Panie Jezu, bolesne spotkanie z mieszkańcami Nazaretu, było doświadczeniem pierwszego krzyża. Najbardziej Ciebie i Twojego Ojca w niebie ranią serca nie grzeszników, ale tych dusz, które są obojętne.
Jak dobrze, że w ich trudnej sytuacji mogą usłyszeć, że Bóg jest blisko nich, pragnie napełnić ich serce miłością. Nosi razem z nimi znamiona ich krzyża. Że sam stał się dla nich grzechem i cierpieniem. Przyjmuje ich lęki. Jak dobrze, że jest z nami Bóg, który pierwszy stoi po naszej stronie, bierze nas w obronę.
W szpitalnych salach ludzie nie tylko cierpią z powodu bólu kręgosłupa, glejaka, depresji, bolącego kolana, raka wątroby, czy zatoru. Przeżywają o wiele większy ból. Poczucie bycia grzesznikiem, samotność, świadomość, że są potępieni, odrzuceni, na marginesie.
Są skarby bezcenne, które o wiele więcej znaczą od materialnych rzeczy.
Jezusowi nie chodzi o szczytne, ale puste deklaracje, które wypowiadane są ustami, a nie ma w nich ducha. Nie chodzi mu o piękne, elokwentne słowa, puste, bez pokrycia, ale o serce. O to, czy potrafię tą moją jeszcze słabą wolą, kruchym, poturbowanym życiem kochać Boga.
Problem jedności to nie tylko jakaś sztuka dogadania się, czy niedogadania się z innym. To nie jakaś umiejętność komunikacji, choć zapewne charakter, umiejętności nawiązywania relacji mają tu znaczenie. Problem dotyka naszego serca i problemu nawrócenia.
Panie Jezu, dziękuję Ci za okruchy, które apostołowie włożyli do koszy. Dziękuję Ci za te kawałeczki. Nakazałeś je zebrać. One przypominają mi tych, którzy czują się nic nie warci, nic nie znaczący w życiu. A przecież to Ty wybierasz to, co głupie w oczach świata i zawstydzasz wielkich i możnych.
Być może czekamy z utęsknieniem na drogę krzyżową transmitowaną z rzymskiego Koloseum, czekamy na te prowadzone w naszych parafiach, ulicami miast. A ja każdego dnia pomiędzy piętrami, oddziałami, salami, zatrzymuję się przy jej kolejnych stacjach, nie kończących się na stacji czternastej. Najważniejsze jest jednak to, że na końcu zawsze jest Zmartwychwstanie.
Na szczęście spotykam chorych, którzy od czasu do czasu pytają mnie: „Gdzie jest krzyż, bez którego tak trudno znieść ludzki ból i cierpienie? Gdzie jest krzyż, ten wielki znak naszego zbawienia?” Może to pytanie szczególnie ważne jest teraz, w Wielkim Poście
Gdy czytam te historie, uświadamiam sobie, że w Bogu nie ma sytuacji beznadziejnych. Nie ma grzechu, który nie mógłby być zamieniony w perły, nie ma historii człowieka zeszpeconej, która nie mogłaby być odmieniona Jego łaską. Nie ma sytuacji beznadziejnej, jeśli Jemu powierzymy naszą bezradność. Bóg zawsze wygrywa, nawet jeśli nam się wydaje, że wszystko jest przegrane.