Eutanazja – droga donikąd
Lekarz pochylający się z troską nad chorym jest pięknym, naturalnym obrazem tak oczywistym, jak widok matki pochylającej się nad dzieckiem. Rozmowa o eutanazji burzy to naturalne piękno i harmonię, wprowadza chaos, niepokój i lęk.
zdjęcie: Pixabay.com
2025-12-03
Zacznę od przypomnienia definicji eutanazji i samobójstwa wspomaganego Europejskiego Towarzystwa Opieki Paliatywnej (EACP) z 2003 roku. Eutanazja – lekarz w sposób zamierzony (celowo) zabija osobę poprzez podanie leków na dobrowolne i kompetentne żądanie tej osoby; samobójstwo wspomagane – lekarz w sposób zamierzony (celowo) pomaga osobie popełnić samobójstwo poprzez dostarczenie leków do samodzielnego podania na dobrowolne i kompetentne żądanie tej osoby. Rodzi się tutaj dramatyczne pytanie: Jak to? Lekarz ma zabijać albo ma umożliwić popełnienie samobójstwa? Przecież człowiek chory przychodzi do lekarza nie po to, żeby ten go zabił, ale po to, żeby mu pomógł, wyleczył, ulżył w cierpieniu, okazał współczucie!
Starożytny grecki lekarz Hipokrates z Kos zwany „Ojcem medycyny” pozostawił nam podstawowe zasady etyczne, które zawarł w słynnej Przysiędze Hipokratesa. Dotyczyły one m. in. traktowania chorych, szacunku dla mistrzów, tajemnicy lekarskiej, a przede wszystkim szacunku dla życia: „nigdy, nawet na żądanie nie dam śmiercionośnej trucizny, ani nikomu nie będę jej doradzał, podobnie też nie dam nigdy niewieście środka poronnego. W czystości i niewinności zachowam życie swoje i sztukę swoją...”
Trudny problem, proste rozwiązanie?
Oczywiście medycyna nie jest wszechmocna, ludzie chorowali, chorują i będą chorować. Wiele chorób medycyna zwyciężyła, ale wciąż pojawiają się nowe. Ta walka medycyny ze śmiercią trwa i będzie trwała do końca świata. Ból i cierpienie dotykające chorych, mogą być trudne do zaakceptowania, do zniesienia. Także towarzyszenie chorym, współudział w ich cierpieniu może być trudny. Ile razy słyszeliśmy te i podobne słowa: „lepiej, żeby już umarł”, „niech to się wreszcie skończy”, „nie można na to patrzeć”. To rodzi pokusę eutanazji jako prostego rozwiązania trudnego problemu, jednak tym sposobem likwidujemy problem razem z chorym! Odpowiedzią na pokusę eutanazji jest współczująca obecność przy chorym realizowana w wielu ośrodkach opieki, domach pomocy, hospicjach, a przede wszystkim w naszych domach, w kręgu rodziny. Odpowiedzią jest także medycyna paliatywna zajmująca się leczeniem objawowym. To właśnie chęć pomocy, uśmierzenia objawów choroby pobudzała rozwój medycyny. Gdybyśmy likwidowali problem nieuleczalnej choroby poprzez likwidację chorych, nie miałaby szans rozwinąć się np. transplantologia, dializoterapia i wiele innych dziedzin medycyny. To właśnie chęć pomocy każe szukać ciągle nowych rozwiązań. Ten problem porusza też Nowa Karta Pracowników Służby Zdrowia Papieskiej Rady ds. Duszpasterstwa Służby Zdrowia. W punkcie 168 czytamy: „Litość, jaką wzbudza ból i cierpienie… może wzbudzać pokusę eutanazji (…). W rzeczywistości to, co mogłoby się wydawać logiczne i humanitarne, przy głębszej analizie okazuje się absurdalne i nieludzkie”; a w punkcie 171: „Eutanazja (…) dla nauk medycznych wyznacza moment regresu i abdykacji, jak też obrazę godności umierającego i jego osoby.” Karta ta pięknie nazywa pracowników Służby Zdrowia Sługami Życia. Oby nigdy nie stali się narzędziami śmierci!
Zwolennicy eutanazji często podkreślają prawo człowieka do wolności, do wyboru między przyjęciem a odrzuceniem cierpienia oraz wyboru sposobu zakończenia życia. Czy faktycznie mamy takie prawo? Czy mieliśmy podobny wolny wybór co do naszego urodzenia? Życie zostało nam podarowane i to tylko na jakiś czas! Przecież wszyscy wiemy, że człowiek jest śmiertelny i jego życie biologiczne kiedyś się skończy, a śmierć – tak jak poczęcie, rozwój płodowy i narodziny – jest normalnym etapem życia. Dlatego człowiek ma prawo do godnego umierania i godnej śmierci, ale prawo to nie może być rozumiane jako prawo do zadawania (sobie lub innym) śmierci.
Domaganie się poszanowania wolności jako prawa do eutanazji zakłada zmuszanie pracowników służby zdrowia do realizacji tego prawa. A co z ich wolnością? Czy jest ona mniej ważna od wolności chorego? Czy w imię wolności wyboru chory (a także rodzina chorego) może z lekarza uczynić kata? Relacja lekarz – chory opiera się na zaufaniu. Jakże chory ma zaufać lekarzowi, jeśli wie, że lekarz może go zabić? Jak z ufnością powierzyć się dłoniom lekarza, jeśli może on nimi podać lekarstwo, usunąć chory narząd, ale jednocześnie te same dłonie mogą wprowadzić kaniulę do podania trucizny?
Lekarz pochylający się z troską nad chorym jest pięknym, naturalnym obrazem tak oczywistym, jak widok matki pochylającej się nad dzieckiem. Rozmowa o eutanazji burzy to naturalne piękno i harmonię, wprowadza chaos, niepokój i lęk. Odziera z godności osoby ludzkiej zarówno chorego, jak i lekarza: chorego – bo traktuje go utylitarystycznie („już nic z niego nie będzie, trzeba się go pozbyć, generuje nadmierne koszty”), lekarza – bo traktuje go instrumentalnie jako narzędzie do zabijania, wykorzystując jego kompetencje do zgoła innego celu, niż ten pierwotnie zakładany.
Chory ma twarz Chrystusa
Temat eutanazji jest dla każdego lekarza ważny ale szczególnie ważny jest dla lekarza hospicjum, którym jestem od prawie 30 lat. To doświadczenie, rozmowy z wieloma chorymi i ich bliskimi upoważniają mnie do zabrania głosu. Niedawno dyskutowałam o eutanazji z pielęgniarkami i opiekunkami medycznymi naszego hospicjum. Osoby te miały różny staż pracy – od kilku miesięcy po kilkadziesiąt lat. Wszystkie uznały, że eutanazja jest zła. Dlaczego? Oto odpowiedzi: „jestem człowiekiem, nie mogę zabić drugiego człowieka”, „moja wiara mi na to nie pozwala, zabicie człowieka to grzech”, „nie mogłabym spokojnie dalej żyć po czymś takim”, „jestem tu po to, żeby opiekować się, pomagać”, „eutanazja może budzić nieufność co do naszych intencji i działań”.
Eutanazja jest zła także dlatego, że jest nieodwracalna. A może pojawi się nowy, skuteczniejszy lek? A może chory zmieni zdanie, a nie będzie miał siły i możliwości tego zasygnalizować?
W przypadku samobójstwa wspomaganego odpowiedzi były podobne: ciężki grzech, możliwość zaburzeń psychicznych, które przecież można leczyć, przeżywanie trudnej żałoby przez rodzinę chorego – samobójcy. Oczywiście w dyskusji zwracano uwagę na zdarzające się sytuacje bardzo trudnych objawów (np. ból, duszność) nie do opanowania standardowymi metodami. Znamienne chyba, że mniej doświadczone osoby zastanawiały się nad dopuszczeniem eutanazji lub możliwości samobójstwa wspomaganego w tych wyjątkowych sytuacjach (pamiętajmy, że zawsze gdy wprowadzano eutanazję mówiono o zupełnie wyjątkowych przypadkach, a później rozszerzano krąg osób jej podlegających). W dyskusji przeważyło nasze doświadczenie, że medycyna paliatywna daje nam narzędzia pomocy takim chorym bez konieczności ich zabijania. To problem sedacji, jednak omówienie go wymagałoby odrębnego opracowania.
Podsumowując, przypomnę zasadę opieki paliatywnej nad chorymi u kresu życia: „Utrzymuj życie, ale pozwól odejść, gdy przyjdzie czas...”, czyli ani eutanazji, ani uporczywej/daremnej terapii nie da się pogodzić z medycyną. Może to zabrzmi górnolotnie, ale uważam, że towarzyszenie choremu cierpiącemu, umierającemu nie jest możliwe bez miłości, tej zwyczajnej, ludzkiej miłości, która każe w cierpiącym widzieć brata. Dla osoby wierzącej cierpiący ma zawsze twarz Chrystusa – to naprawdę pomaga i dodaje sił.
Wszystkim chorym, ich bliskim, personelowi medycznemu i kapelanom dedykuję wiersz Jana Mieńciuka – poety i wolontariusza hospicjum w Chorzowie, wiersz, który mnie przed laty zachwycił, bo zwięzłym językiem poezji wyraża to, co usiłowałam niepoetyckim językiem z mojego lekarskiego doświadczenia przekazać:
Śmierć nie jest dramatem
w cykl życia wpisana
jak owoc w noc poślubną
dramatem niekochanie.
Zobacz całą zawartość numeru ►