Trochę rozmyślałam o tym „co musi się stać”, co musi przeminąć, choć wydaje mi się piękne i że „mam się nie trwożyć”, bo kochający Bóg ma absolutnie wszystko pod kontrolą.
Ileż pokory potrzeba, aby przyjąć Jezusowe słowa z dzisiejszej Ewangelii!
Jestem już w Bożym Królestwie, jeśli przyjmuję miłość Boga do mnie i wyznaję, że Jezus Chrystus jest moim Jedynym Panem, Odkupicielem, jest moim Królem.
Tu, na ziemi, jesteśmy niczym więcej, jak tylko przechodniami, gośćmi, tułaczami. Naszą jedną - prawdziwą i wieczną Ojczyzną jest Niebo.
Cały czas uważam, że choć może wiernych jest w naszych kościołach faktycznie coraz mniej, to jeszcze długo nikt nie pozwoli na to, żeby świątynia stała się targiem.
Wiele cech odróżnia nas od innych stworzeń, które żyją na świecie. Jedną z ich jest konieczność ciągłego rozwijania się.
Obym potrafiła z tłumu „porządnych ludzi” wyłuskać nielubianego i pogardzanego Zacheusza i okazać mu szacunek oraz zaufanie.
A co jest moją ślepotą i bezradnością? Jezus przechodzi obok mnie, w codzienności mojego życia, gotowy uzdrowić każdą moją chorobę, lecz czy ja potrafię tak mocno i wytrwale wołać do Boga o pomoc, jak ten niewidomy z dzisiejszej Ewangelii?
„Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie”.
Czy dniem i nocą wołam do Niego?