Dzisiejsza Ewangelia skłania mnie do spojrzenia z szacunkiem także na moje korzenie. One również nie są sprawą przypadku.
„Gdy twój brat zgrzeszy przeciw tobie, idź, i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata”.
Jezus pragnie, aby najważniejsze było dla nas nie pytanie o to, co wolno?”, lecz „co trzeba” czynić, aby bardziej kochać Boga i bliźniego.
Posłuszeństwo. Termin, który budzi tyle złych skojarzeń; czyż nie kojarzy się ze służbą i z niewolnictwem? Takie niemodne, nielubiane, „zaściankowe”, „politycznie niepoprawne” no i takie… niedemokratyczne słowo.
Chrystus pragnie nam dzisiaj pokazać, że cuda, które czyni, nie są istotą naszej wiary.
Jak często i ja uważam się za kogoś ważniejszego w Bożych oczach, kogoś bardziej od innych godnego zbawienia wiecznego?
Kto chciałby iść za Jezusem bez wysiłku, bez wymagań, bez cierpienia – będzie tylko przeszkadzał. Jezus nie jest Mesjaszem „z lukru”, który ma cieszyć oko i zaspokajać potrzeby. On jest Cierpiącym Sługą Jahwe, Synem Bożym posłusznym Ojcu.
Herod kazał pochwycić go i związanego trzymał w więzieniu ponieważ Herodiada znienawidziła go za to, że jasno i po imieniu nazwał jej grzech. Można więc śmiało powiedzieć, że Jan umarł za prawdę.
Rzadko postrzegamy czas jako niezasłużony dar. Bywa, że mniej lub bardziej świadomie nie doceniamy go, marnujemy lub niewłaściwie z niego korzystamy.
Ubranie pięknych szat i przybranie wspaniałej maski w niczym nam nie pomoże, kiedy w naszym wnętrzu będzie bałagan.