Czy mój język, moje słowa są znakiem, że uwierzyłam Jezusowi? Czy mogą dodawać otuchy i przywracać nadzieję tym, którzy przeżywają swoje mniejsze lub większe nawałnice?
Czy to nie dziwne, że tak straszne wydarzenie opisane jest w Ewangelii tuż po narodzeniu Jezusa? To także pokazuje, jak blisko siebie jest radość i smutek, światło i ciemność.
Kiedy to wszystko dzieje się na moich oczach, czuję się jak uboga wdowa, która została pozbawiona wszystkiego, co dawało jej pewność i bezpieczeństwo.
Jezus wie najlepiej, co powinno być we mnie uwolnione, co sprawia, że nie mogę podnieść głowy i popatrzeć na wszystko inaczej. Dlatego proszę, Jezu, przyjdź i uwolnił mnie z tego, co trzyma mnie na uwięzi.
Jezus zna myśli uczniów, zna także nasze wyobrażenia, marzenia na temat wielkości. Dzisiaj mówi, żebyśmy przyjęli dziecko.
Niedawno przeczytałam, że Natanael nie zapałał sympatią od pierwszego wejrzenia do Jezusa. Dopiero od drugiego wejrzenia gdy zobaczył, że Jezus widzi jego wnętrze, uznał w Nim Syna Bożego, znalazł się w gronie Jego apostołów, aby w końcu oddać życie za Jezusa.
Jeżeli potrafimy zobaczyć u siebie dobro, które jest darem Bożym, ale też ciągle obecne zło, łatwiej przychodzi nam podobnie widzieć innych. Nie naszą rolą jest osądzanie, ile jest dobra, a ile zła w człowieku.
Jezus wymknął się z pułapki bez obrażania kogokolwiek, nas też potrafi przekonać w nowy, nieprzewidziany przez nas sposób.
Ci, którzy usłyszeli głos Boga, są w Jego ręku i nikt ich nie wyrwie. W Jego relacji jest wielka czułość i nic tego nie zmieni. Do nas należy słuchanie i pójście za Nim.
W tym niezwykłym czasie, wśród samych niewiadomych jednego możemy być pewni – Jego miłości i Jego obecności przy nas.