Bóg, jak wtedy Dzieciątko w łonie Maryi, zawsze pierwszy wychodzi na spotkanie człowieka.
Nasz Bóg jest Królem dyskretnym. Nie narzuca się nam. Naszej woli pozostawia ostateczną decyzję uznania Jego królowania w naszym życiu.
Ciemność potrafi zabić w sercu radość i nadzieję, zarazić duszę wiecznym smutkiem, odebrać wiarę, że jest Ktoś, kto może to wszystko zmienić jednym słowem: „Przejrzyj”. Bym zdołała je usłyszeć, muszę wyjść na drogę, którą przechodzi Jezus ze swoim Słowem i Swoim Miłosierdziem.
„Bogaczem”, któremu trudniej niż wielbłądowi przejść przez ucho igielne może być zarówno człowiek majętny, jak i najbardziej ubogi z ubogich.
Nasza różnorodność czy odmienne drogi, jakimi zmierzamy do odkrycia wiekuistej Prawdy mogą nas wzajemnie wzbogacić i to bardziej, niż sądzimy.
Nawet najściślejsze więzi łączące ludzi muszą ustąpić miejsca należnego tylko Bogu.
Gotowi odwrócić się od samego Boga, jeśli coś nie dzieje się po naszej myśli, jeśli oczekuje od nas czegoś więcej; może nawet rezygnacji z „powszedniego chleba” na rzecz Chleba, którym jest On sam. Gdybyśmy tylko potrafili zrozumieć, że taka „rezygnacja” w istocie nie jest żadną stratą, lecz zyskiem, ponieważ idąc za Jezusem już nigdy nie będziemy łaknąć!
Dlatego właśnie trzeba z niego korzystać jak z leku: we właściwych dawkach i we właściwy sposób. Musi być czas na pracę, ale musi być także czas na dobrze pojęty wypoczynek. Czas na działanie, ale i czas na modlitwę, skupienie, przebywanie sam na sam z sobą i z Bogiem.
To nie do wiary, jak bardzo i dziś, po tylu stuleciach, zachowanie ziomków Chrystusa przypomina nasze własne postawy. Wydaje się nam, że udało nam się zawłaszczyć Boga, jakoś Go „oswoić". Dlaczego? No bo przecież tak dobrze Go znamy...
Nawet najściślejsze więzi łączące ludzi muszą ustąpić miejsca należnego tylko Bogu.