Dla Jezusa, który po to przyszedł na świat, aby zbawić każdego człowieka, grzesznik, który zagubił drogę do Niego jest cenny dużo bardziej, niż odnaleziony znaczek dla mojego Taty i nawrócony syn dla tamtej wytrwałej matki piątki dzieci.
Tak jak serce bije zgodnie z zasadą „wszystko albo nic” (albo bije, albo nie), tak samo wybór naśladowania Jezusa ma być autentyczny, wierny, całościowy. Nie wystarczą dobre chęci, ani deklaracje.
Przychodzą potrzebujący: ci, którzy sami nie potrafią się poruszać, ci, którym brakuje oparcia, ci także, którym brakuje środków. Ci wszyscy są otwarci na Boże zaproszenie.
„Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie”.
Miłosierny Ojciec czeka na każdego z nas w domu, naszym domu. A gdy pomyślimy o drogich nam osobach, które weszły do radości nieba, niebo staje się dla nas jeszcze bardziej rodzinnym domem.
Bo serce człowieka nigdy nie zazna spokoju, jeśli nie będzie napełnione Bogiem. Bo miejsce człowieka jest w Sercu Boga. Bo Bóg jest Pełnią. Bo Bóg jest lekarstwem. Bo Bóg jest Miłością. Poza Bogiem są tylko namiastki.
To miłość podyktowała Jezusowi słowa, które brzmią trochę jak serdeczna wymówka: „Ile razy chciałem zgromadzić twoje dzieci, jak ptak swoje pisklęta pod skrzydła, a nie chcieliście”.
Możemy odczytać, że ową Bramą, przed którą stoimy, jest sam Jezus, który zmartwychwstał, otwierając w ten sposób bramy miłosierdzia dla wszystkich grzeszników. My stoimy na zewnątrz i nie możemy wejść, jeżeli uparcie sądzimy, że nie jesteśmy grzesznikami, że jesteśmy sprawiedliwi, dobrzy i pobożni.
Dwunastu musiało być przy Jezusie na stałe, całym swoim życiem. Apostołowie musieli podjąć decyzję całkowitego pójścia za Jezusem. Prawdziwa miłość nie zna bowiem ustępstw ani połowicznych rozwiązań.
Miarą naszej miłości wobec Boga, jest miłowanie Go bez miary. Jest ogromną łaską, móc spojrzeć na samego siebie z perspektywy miłosiernego spojrzenia Boga.