Twierdziła, że jedyną przeszkodą na jej drodze do Boga jesteśmy… my. Uważała, że nie spotkała dotąd ani jednej wierzącej osoby, która dla Boga byłaby w stanie czegokolwiek się wyrzec. Obiecała powiedzieć nam, kiedy to się zmieni. Nie powiedziała…
Jezus pozbawia mnie złudzeń. Kiedy czytam Ewangelię dzisiejszej niedzieli, zaczynam rozumieć, że nic już nie będzie takie samo. Że nie będzie jak dawniej.
W dzisiejszej Ewangelii widzimy gniew Jezusa. Nie można bowiem bezkarnie nadszarpywać świętości.
Jezus oczekuje od swoich uczniów, że w dziele rozszerzania Królestwa Bożego będą mieli podobnie silną motywacją, jaką ludzie zwykle wykazują się w swoich staraniach o dobra doczesne, czy doraźne korzyści.
Lekarstwem na biedę człowieka jest zatem miłość Boga. Miłość, która poszukuje, przebacza i przygarnia. Wciąż na nowo.
Jezus przemawia do nas dzisiaj w niełatwy sposób. Aby zrozumieć Jego słowa, musimy szeroko otworzyć nasze serca.
Czasem wystarczy mi zwykłe lenistwo, by odrzucić zaproszenie samego Boga i zapomnieć o błogosławieństwie z dzisiejszej Ewangelii: „Szczęśliwy ten, kto będzie ucztował w Królestwie Bożym”.
Jeszcze nie jestem gotowa, by zaprosić do swojego życia ułomnych, ubogich, chorych i samotnych. Muszę jeszcze zweryfikować listę gości. Jeszcze nie ma w moim życiu miejsca na taką ucztę.
Często w naszym życiu spotykamy się z osobami, które się zagubiły i czynią zło. Każdemu z nas zdarza się przecież grzeszyć. Jak wrócić na właściwą ścieżkę?
Kiedy stoję nad grobami moich ukochanych – rodziców, dziadków, przyjaciół – zwykle towarzyszy mi dziwne uczucie. Czuję bowiem w głębi serca, ale także w zakamarkach umysłu, że są oni bliżej, niż jestem w stanie pojąć.