O celowości naszego życia

Pod koniec życia zbieramy owoce całego życia. Oby były dobre. Zawsze możemy powrócić do tego, co najważniejsze.

zdjęcie: Loft Gallery

2025-09-30

Komentarz do fragmentu Ewangelii Łk 9, 51-56
XXVI tydzień zwykły

Jaki jest cel mojego życia, do czego dążę, co chcę osiągnąć, w czym upatruję szczęście? Pośród wielu odpowiedzi, które spontanicznie rodzą się w naszym sercu, w związku z codziennością, wykonywanymi obowiązkami, z wypoczynkiem, na którym miejscu znalazłyby się: świętość i zbawienie?

Życie uczy, że pobyt w szpitalu, hospicjum, zwłaszcza w sytuacji choroby terminalnej, wyostrza cel życiowy, zarówno chorego, jak i jego najbliższych. Wszystkie dotychczasowe „małe” cele schodzą na drugi plan albo w ogóle znikają: kariera, rozwój firmy, majętność... Pozostają najważniejsze: relacje z najbliższymi, rodziną, z Bogiem; pojednanie, podziękowanie za dobro, przeproszenie za to, co było złe, zbawienie. Pod koniec życia zbieramy owoce całego życia. Oby były dobre. Zawsze możemy powrócić do tego, co najważniejsze.

Celowości życia uczymy się nade wszystko od samego Chrystusa. Miał ją jasno sprecyzowaną. Poznajemy ją, wsłuchując się głębiej w słowa dzisiejszej Ewangelii. Celem Jego życia była Jerozolima. Do niej zmierzał. Tam miało dokonać się Jego przejście i nasze odkupienie. Nieraz zapowiadał, w jaki sposób go dokona. Przygotowywał na ten dzień siebie i swoich uczniów. Cel ten był tak wyraźnie wyryty w Jego sercu, że – jak czytamy w tłumaczeniu dosłownym dzisiejszej ewangelii – „zwrócił oblicze ku Jerozolimie” lub dosłowniej tłumacząc semityzm, którego użył: „Jego twarz stała się twarda”. Czyli mocno i zdecydowanie postanowił, że musi dokonać zbawienia w Świętym Mieście. Tak postanowił, że wybrał życie wędrownego Nauczyciela. Nigdy nie zszedł z raz obranej drogi: gdy nie został przyjęty w Samarii, gdy wydano na Niego wyrok śmierci, gdy Go opuścili najbliżsi i gdy ostatecznie wisząc na krzyżu, miał poczucie opuszczenia przez Ojca. Znał swoją tożsamość, wiedział kim jest, jaka jest Jego misja i żadna trudność nie ugięła Go, by odwrócić Go od raz obranego celu.

Powołaniem naszym jest świętość, jest zbawienie. To nasze DNA wyryte w sercu od momentu chrztu. Inaczej świętość realizują ojciec i matka, inaczej osoba konsekrowana, jeszcze inaczej kapłan. Jedno jest wspólne: trzeba być wytrwałym i o tę świętość zawalczyć. Ale nie jak synowie gromu, Jakub i Jan, myślący kategoriami starego Prawa. Według tych kategorii zbawienie prawych idzie w parze z pomstą Boga na Jego wrogach. Wspomniani bohaterowie w odwecie za odrzucenie ich przez Samarytan, chcieli spuścić na nieprzychylnych mieszkańców Samarii deszcz ognia. Jezus widząc taką postawę uczniów, odwraca się, ale nie od Samarytan, lecz od nich.

Zawalczyć o swoją świętość, dążyć do niej to wytrwać w powołaniu, jako rodzic, jako kapłan, jako osoba konsekrowana, jako lekarz, jako pielęgniarka. Służąc! Tak, to są nasze powołania służebne. Tylko w taki sposób możemy pociągnąć innych do Boga.

Jezus uczy nas, że aby wytrwać w powołaniu do świętości, mamy stale iść za Nim. Nie przed Nim, dyktując Mu warunki, ale za Nim. I nie zrażać się trudnościami. Ich w życiu mamy wiele. Wiele mi Pan Jezus „powiedział” przez doświadczenie mojego groźnego wypadku w Tatrach Wysokich. Jeśli mnie zachował przy życiu, w zdrowiu, to właśnie po to, abym dalej za Nim szedł, towarzysząc Apostolstwu Chorych.

Nic nas nie może odwrócić od celu: trudności, nasz grzech, grzech innych, choroba, śmierć. Bo to nie my siebie powołujemy, ale Jezus nas. Wskazuje na to Zbawiciel, gdy czytamy kolejne słowa Ewangelii. To nie my zaciągamy się na służbę do Niego, nie podpisujemy z Nim umowy, ale to On nas powołuje. Ci, którzy zostali wezwani do pójścia za Jezusem, powinni uznać za umarłe wszystko, co nie pozostaje w łączności z Nim. Idąc za Jezusem, mam więc uporządkować swoje życie, odrzucić zbędny duchowy balast. W podobny sposób określał zadanie chrześcijanina św. Ignacy z Loyoli, XVI-wieczny mistyk, założyciel Towarzystwa Jezusowego. Na początku Ćwiczeń Duchowych pisał: „Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i Jemu służył, a przez to zbawił swoją duszę. Inne zaś rzeczy na obliczu ziemi są stworzone dla człowieka, aby mu pomagały w osiągnięciu celu, dla którego jest on stworzony. Z tego wynika, że człowiek ma korzystać z nich w całej tej mierze, w jakiej mu one pomagają do jego celu, a znów w całej tej mierze winien się od nich uwalniać, w jakiej mu są przeszkodą do tegoż celu”.

Znamienne w Ewangelii jest nieprzyjęcie Jezusa w Samarii. Czytając dalej Pismo Święte odkrywamy, w Dziejach Apostolskich, że Samaria kilka lat później przyjęła orędzie głoszone tam przez apostołów. Stała się ważnym ogniwem pośrednim w rozpowszechnianiu się Ewangelii z Judei aż po krańce ziemi.

Drodzy chorzy, nieraz zanoszona przez Was modlitwa do Boga i składana ofiara cierpienia za bliskich, którzy odeszli od Boga, nie przynosi natychmiastowych skutków. Potrzeba nieraz długiego czasu. Bóg nas wychowuje do tego, aby widzieć, że przemiana serca bliźniego nie jest naszą zasługą, lecz dziełem Jego łaski. I daje ją w tym czasie, który jest najwłaściwszy dla Niego.

Autorzy tekstów, Bartoszek Wojciech, Rozważanie, Komentarz do ewangelii