Z nowotworem w twarzą w twarz
Temu właśnie mają służyć takie dni jak Światowy Dzień Chorego czy Światowy Dzień Walki z Rakiem. Mają służyć skupieniu się na chorych, a nie na samej chorobie. Mają służyć chwaleniu życia, a nie śmierci. Mają być celebrowaniem solidarnej więzi z cierpiącymi, a nie dopatrywaniem się luk w systemie opieki zdrowotnej.

zdjęcie: canstockphoto.pl
2025-03-06
Luty to miesiąc, w którym sporo jest dni poświęconych osobom chorym. Wśród nich są dwa szczególne – 4 lutego obchodzony jest Światowy Dzień Walki z Rakiem, a 11 lutego Światowy Dzień Chorego. Luty jest ważny dla mnie także z innego powodu. W tym miesiącu przed laty do wieczności odeszła moja Mama.
Moje bliskie spotkanie z nowotworem miało miejsce 16 lat temu. I chociaż kiedyś poukładałam sobie w głowie różne teoretyczne kwestie związane z chorobą nowotworową, przeczytałam na ten temat kilka mądrych książek, wysłuchałam paru pouczających wykładów, przyszedł taki czas, kiedy nowotwór niemal zmiótł mnie z powierzchni ziemi. Zmiażdżył moje poczucie bezpieczeństwa, moje pewne jutro, moją nadzieję i radość. Byłam jeńcem w obozie wroga. Ów wróg pastwił się nade mną, zaciskając na mojej szyi obręcz dławiącego lęku. Był bezlitosny.
Nie, to nie ja byłam chora. Zachorowała moja Mama. Osoba mi najbliższa. Miała jedną z najbardziej agresywnych odmian raka mózgu. Guz. Nieoperacyjny, naciekający, śmiertelny. Kiedy moja Mama umarła, w pewnym stopniu zrozumiałam, co to znaczy, że kończy się świat. W jednej chwili dotarło do mnie, że czasem złe rzeczy przytrafiają się wspaniałym ludziom. Wtedy poczułam się tak, jakby ktoś wyrwał ze mnie kawał serca i rzucił go na pożarcie psom. „Psy” lęku, smutku, złości i niezrozumienia krążyły wokół mnie jeszcze jakiś czas. Gdyby nie wiara w Bożą obecność i miłość, z pewnością trudno byłoby mi przyjąć i zaakceptować te wydarzenia. Na szczęście Bóg jest wierny i nigdy nie opuszcza człowieka. Nie opuścił także mnie.
W tamtym trudnym czasie pomógł mi pewien mądry ksiądz, który w dniu śmierci mojej Mamy zadzwonił, by z troską i czułością złożyć mi kondolencje. Powiedział wówczas słowa, których nie zapomnę do końca życia: „Pan Bóg zabrał twoją mamę do Siebie w momencie, w którym już nie mogła być lepsza. Zabrał ją do Siebie w chwili, w której najbardziej była gotowa na świętość”. Kiedy usłyszałam te słowa w słuchawce – wrócił spokój. Momentalnie. Wiedziałam, że ten ksiądz mówi prawdę. Dzisiaj ów ksiądz jest już w wieczności i wierzę, że spotkał się tam z moją Mamą.
Ciąg dalszy tej historii noszę w swoim sercu. Rana utraty jest już porządnie zasklepiona, choć bywają momenty, że otwiera się i płonie żywym ogniem bólu. Może dzięki temu, że kiedyś nowotwór wszedł także w przestrzeń mojego życia, dzisiaj potrafię sobie wyobrazić, że wciąż istnieją ludzie, którzy przeżywają niewyobrażalną walkę ze strachem i samotnością. Na szczęście istnieją także tacy ludzie, którzy tym wystraszonym i osamotnionym w chorobie, starają się pomagać.
Obchodzone w lutym Światowy Dzień Walki z Rakiem i Światowy Dzień Chorego są okazją, by chorzy i ich opiekunowie na nowo zawiązali koalicję przeciw natarciu wroga. Czasem ów wróg – nowotwór – druzgocze człowieka i odbiera mu życie. To jednak nie przeszkadza zostać zwycięzcą w tej walce. Bardzo wielu chorych pokazuje historią swojego życia, że choć śmiertelna choroba pokonuje ich ciało – nie jest jednak w stanie pokonać w nich woli życia, zdolności kochania oraz tego wszystkiego, co w nich najbardziej szlachetne i dobre.
I myślę, że temu właśnie mają służyć takie dni jak Światowy Dzień Chorego czy Światowy Dzień Walki z Rakiem. Mają służyć skupieniu się na chorych, a nie na samej chorobie. Mają służyć chwaleniu życia, a nie śmierci. Mają być celebrowaniem solidarnej więzi z cierpiącymi, a nie dopatrywaniem się luk w systemie opieki zdrowotnej. Od biadolenia nikomu ani zdrowia ani nadziei nie przybędzie. Natomiast gesty miłości czynione wobec chorych i ich rodzin, z pewnością będą dla nich źródłem otuchy i przekonania, że mimo choroby wciąż są ważni, a nawet ważniejsi.
Zobacz całą zawartość numeru ►