Być może czekamy z utęsknieniem na drogę krzyżową transmitowaną z rzymskiego Koloseum, czekamy na te prowadzone w naszych parafiach, ulicami miast. A ja każdego dnia pomiędzy piętrami, oddziałami, salami, zatrzymuję się przy jej kolejnych stacjach, nie kończących się na stacji czternastej. Najważniejsze jest jednak to, że na końcu zawsze jest Zmartwychwstanie.
Na szczęście spotykam chorych, którzy od czasu do czasu pytają mnie: „Gdzie jest krzyż, bez którego tak trudno znieść ludzki ból i cierpienie? Gdzie jest krzyż, ten wielki znak naszego zbawienia?” Może to pytanie szczególnie ważne jest teraz, w Wielkim Poście
Gdy czytam te historie, uświadamiam sobie, że w Bogu nie ma sytuacji beznadziejnych. Nie ma grzechu, który nie mógłby być zamieniony w perły, nie ma historii człowieka zeszpeconej, która nie mogłaby być odmieniona Jego łaską. Nie ma sytuacji beznadziejnej, jeśli Jemu powierzymy naszą bezradność. Bóg zawsze wygrywa, nawet jeśli nam się wydaje, że wszystko jest przegrane.
Piątek dla nas jest pamiątką Golgoty, dlatego podejmujemy wstrzemięźliwość. Post może mieć także inny charakter: jałmużny, którą ofiaruję na biednych, ofiarowanego cierpienia, znoszenia niedogodności.
Spójrz na krzyż. On leczy duszę z grzechu pychy i samowystarczalności. Jest jak najnowsza terapia przywracająca zdrowie. Jedno jest pewne. Każdy z nas przejdzie drogą obumierania.
Herod zapomniał o jednym, że jest Jezus, który przynosi o wiele większe królestwo, niż jego ziemskie dobra, królestwo wolności, prawdy, dobra. Nawet jeśli finał tej historii był tragiczny, Jezus umarł na krzyżu także za Heroda.
Budzi we mnie podziw postawa tych, którzy wpadli na genialny pomysł, by dotrzeć z paralitykiem przez dach i postawić go wprost przed stopy Jezusa. Podziwiam ich samozaparcie, wytrwałość, pomysłowość, nieustępliwość.
Posługa kapelańska trochę podobna jest do misji Jana Chrzciciela. Jan przepowiadał nadchodzącego Mesjasza, ale kiedy Jezus przyszedł, Jan usunął się w cień. Nie widział cudów Jezusa, wyjątkowych znaków, nie doświadczył tego, co widzieli Apostołowie, nie dane mu było już ujrzeć tych tłumów podążających za Jezusem.
Maryjo, dziękuję Ci za Twoje „fiat”, za to, że dzięki Twojemu „tak” dziś nie czekamy na Zbawiciela kolejne tysiące lat, ale jest On obecny tak blisko nas. Kto wie, co by było, gdybyś wtedy nie zgodziła się, by być Matką Jezusa. Twoje zwiastowanie jest dla mnie pewnością, że Bóg daje siły, talenty i łaski, w najtrudniejszych wyborach i na różnych drogach ludzkiego życia.
Nie tylko niewidomi potrzebują Jezusa, ale być może jeszcze bardziej my, widzący aż nadto wyraźnie. Może nasz wzrok potrzebuje innej korekty. Może niepotrzebnie założyłeś szkła „plusy” i wszystko widzisz wyolbrzymione, albo niepotrzebnie „minusy”, jesteś dalekowidzem… nie widzisz ludzi obok siebie, którzy cię potrzebują.