(część ósma)
Pan Maksymilian doskonale pamięta dzień wybuchu wojny. 1 września 1939 roku, o trzeciej nad ranem, obudziły go odgłosy strzałów z niedalekiej granicy polsko-niemieckiej. To był I piątek miesiąca.
I tak zbliżyliśmy się do centralnego punktu naszego pielgrzymowania – Mszy Świętej sprawowanej w górnej części „nowego” sanktuarium. Nowoczesne wnętrze z pięknie ozdobionym prezbiterium i doskonałą akustyką doskonale sprzyjało przeżyciom liturgicznym, które stały się naszym udziałem. Mszę świętą celebrował w intencji wszystkich chorych, niepełnosprawnych i starszych wiekiem ludzi oraz ich bliskich i opiekunów ks. Wojciech Bartoszek – Krajowy Duszpasterz Apostolstwa Chorych. Modlił się on również za wszystkich uczestników pielgrzymki, osoby im posługujące (pielęgniarki, młodych wolontariuszy, służbę maltańską), w intencji uczestniczących w pielgrzymce sióstr zakonnych oraz w intencji rozwoju dzieła Apostolstwa Chorych. Z liturgiczną posługą pospieszył pan Albert - świecki diakon archidiecezji katowickiej, a oprawę muzyczną zapewnili przybyli z Katowic Murcek utalentowani małżonkowie.
W głębi swojej duszy usłyszałam wówczas całkiem wyraźnie słowa: „Tak naprawdę niczego nie posiadasz. Niczego – nawet własnego życia”.
Bóg uczynił dla nas wszystko po to, byśmy przestali być „ślepi” i „głusi
Najważniejsza powinna być dla nas „rodzinna” więź, osobowa relacja z naszym Bogiem i Stwórcą.
Część siódma
„Nie mam czasu”, „Mam ważniejsze sprawy na głowie”, „Niech pomogą powołane do tego instytucje” – to tylko współczesne echo postawy, którą Jezus opisał krótko: „zobaczył i minął”.
„Jednak nie z tego się cieszcie, że duchy się wam poddają, lecz cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie”.
My, dorośli, przywykliśmy traktować Aniołów z lekkim przymrużeniem oka i lekceważeniem; jako słodki, sympatyczny, ale niezbyt poważny relikt z dzieciństwa. A tymczasem One są – naprawdę są!