Chcę wytrwać przy Panu Jezusie

W numerze 7/2023 „Apostolstwa Chorych” opublikowaliśmy świadectwo ks. Andrzeja Preussa, chorującego na stwardnienie zanikowe boczne. Dokładnie po dwóch latach publikujemy tekst, który jest niejako dopowiedzią do tamtego świadectwa. Z myślą o tych Czytelnikach, którzy nie mieli możliwości przeczytania pierwszego świadectwa ks. Andrzeja, poniżej zamieszczamy obydwa teksty.

zdjęcie: Archiwum prywatne

2025-07-04

Tekst z numeru 7/2023 r.

Nazywam się Andrzej Preuss i od 32 lat jestem księdzem rzymskokatolickim, a od 2,5 roku choruję na stwardnienie zanikowe boczne. Moja choroba rozwija się i teraz już nie mówię i nie mam żadnej władzy nad rękami i nogami. Za to dobrze słyszę i widzę. Odczuwam to tak, jak gdyby układ nerwowy ruchowy wygasł, a układ nerwowy czuciowy stawał się coraz bardziej wrażliwy. Powoduje to, że każde dotknięcie sprawia mi coraz większy ból. Bywają też długie chwile, gdy nic mnie nie boli. Chciałbym z Państwem podzielić się tym, co obecnie przeżywam, mając nadzieję że będzie to w jakimś sensie dla Państwa pomocne.

Jedno z moich ważnych doświadczeń jest takie, że ciało działa zupełnie inaczej niż dusza. Oczywiście, wiedziałem to w teorii, ale to nie to samo, co doświadczenie. To tak, jakbym żył poza ciałem. Może najistotniejsze jest to, że nie odczuwam bólu, ale czuję się bardzo wolny. Jest tak nawet wtedy, gdy bardzo męczy mnie kaszel, który zazwyczaj utrudnia kontakt. Tym niemniej w moim wnętrzu jest bardzo dużo pokoju i wolności. Myślę, że ponieważ jestem wierzący, mam zupełnie inną perspektywę. Dla mnie moje życie zmienia się, ale się nie kończy. Czuję, że ta choroba ma głębszy sens i bez kłopotu się z nią godzę. Gdybym jednak nie miał przed oczami Pana Boga i życia wiecznego, najprawdopodobniej byłbym na skraju depresji i choroby psychicznej. Tak uważam i może z tego powodu nie czuję się nieszczęśliwy. Przeciwnie, jestem w tej całej chorobie i kompletnej bezradności szczęśliwy. Nie żeby mi to pasowało. Nie potrafię też podać logicznych powodów takiego stanu rzeczy. Dla mnie to Pan Bóg, nie znajduję innych powodów. Jeżeli myślą Państwo, że jestem bardzo święty, to proszę mi wierzyć, że nic bardziej mylnego. Przeciwnie, czuję się bardzo obciążony grzechami i to w miarę upływu czasu coraz bardziej. Być może przede mną bardzo trudny czas, ale na razie nie brak mi pociech i uważam to za bardzo ciekawe. Dwa lata temu byłem na rehabilitacji w Bornem Sulinowie i tam pani psycholog pokazała mi Cyber-Oko – urządzenie do komunikacji za pomocą ruchu gałek ocznych. To urządzenie dla chorych takich jak ja jest fenomenalne. To jedyny mój kontakt z otoczeniem i światem. Bez tego urządzenia nie mam możliwości wymiany myśli i powiadomienia o moich potrzebach. Na tę chwilę nie wyobrażam sobie życia bez Cyber-Oka. Być może niebawem będę całkowicie leżący i będę musiał się bez niego obyć, ale póki co dziękuję Panu Bogu za to, że jeszcze mogę się kontaktować. Myślę, że wiele osób nie stać na takie urządzenie (25 tys. zł) i może istnieją instytucje, które mogłyby dofinansować jego zakup. Mnie bardzo pomaga Stowarzyszenie Wszystko dla Szczytna.

Z mojego doświadczenia wynika, że w tej chorobie fundamentalna jest komunikacja potrzeb, a jeżeli nie działa mowa i ręce, pozostaje tylko wzrok. W moim przypadku bardzo ważne jest to, że wiele osób mi pomaga. Naprawdę, jestem szczęściarzem, bo jest to aż dwudziestoosobowa grupa. Dwie panie są zatrudnione jako pomoc medyczna a 20 osób na zmianę pełni przy mnie dyżur, i to od dwóch lat. Jest to dla mnie jeden z cudów, ponieważ wcale na to nie zasługuję. Jestem tym ludziom bardzo wdzięczny. Każdej nocy ktoś mnie przewraca na boki i dozoruje w razie oddawania moczu. Także w dzień opiekunowie są przy mnie, zmieniają pozycję rąk i nóg, ocierają buzię, bo mam ślinotok. Oprócz tego, borykam się z pewnym poważnym problemem. Dwa lata temu, gdy jeszcze mówiłem i ruszałem kończynami, byłem u dobrej pani doktor w Warszawie, która zapytała mnie, czy dużo płaczę. Odpowiedziałem, że nie. Pani doktor powiedziała, że w przyszłości będę dużo płakać. I tak faktycznie jest, bo przez chorobę mam „zepsutą” emocjonalność. Z byle powodu płaczę, śmieję się i złoszczę. Wiem i bardzo to czuję, że opiekunowie wznoszą się na szczyty cierpliwości. Gdy moi super opiekunowie, którzy mają serce na dłoni i bardzo się starają, zrobią coś nie po mojej myśli, nie jestem w stanie zapanować nad złością. Dla mnie to wielki problem. Robię coś, czego nie chcę i na co się nie zgadzam.

Tak sobie myślę, że jeżeli ktoś był przed chorobą zadowolony i doświadczał siebie jako człowieka szczęśliwego, to choroba nie jest w stanie tego zmienić, nie może tego odebrać. Jeżeli ktoś przed chorobą miał trudności z odnalezieniem sensu życia, to choroba może pogłębić ten stan. Arcybiskup Grzegorz Ryś powiedział niedawno: „Pan Jezus nie ratuje od Krzyża, ale przez Krzyż”. Bardzo czuję te słowa...

Tekst napisany do bieżącego numeru

Nazywam się Andrzej Preuss, od 34 lat jestem księdzem rzymskokatolickim. Od 4,5 roku choruję na SLA – stwardnienie zanikowe boczne. Dwa lata temu napisałem świadectwo, które ukazało się na łamach miesięcznika „Apostolstwo Chorych” (nr 7/2023). Jeśli Państwo pozwolą, chcę dokończyć tamto świadectwo i nieco do niego dopowiedzieć. Najpierw chcę opowiedzieć o historii moich spotkań z krzyżem. Z tego, co pamiętam, pierwsze moje świadome spotkanie z krzyżem miało miejsce w roku 1982. Usłyszałem wtedy zawołanie biskupie biskupa Stanisława Nowaka z Częstochowy. Brzmiało ono „Iuxta crucem tecum stare” tzn. „Chcę pod krzyżem Twoim stać”. Nie potrafiłem się na to zgodzić ponieważ od dziecka jestem tchórzem i bardzo boję się bólu. Nie mieściło mi się w głowie, jak można chcieć cierpieć. Pan Bóg jest jednak bardzo cierpliwy i pracował nad moim sercem. Minął długi czas. Spotkałem siostrę zakonną ze Zgromadzenia Sióstr Katarzynek, według mnie świętą osobę. Opowiedziała mi część swojej historii. W latach wczesnej młodości jej pasją było bieganie. Gdy spotkała w swoim życiu Pana Jezusa, deklarowała, że dla Niego może nawet nie chodzić. Kiedy ją poznałem, ledwo chodziła, a miała około 30 lat. Mówiła o swojej sytuacji z wielką radością. Tego też nie przyjąłem. Pan Bóg nadal okazywał mi swoją cierpliwość i wciąż pracował nad moim sercem.

Minęło kilka lat. Bóg znowu zapytał mnie, czy przyjmę Jego krzyż jako swój. Ordynariusz naszej diecezji, Arcybiskup Józef Górzyński, zorganizował spotkanie dla księży, podczas którego tłumaczył, w jaki sposób należy zorganizować w kościołach przestrzeń prezbiterium. Mówił, że ludzie wchodzący do kościoła od razu powinni wiedzieć, przed Kim stają. Arcybiskup przekonywał, że najważniejsze, aby wyeksponować ołtarz i krzyż. W moim kościele – owszem – był pięknie wyeksponowany ołtarz, ale za to bardzo mały i słabo widoczny krzyż. To wydarzenie przeżyłem jako wyraźne zaproszenie Jezusa na Kalwarię. Dojrzewałem jeszcze jakiś czas, gdy w końcu nadszedł moment, kiedy powiedziałem Panu Jezusowi, że chcę. Wtedy wszystko zaczęło się zmieniać. Najpierw zacząłem zupełnie inaczej słyszeć i rozumieć Słowo Boże. Potem Pan Jezus „uporządkował moje podwórko”, co – jak zakładam – było przygotowaniem do mojej choroby. Pan Jezus pozbawił mnie moich zobowiązań. Mianowicie, w naszej parafii pozostał mój poprzednik, ks. prałat Józef (83 lata, „złoty” człowiek), który do końca życia miał być pod moją opieką. Pan Jezus zabrał go do siebie. Potem zabrał także mojego Tatę i „dał” mojej Mamie demencję, która zapomina, że jestem chory. Obecnie opiekuje się nią siostra. Na końcu odszedł także mój chory pies. W ten sposób Pan Jezus uwolnił mnie od wszystkich moich ziemskich zobowiązań. Dopiero wówczas przyszła moja choroba. I przyszła choroba. Pan Jezus jest cudowny w swojej trosce. Mój stan się pogarsza. Nie mogę się już w ogóle ruszać, nieco lepiej działa mój system czuciowy.

Ponadto nie mówię, mam założony PEG (Przezskórna Endoskopowa Gastrostomia, czyli procedura medyczna, w której przez skórę brzucha wprowadza się rurkę do żołądka, umożliwiając bezpośrednie dostarczanie pokarmu. Jest to metoda żywienia dojelitowego stosowana u pacjentów, którzy nie są w stanie przyjmować pokarmu doustnie). Mam także założoną rurkę tracheotomijną, która ułatwia mi oddychanie.

Podziwiam i współczuję moim opiekunom, którzy mają przy mnie bardzo dużo pracy. Jedynym sposobem komunikacji ze światem zewnętrznym jest ruch gałek ocznych, które także funkcjonują coraz gorzej. Ten artykuł piszę od 10 dni. Wiele osób pyta mnie, co się zmieniło w ciągu tych  ponad czterech lat choroby. Za każdym razem odpowiadam, że nic i wszystko. Nic, bo nadal jestem szczęśliwym księdzem. Czuję się bardzo kochany przez Pana Jezusa i bardzo wiele osób mam blisko siebie. Mam o wiele więcej niż potrzebuję. To nic, że nie mogę się ruszać i w dodatku tracę wzrok, skoro w duszy mam Pana Jezusa oraz doświadczenie głębokiego pokoju i wielu duchowych pociech.

Od trzech lat mam komputer z dostępem do internetu. Dzięki temu mam dostęp do Słowa Bożego na każdy dzień i do komentarzy do Ewangelii oraz katechez. Całe dnie spędzam ze Słowem Bożym. To zupełnie inne życie. Słowo Boże „czyta mnie” do głębi. Im dalej w Słowo Boże, tym większa perspektywa Bożego istnienia. Coraz bardziej widzę mój grzech i jestem nim przerażony, a jednocześnie poznaję Jezusa nieskończenie miłosiernego. Im więcej jest we mnie żalu, tym doświadczam większej pociechy. To niesamowite, że Słowo Boże pokazuje mi coraz bardziej, ile osób skrzywdziłem i zgorszyłem, a z drugiej strony Pan Jezus zapewnia mnie o swojej miłości i przekonuje, że ta choroba jest dla mnie szansą na naukę miłości i pojednania.

Nie znam swojej przyszłości. Teraz się wymądrzam, bo mam absolutny komfort i aktualnie są długie chwile, gdy nic mnie nie boli. A być może przede mną czas samotności i opuszczenia… Gdy Pan Jezus był na krzyżu, wołał „Boże mój, czemuś mnie opuścił?”. Być może ten stan jest także przede mną, a do tego ból, który się nie kończy. Tego się bardzo boję, bo jak wspominałem, jestem tchórzem. Bardzo chcę wytrwać w wierności. Wiele osób prosiłem o modlitwę za mnie, żebym do końca życia trwał przy Panu Jezusie. Teraz także Was, Bracia i Siostry, bardzo proszę o modlitwę za mnie, abym pozostał wierny Panu Jezusowi.


Zobacz całą zawartość numeru

Autorzy tekstów, pozostali Autorzy, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2025nr07, Z cyklu:, Kapłan wśród chorych