Kapitał cierpienia
Osobiste cierpienie traktował – jak pisał – jako „niecodzienną łaskę, uprzywilejowaną pozycję, wspaniały dar miłosierdzia, sens życia i kapitał na drodze do wieczności”.

zdjęcie: Archiwum prywatne
2025-02-04
Jacek Krawczyk (1966-1991) – rzeszowski kandydat na ołtarze – w unikatowy sposób służył cierpiącym, a w obliczu zdiagnozowanej choroby nowotworowej płuc przyjmował cierpienie z wyjątkowym podejściem. Jego postawa i pozostawione rozważania na temat sposobu przeżywania cierpienia, mogą stać się dla nas wskazówką do owocnego przeżywania choroby.
Od młodzieńczych lat poświęcał swoje życie w służbie Bogu i cierpiącemu człowiekowi. Systematycznie odwiedzał osoby starsze. W trakcie studiów wśród studentów zorganizował odwiedziny chorych dzieci w szpitalu i dyżurujących przy obłożnie chorych w domach. Pomagał cierpiącym w placówkach opieki, bywał w melinach, wspierał ubogich i poranionych, troszczył się o ludzi dotkniętych alkoholizmem. Osobiste cierpienie traktował – jak pisał – jako „niecodzienną łaskę, uprzywilejowaną pozycję, wspaniały dar miłosierdzia, sens życia i kapitał na drodze do wieczności”. Zmaganie z chorobą, w duchowej przestrzeni zaowocowało dojrzałymi rozważaniami na temat chrześcijańskiej postawy w cierpieniu.
Wyjątkowy kapitał
Człowiek nie ma wpływu na doznawane cierpienie. Jednak może modyfikować podejście do sposobu przyjmowania go. Krawczyk w pytaniu o jego sens zawarł wyjątkowe stwierdzenie: „a cierpienie? Cierpienie też jest sensem, kapitałem życia. Jeżeli będziemy je przyjmować, Chrystus wprowadzi nas do swej chwały. Więcej możemy z Chrystusem, a mniej z ludźmi. On ukaże nam sens życia. On nim jest”. Odkrywając sens swojego życia, nieodłącznie wiązał je z cierpieniem. Używał nowych określeń, nazywając cierpienie „kapitałem” rozumianym w kontekście wieczności. Jako wierzący gromadził duchowy „kapitał” pomnażający zjednoczenie z Chrystusem w tajemnicy cierpienia. Odczytując własną chorobę w duchu wiary, szybko przeorientował swoje życie na tajemnicę cierpienia. Odkrywał chorobę, jako stan łaski i szczególnego wyróżnienia wypływającego z Bożego obdarowania: „człowiekowi dana jest możliwość uczenia się życia, przygotowania na to, co nie stanowi kresu jego egzystencji, ale próg przekraczalny dla tych, którzy szansę podjęli. Nikt nie powiedział, jak długi okres człowiek ma na to. Ma jednak zawsze aż nadto dużo czasu. I jest z tym zawsze tak, jak z Łaską daną człowiekowi w chwili doświadczenia. To tylko człowiek marnuje to, co dostaje; stawia głupie, bezsensowne pytania, jakby działa mu się jakaś wyjątkowa krzywda, zaślepiony i krótkowzroczny, nastawiony tylko na to, co stanowi zysk w jego rozumieniu. Czasem nawet nie chce mu się pokusić o wysiłek spojrzenia wstecz. A warto. Umyka nam wiele okazji do tego, by nareszcie zrozumieć, że to co dzieje się w życiu, to nie żadne przypadki, czy wypadki losowe, a autentyczna łaska, dar, który trzeba jedynie podjąć. Tak naprawdę, to najlepiej by było, gdyby całą tę mądrość ktoś nam tak bezproblemowo wlał. Bylibyśmy mądrzy bez żadnego wysiłku. Czy nie myślicie tak?”. Chciał zaznaczyć, że życie człowieka jest drogą przygotowującą go do wieczności. Trudne doświadczenia są nieodzowne w wykorzystywaniu potencjału na drodze do świętości. Dążenie do odczytania swego posłannictwa w cierpieniu było jego znamienną cechą. Pośród obaw i niepewności dążył do pełni zaufania, aż do spełnienia słów napisanych w młodości: „co może być wspanialszego od odejścia do ukochanego i kochającego Ojca!”.
Droga zaufania
Najbardziej charakterystyczną postawą młodego Krawczyka wobec cierpienia było zaufanie Bogu. Niejako automatycznie przekształcał wszystkie życiowe sytuacje w duchu miłości i ufności: „całe moje życie (i nie jest to przesadą) od samego początku było uczeniem mnie zaufania Bogu. Cokolwiek ważnego było (i jest) w moim życiu, było zawsze kierowane przez Boga dla mojego dobra, choć nieraz wbrew mojej woli”. Przyjmował chorobę, jako skutek procesu dorastania do pełni miłości przez zaufanie Bogu. Stało się to cechą znamionującą jego całościową postawę wobec cierpienia. W konsekwencji wcześniejszych doświadczeń na drodze wiary, czuł się w cierpieniu szczególnie obdarowany, był niejako przygotowany na ten całkowity akt zawierzenia. Bolesne doświadczenie własnej choroby utwierdzało go w przekonaniu, że ostatecznie przyniesie ono dobre owoce dla jego uświęcenia. W liście pisanym na łożu śmierci wyraził swą ufność w słowach: „ufam, że Pan nasz będzie mnie wspomagał w dalszej mojej drodze. Ufam, że jeśli jest to Jego wolą, to mnie uzdrowi, jeśli zaś Jego plany są inne, to szczęśliwie poprowadzi mnie do Siebie”. Cokolwiek miało się wydarzyć, zarówno uzdrowienie, jak i śmierć, chciał wypełnić Boży plan w swoim życiu. Jego dojrzałość w cierpieniu osiągnęła doskonałość poprzez zaufanie. Dostrzegał w swoim doświadczeniu obecność Chrystusa, która dodawała mu sił i przymnażała wiary: „teraz czekam na to, co Pan przygotował mi na dalszą drogę. Ufam, że przygotował mi dość siły i wiary, i że mnie nie opuści na tej drodze, bez względu na to, dokąd ona wiedzie”. Solidarność Chrystusa z cierpiącym człowiekiem prowadzi do przeżywania upokorzeń, zwątpień i bólu w odkupieńczej perspektywie. Jacek powierzył się Bogu. On wyposażył go we wszelkie łaski na drodze cierpienia, a on przekształcił otrzymane dary na wieczność.
Faza akceptacji
Zgoda na bolesne doświadczenia staje się pierwszą frakcją wyrwania człowieka z matni jałowego przeżywania cierpienia. Jacek przekonywał: „stajemy przed najważniejszym momentem choroby. Moment jej podjęcia. Moment zgody na nią. (...) Zgodzić się na trudną drogę w ciemno, nie jest rzeczą prostą”. Trudności na drodze akceptacji potwierdzał słowami: „zaufać, że coś, o czym wszyscy mówią z przerażeniem, jest dobrem, nie jest łatwo. Na pewno łatwiej byłoby przeklinać. Przeklinać wszystko i wszystkich, szukać winnych, narzekać... wyjść nie tylko pokonanym, ale też równie nędznym, jakim się już było”. Wyposażenie człowieka w odpowiedni „pakiet łaski w chorobie” potwierdza się przez użycie „pinu zaufania”. Dopiero całkowite zawierzenie odblokowuje dary przygotowane człowiekowi na czas choroby. W kolejnych wskazówkach poddawał analizie sytuacje chorego, który boryka się z dramatem wynikającym z małej wiary. Człowiek taki pozostaje w kręgu uporczywego poszukiwania odpowiedzi na pytanie: dlaczego ja, dlaczego mnie to spotkało? Zatrzymanie się na tym etapie może skutkować buntem i rozgoryczeniem. Jeżeli ten okres nie ulegnie przekształceniu go w zaufanie Bogu, wówczas przybiera on znamiona niszczycielskiej siły. Porównywał ją do ewangelicznej budowli na piasku. Interpretował: „i jakby na to nie spojrzeć, od razu przypomina się ewangeliczna przypowieść o domu budowanym na piasku. Taka budowla nie wytrzyma niczego. Tak jest z człowiekiem. Raz zasiana wątpliwość procentuje, powoduje, że człowiek staje się słabszy, zaczyna szukać winnych swoich cierpień, których krąg staje się coraz szerszy, aż w jego zasięgu znajdzie się sam Bóg. Kolejny krok to już katastrofa”. Przestrzegał, że faza poszukiwania odpowiedzi na pytania o sens, nie może trwać zbyt długo. Form wsparcia należy poszukiwać na ścieżce wiary przez duchowe umocnienie. Respektowanie tych wskazówek jest o tyle istotne, że przyczynia się do ochrony przed całkowitym przygnębieniem. Opisywał stan chorego załamującego się i popadającego w depresję: „chory nawet o najbardziej odpornej psychice musi się załamać, zostaje bowiem sam ze swoim, nie do udźwignięcia ciężarem, a wszyscy dookoła są potencjalnymi wrogami lub sprawcami jego trudnej sytuacji. Może stać się też i tak, że zatracone zostaną wszystkie motywacje do dalszej, różnej działalności. Tak więc sens traci nie tylko normalna życiowa czynność – ale też praktyka religijna. Bezsens jest jednym z najgroźniejszych wrogów człowieka chorego”. Trudności wynikające z niemożności odczytania sensu cierpienia sprawiają, że chory izoluje się nie tylko od aktywności fizycznej, ale również zatraca wiarę w Boga. Popada w pustkę. Cierpienie staje się efektywne, w momencie zaprzestania walki z nim, przez wprzęgniecie go w proces dalszego dojrzewania.
Dar cierpienia
Przeżywał cierpienie w perspektywie daru: „zbyt często zapomina się, że tak naprawdę doświadczenie, którego człowiek jest uczestnikiem, jest Darem Boga, włączeniem w życie Jezusa Chrystusa”. Wielokrotnie wyrażał się o cierpieniu w pozytywnych określeniach, że jest ono darem, łaską, „kapitałem”, sensem życia. Przyjęte w tym kluczu prowadzi do właściwego przekształcenia go. Ten dar człowiek w swej wolności może odrzucić, przyjąć postawę buntu i ostatecznie zatracić się w bezsensownym marazmie. Apelował więc: „doświadczenie, w którym uczestniczy chory, musi być traktowane jako dar. Nie może być inaczej, jeśli chory chce wyjść z niego zwycięsko. Dar może być odrzucony, ale jest to droga donikąd”. Przez podejście do tego trudnego doświadczenia w formie obdarowania, człowiek może stać się zarządcą w wolny sposób dysponującym darem cierpienia. Wskazywał, że światłem rozświetlającym ciemności człowieka cierpiącego staje się Triduum Paschalne Jezusa Chrystusa. Misterium Paschalne wprowadza w przestrzeń współuczestnictwa w cierpieniach Jezusa: „Chrystus cierpiąc, zaprosił nas niejako do uczestnictwa w Jego cierpieniu. Lecz wziął On na siebie tak wielką część cierpień, że dla nas tak naprawdę niewiele zostało”. W chwili cierpienia, człowiek dokonuje na nowo wyboru pójścia za Mistrzem. Owe zaproszenie Jezusa, odzwierciedlił w słowach: „Chrystus zdaje się mówić: «Spróbuj iść ze Mną, nie bój się, a Ja ci pomogę»”. Pozytywna odpowiedź, moment zaufania Bogu w cierpieniu, staje się punktem zwrotnym. Podkreślał, że cierpienie przeżywane z Chrystusem może stać się przestrzenią uświęcenia. Jest to jedna z najważniejszych, a zarazem najtrudniejszych prawd. Odnotował w swoich przemyśleniach: „cierpienie jest darem Boga. Łaską dającą możliwość jedynego zjednoczenia z Chrystusem”. Ostatecznie każdy człowiek doświadcza skutków cierpienia i nie jest od nich wolny. Jednak człowiek wierzący w Chrystusa, posiada tę przewagę duchową, że może odnieść bezpośrednio ciężar swego cierpienia do Boga. Wypowiadając się w tych kwestiach, zaznaczył: „chrześcijanin jest zawsze w uprzywilejowanym położeniu. Nie chcę powiedzieć, że Chrystus nie pochyla się nad wszystkimi. Chrześcijanin jest jednak tego świadom i jest to dodatkowe źródło jego siły”.
Bo czymże byłoby smutne cierpienie?
To pytanie zadał w trakcie leczenia onkologicznego. Myśl o szczęśliwej wieczności towarzyszyła Jackowi od najmłodszych lat, dlatego sytuacja choroby nie zburzyła jego hierarchii wartości: „dane mi jest, dzięki mojemu wcześniejszemu przygotowaniu patrzeć na całość mojej choroby bardzo optymistycznie. Wiem, że może mnie już niedługo nie być. Nie mąci to jednak mojego spokoju. Znów będzie tak, jak On zechce”. Miłośnik drogi zaufania podkreślał znaczenie formacji w wierze. Dzięki niej mógł z pogodą ducha przeżywać życiowe próby. W dalekiej perspektywie widział w chorobie pomost, po którym Bóg przeprowadzi go bezpiecznie na drugi brzeg życia. Zmagając się z cierpieniem, również sam poszukiwał odpowiedzi na nurtujące go pytania, pojawiające się w czasie choroby. Nie chciał przeżywać ich w duchu malkontenta skazanego na chorobę. Mówił: „autor, chory na chorobę nowotworową, jest przekonany, że pacjent pamiętający o ciągłej obecności Chrystusa i szukający z Nim kontaktu, może stać się centrum radości, optymizmu i ewangelicznej mądrości dla swego otoczenia. Jest to ważne zadanie, które może być spełnione tylko przez chorego. Nikt inny nie może w tak przekonujący sposób świadczyć o miłości Chrystusa do człowieka. Tylko chory doświadcza jej w sposób tak dalece namacalny. I tylko chory może w pełni spokojnie powiedzieć o Chrystusie «Brat»”. W tym zadaniu upatrywał misję chorego, który przyjmując cierpienie w zjednoczeniu z Chrystusem, staje się niepodważalnym świadkiem.
Wyznacznikiem chrześcijańskiego namysłu w cierpieniu jest ukazanie męki i śmierci Zbawiciela jako pewnego wzorca. Pisał: „chory pełen ufności patrzy na to wszystko, co dzieje się dookoła. Nie bez podstaw przyjmuje taką postawę, skoro sam Zbawiciel daje mu wielokrotnie odczuć, że czuwa nad tym wszystkim, co chory przeżywa. Człowiek pogrążony w chorobie może więc powiedzieć zupełnie swobodnie, że jest pogrążony także w łasce, której obfitość zapewnia mu przeżywanie najgorszych nieraz sytuacji z niekłamaną radością”. Na łożu boleści wysuwał przesłanie wzajemnie się warunkujące: w cierpieniu zaufanie staje się punktem wyjścia do powierzenia się Bogu. Warunkuje to obfitość łaski i pomaga przekształcić trudne doświadczenie choroby w radość wewnętrzną. Pisał: „jedyna radość, jaka może być znaleziona w tym momencie, to radość mistycznej więzi z Jezusem Chrystusem Ukrzyżowanym. To radość współuczestniczenia w słabości Mistrza. To Jego nauka jak cierpieć, jak iść drogą zbawienia i krzyża”. Udział w cierpieniu Mistrza, wskazuje nie tylko jak cierpieć, ale również, jak pogodnie trwać w ciężkiej próbie.
Samotność chorego
Chory wiele decyzji i rozwiązań musi podjąć osobiście, korzystając jedynie z doradztwa bliskich. Opisując stan osamotnienia chorego, chciał skierować uwagę na realną obecność Chrystusa: „oto bowiem przy człowieku staje ktoś, kto towarzyszy mu nieustannie w jego wędrówce przez kręte drogi choroby, cierpienia i śmierci. Tym kimś jest Jezus Chrystus. Zapomina się często o Nim, jako o Tym, który służy człowiekowi w dalszym ciągu, jako o Tym, który mu nieustannie towarzyszy. Życie Jezusa tak naprawdę niewiele się zmieniło. To nic, że po zmartwychwstaniu wstąpił do Nieba. Tak naprawdę w sposób faktyczny pozostał z nami i jest w nas”. Samotność chorego staje się zatem sposobnością do baczniejszego zauważenia obecności Chrystusa. Przez doznanie osamotnienia wskazywał na głębsze pokłady tego duchowego doświadczenia. Uważał, że w chorobie, owa amnezja na Bożą obecność przyczynia się często do generowania duchowych strat: „chory nie jest samotny. On tylko o tym często nie wie. On nie chce często o tym pomyśleć, nie chce zdobyć się na odrobinę wysiłku, by spojrzeć radosnej prawdzie prosto w oczy. Traci więc i często przegrywa to, co stanowi jego kapitał, bo doświadczenie, którego jest uczestnikiem, jest łaską, darem, a on ten dar po prostu marnuje”. Dlatego w końcowych słowach rozważania pozostawił zachętę do twórczego zmagania się z osamotnieniem. Wyraził to w błaganiu: „warto też zrobić krok, nawet w ciemność oschłości, by spotkać się z Chrystusem niemalże twarzą w twarz, by niemalże Go dotknąć. Naprawdę warto”. Zmaganie z opuszczeniem i bezsilnością staje się priorytetowym problemem do rozwiązania. Jacek przeszedł zwycięsko przez samotność w chorobie, dlatego zostawił cenne antidotum, wskazujące drogę postępowania.
Ubóstwo w cierpieniu
Intrygującym tematem w tajemnicy cierpienia było doświadczenie ubóstwa chorego: „wielu chorych skazanych jest dosłownie na to, co ktoś im ofiaruje. Dotyczy to zarówno sfery materialnej, jak i duchowej. Chory posiada bowiem niewiele tak naprawdę na własność. Z reguły jest to tylko łóżko. Wszystko inne jest już efektem pracy i pomocy osób opiekujących się osobą chorą”. Poruszając tak niekomfortową sytuację człowieka chorego, pragnął, aby każde doświadczenie cierpienia zostało wykorzystane. Dotyczy to szczególnie ostatniej fazy cierpienia, kiedy chory doświadcza niezdolności do samodzielnego funkcjonowania, a łoże boleści staje się rzeczywiście jego jedyną własnością. Przyjęcie krańcowego ogołocenia, otwiera szczególną krynicę łaski: „chodzi o to, by godząc się na te braki, umieli je wykorzystać jako drogę do Chrystusa. By rozumieli podobieństwo ich sytuacji do sytuacji samego Chrystusa, też o wszystko proszącego ludzi. To jedyna droga do kolejnych zwycięstw, do dalszej formacji, która potrzebna jest także choremu. Zrozumienie sytuacji i świadome zaakceptowanie tego pierwotnie narzuconego, ale ostatecznie wybranego ubóstwa, pozwoli na dalsze zbliżanie się do tych wszystkich wartości, o których naucza sam Mistrz”. Mierząc się z niezwykle trudnym położeniem chorego w fazie terminalnej, chciał wydobyć jeszcze jedną formę duchowego ubogacenia, perłę ubóstwa. Ubóstwo zewnętrzne cierpiącego przygotowuje do ostatecznego opuszczenia wszystkiego w godzinie śmierci.
Zaproszenie do drogi
Droga krzyżowa, napisana przez Jacka w ostatniej fazie choroby nowotworowej, stanowi wyjątkowe świadectwo jego chrześcijańskiej dojrzałości w cierpieniu. Rozważania, których kluczem jest tytuł: „Zaproszenie do drogi”, w prowokacyjnej formie zachęcają do modlitwy. We wstępie zawarł dość kontrowersyjne zaproszenie do drogi krzyżowej, nie tylko przez rozważanie tajemnicy cierpienia Chrystusa, ale także przez realne wejście z własnym cierpieniem. Łatwiej jest deklarować niż wypełniać, dlatego zapraszał w słowach: „wiele razy mówi się, że człowiek powinien wziąć swój krzyż i naśladować Chrystusa...Wiele razy powtarza się, że człowiek w myśl słów św. Pawła, powinien dopełniać cierpień Jezusa Chrystusa dla dobra Kościoła. Wiele razy powtarza się, że oto możemy cierpieć i stać się podobnymi do Zbawiciela. Ile to jeszcze różnych rzeczy powtarzamy. Z reguły, gdy jesteśmy zdrowi i pełni sił. Powtarzamy to wszystko często w stosunku do innych. A sami?”. Apel skierowany w formie wymagającej głębszego przemyślenia, miał na celu wyrwanie ze schematów postępowania. Często człowiek wyraża gotowość do pójścia za Jezusem na Kalwarię w chwilach duchowej euforii. Dobrze znał wartość obietnic w godzinie powodzenia, które ulegają weryfikacji na łożu boleści. Kończąc rozważania zawarte we wstępie dodał: „Człowiek chory i cierpiący może stanąć przed Chrystusem i powiedzieć: «Chodźmy, oto wziąłem swój krzyż». A więc chodźmy...”. Przez te rozważania sam przygotowywał się do śmierci, pozostawiając jednocześnie duchowy testament, który wypełnić może każdy. Napisał: „każdy z nas chorych musi wziąć ten krzyż. Zmęczony dotychczasowymi badaniami, trwającą już chorobą, dokuczliwymi dolegliwościami, musi zdobyć się na ten ostateczny wysiłek, ten krok do przodu. Bez tego nie można mówić o tych wszystkich wartościach cierpienia, o których tyle już napisano. Zbawcze działanie naszego oddania, czy raczej poddania się wyrokowi, zależy znów, po raz kolejny od owego «tak» wypowiadanego z Chrystusem i dla Chrystusa; od «tak» wypowiadanego po to, by dalej iść z Mistrzem”. Doświadczenie cierpienia niesie ze sobą dolegliwości fizyczne, ale również na poziomie duchowym, pojawia się na nowo konieczność odpowiedzi z wiarą. Bóg niejako oczekuje na «fiat» chorego, by kontynuować drogę zbawienia w jego życiu. Przestrzegał zarazem, że pozostawienie krzyża generuje większy ból, niż sama choroba. Chory porzucając swój krzyż cierpienia, skazuje się na samotność udręk, pozbawiając się wsparcia, jakie może dać wiara w Boga. Pisał w ostatnich zdaniach: „pozostawiony na drodze krzyż pozostaje nie doniesiony. Tylko jeden człowiek może go udźwignąć. Tylko on jeden – chory ma ową misję do spełnienia”. Zachęcał chorego do wytrwania na drodze cierpienia, by wypełnił powierzoną mu misję świadka w cierpieniu. Zakończył swoje rozważania stwierdzeniem: „dzieło niedokończone pozostaje takim na zawsze”. W cierpieniu nie chodzi o dramatyzm jego przeżywania, ale raczej o walkę o wieczność.
Zobacz całą zawartość numeru ►