Panie Jezu, dziękuję Ci za Symeona. Właśnie w momencie największego kuszenia, w chwili choroby, w niesamodzielności lub starości, Symeon jest mi najbardziej bliski.
Otwórz moje serce i oczy na wszystkie sposoby, w jakich przychodzisz do mnie, abym widziała Twoje cuda w tym, co małe i zwyczajne.
Wskazówka, która pozwala na uzdrowienie, daje wskrzeszenie, która i nam pomaga w zmaganiach o zdrowie, przywraca nadzieję, daje życie wieczne.
W opętanym przez ducha nieczystego człowieku Jezus zobaczył dziecko Boga, dziecko potrzebujące ratunku. I uratował je!
Błogosławiony znaczy szczęśliwy. Może się wydawać, że Jezusowy przepis na szczęście jest jednak dość specyficzny.
Może nie rozumiemy, dlaczego jest tak, jak jest, dlaczego złe rzeczy przytrafiają się także dobrym ludziom, dlaczego burza nie ustaje, a morze nie ucisza się tak szybko, jakbyśmy pragnęli, bo po prostu brakuje nam wiary?
Czy gałęzie mojej codzienności, moje serce, moja praca i służba, moje cierpienie, choroba i starość są zanurzone w Jezusie i dają schronienie innym?
Szczególnie pośród przeżywanych ciemności związanych z chorobą, możemy zaświadczyć o Chrystusie. W jaki sposób? Pogodą ducha, cierpliwością, dobrym słowem skierowanym do tych, którzy nami się opiekują.
Tych, którzy pełnią wolę Bożą, Jezus uznaje za swoją bliską duchową rodzinę. Wręcz znakiem rozpoznawczym rodziny Jezusa jest pełnienie woli Bożej.
Ile trzeba w sobie zakłamać, żeby wbrew oczywistości dobra widzieć tylko zło? Czy można się przed tym obronić, gdy taki styl działania jest powszechny, a czasem trudno rozpoznawalny?