Nie znam przecież czyjegoś serca, ale chętnie osądzam i oceniam. Nie znam przecież okoliczności, czyichś doświadczeń i zranień, ale z ochotą potępiam. To błędne koło oskarżeń i pretensji przerywa dziś Jezus.
Wymagania, które stawia Jezus, wydają się być karkołomne. Czy faktycznie mam schodzić wszystkim z drogi, przymykać oko na zadawaną mi krzywdę i nie chcieć nawet tego, co mi się słusznie należy? Czy Jezus naprawdę chce mieć wśród swoich uczniów takiego nieudacznika?
Józef stoi wobec tajemnicy, której nie potrafi pojąć; równocześnie zaś nie jest skłonny podejrzewać swojej żony o cudzołóstwo. W takiej sytuacji pokazuje prawdziwy charakter.
Żadne ludzkie „prawo” nie jest w stanie Go powstrzymać. Miłość jest ponad prawem.
Potrzeba nam bowiem mocno wsłuchiwać się w słowa Jezusa, On ma nam tak wiele do powiedzenia.
Oto znalazło się kilku „zgorszonych”, którzy zrównali zrywanie kłosów z pracą żniwiarzy – takich, co to szukają „dziury w całym” i w każdej chwili gotowi są pałać „świętym” gniewem.
Wszyscy wciąż drepczemy w starych łachach formułek i powinności. Potrafimy dobrze wymierzyć i przyszyć wygodną łatę Ewangelii do naszego życia. Smakujemy wino, ale nie zmieniamy serca. Wypełniamy praktyki, ale nie kochamy.
Kiedy pojawia się Jezus ze Swoją interwencją, wówczas mija i ustępuje wszystko, co niszczy człowieka. Tylko od Niego płynie moc ocalenia.
Porwali Go z miejsca, wyrzucili Go z miasta i wyprowadzili aż na stok góry, na której ich miasto było zbudowane, aby Go strącić. On jednak przeszedłszy pośród nich oddalił się”.
Święty Jan Chrzciciel zapłacił własną głową, ale choć utracił swoje doczesne życie, zyskał coś nieporównanie cenniejszego: życie wieczne. Wbrew pozorom, to nie on „stracił głowę”.