Nawet jeżeli oddajemy Bogu jakąś sprawę, relację, wydarzenie często coś sobie zostawiamy. Coś, co będzie miejscem naszej kontroli, zamartwiania się.
Jezus widzi te wszystkie lata pochylenia, patrzy na mnie z miłością i wie, że moje życie może wyglądać zupełnie inaczej. On wie, że nadejdzie taki dzień, kiedy przywoła mnie, położy ręce i uwolni od mojej niemocy.
Przygotujmy się na różne odpowiedzi, nie wszystkie będą po naszej myśli. Często to, co mówi Jezus jest paradoksalne, całkowicie odmienne, od tego co słyszymy wokół.
Może najbardziej czujemy się rozczarowani wobec tych, którzy są wybrani i obdarzeni talentami, aby być przewodnikami i w swej misji okazują się niegodni. W każdej dziedzinie życia przynosi to destrukcję, ale w tym co dotyczy wiary i religii jest najbardziej niszczące.
Przychodzą dni, tygodnie, kiedy wiara wydaje się słaba, malutka, prawie niewidoczna, jak ziarnko gorczycy.
Myślę, że Jezus nie chce zniechęcić swoich uczniów, ale jak najlepszy Ojciec chce ich przygotować na trud, nieoczekiwane niespodzianki, ale też na niezwykłą nowość drogi z Nim.
Maryja jest Matką nas wszystkich, pokazuje i uczy nas jak trwać przy Jezusie w najtrudniejszych chwilach.
„Ja przyszedłem po to, aby owce miały życie, i miały je w obfitości”.
Może trzeba, abyśmy zostali sami i zobaczyli, że Bóg jest zawsze przy nas.
Dzisiaj wiem, że nie jestem samowystarczalna, a Jezus jest tym, który może mnie zbawić i tylko On może to zrobić. Nie znaczy to, że nie mam nic do zrobienia.