Rozmowa z Siostrą Teresą Jasionowicz – byłą przełożoną generalną Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu.
Ubodzy są różni, ale jedno ich łączy: mają tak mało, że Boga chętnie przyjmują.
Stajemy przed drzwiami skromnej kawalerki. Otwiera nam Isabel i prowadzi prosto do swojej mamy, której przestronne łóżko zajmuje większość pokoju.
Kiedy miałem 17 lat i ponad trzydzieści złamań za sobą, lekarze zawyrokowali wreszcie, że cierpię na kruchość kości o nieznanym pochodzeniu.
Tadeusz zgodził się na operację kręgosłupa, choć uczciwie przyznaje, że lekarze nie robili mu wielkich nadziei. Pamięta z tego okresu długie godziny niewyobrażalnego cierpienia, tygodnie równie bolesnej rehabilitacji i… bardzo mizerne skutki.
Wymiotowałam całymi dniami i byłam tak słaba, że mąż musiał zanosić mnie do toalety. Nie miałam nawet siły podnieść ręki. Ból był bardzo dotkliwy i przez to trudno było mi skupić się na czymś innym.
Dla mnie przyjście na świat dziecka – zwłaszcza chorego – jest chwilą świętą. Jako osoba wierząca, noszę w sobie przekonanie, że dziecko takie jest szczególnie miłowane przez Boga i chciane mimo choroby.
Od momentu powrotu, czyli od 2007 roku, pracuję za połowę niższą pensję. I mogę powiedzieć, że dopiero teraz jestem szczęśliwa. Zrozumiałam o co naprawdę chodzi w pracy pielęgniarki.
Lekarz pooglądał Anetkę i powiedział: „Proszę pani, córka jest ślepa, głupia i nie do życia. To nie jest dziecko dla mnie. Niech pani sobie idzie z nim do swojego lekarza”.
Zawsze, gdy przez niesienie krzyża wołamy do Boga „kocham”, zawsze, gdy także na innych drogach wzrasta w nas żarliwa miłość do Boga, zawsze, gdy otwieramy się w modlitwie na wielką wspólnotę miłości w Kościele Chrystusowym, ulegają wypaleniu nasze słabe, ciemne strony. Topnieją skutki naszych grzechów.