużo trudniej usłyszeć, że „Syn Człowieczy będzie wydany...”. Jeszcze trudniej zrozumieć. Nie rozumieli, nie pojmowali, bali się zapytać...
Sam musisz uwierzyć i przejść drogę z Jezusem Mesjaszem. Drogę cierpienia, odrzucenia, drogę śmierci.