Ewangelię bardzo łatwo sprowadzić do przyjemnej, zwyczajnej opowiastki, która ładnie brzmi i wydaje się taka oczywista. Kiedy jednak zagłębimy się w to co przeżywali jej bohaterowie ukazuje się nam jako pełna napięcia i dramatu opowieść, gdzie nie wszystko jest taki miłe i zrozumiałe.
"... Twoja żona Elżbieta urodzi ci syna, ... Będzie to dla ciebie powodem radości i wesela..."
Rozpoczęliśmy wczoraj ostatni tydzień adwentu. Już za kilka dni zasiądziemy do wigilijnego stołu. Jak wykorzystujemy czas dany nam przez Boga w tym świętym czasie?
Ja mam być głosem, którym posłuży się Bóg
Dziś misję Jana niejako przejął Kościół. Jaki jest mój stosunek do nauki Kościoła? Czy przyjmuję ją jako niezawodny drogowskaz prowadzący mnie najlepszą z możliwych dróg do Bożego Królestwa? A może i ja nie potrafię rozpoznać znaków czasu i odrzucam proroków?
Najpierw narzekali na Jana Chrzciciela, potem na Jezusa. Żaden z nich, nie był w stanie sprostać ich wymaganiom, żaden nie był urzeczywistnieniem ich wyobrażeń o proroku czy Mesjaszu.
To, czego doświadczamy tutaj, jest pustynią w porównaniu z oazą życia, jaką przygotowuje nam Pan.
Kolejny raz, myśląc prostolinijnie, możemy dojść do wniosku, że chrześcijaństwo to religia paradoksów. Słodkie jarzmo, lekkie brzemię… Już w samej nazwie słowa te są negatywne, jak więc mogą być przyjemne?
Jezus nikogo nie spisuje na straty. Walczy o każdego do samego końca.
Jezus uzdrowił człowieka sparaliżowanego. Chory człowiek niesiony na noszach nie mógł się dostać do Zbawiciela "normalną" drogą.