Przyjaciółka i współsiostra
Teresa Benedykta od Krzyża – moja siostra i święta przyjaciółka – uczy mnie i zaprasza do ciągłego poszukiwania Boga w moim codziennym życiu, pokazuje mi, że warto o miłość walczyć.

zdjęcie: Ze zbiorów Towarzystwa im. E. Stein we Wrocławiu
2025-09-04
O św. Teresie Benedykcie od Krzyża słyszałam „od zawsze”. Mówiono o niej jeszcze przed beatyfikacją i kanonizacją. Wiedziałam, że urodziła się jako Żydówka, w młodości przeszła na katolicyzm, później została karmelitanką bosą; że była znanym, wybitnym filozofem, i że zginęła w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu. Długo jednak nie miałam okazji, by poznać ją bliżej. Zresztą nie starałam się o to, choć cały czas miałam świadomość, że jest to ktoś wielki, niedościgły wzór. Ona była (i jest) dla mnie autorytetem.
Pewnego dnia kolega podarował mi książkę zatytułowaną „Jeśli Ewangelię przyjmuje się dosłownie”. Prezent ten zaskoczył mnie i zdziwił, ponieważ nie utrzymywałam (ani przedtem, ani potem) bliższych relacji z tym kolegą – był on po prostu jednym z wielu w 40-osobowej grupie studentów. Nikt też z nich nie wiedział o moich przemyśleniach o wstąpieniu do Zakonu Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel, o wielu duchowych przynagleniach i ludzkich obawach.
W tej podarowanej mi publikacji znajdowały się biograficzne opracowania dotyczące różnych postaci. Nie przeczytałam całej. Interesował mnie przede wszystkim tekst poświęcony Teresie Benedykcie – przeczytałam go jednym tchem, w kluczu wskazanym przez tytuł książki, a także ze świadomością, że omawiana postać była karmelitanką bosą. Dziś niczego już nie pamiętam z tamtej lektury, oprócz tego jednego, że po jej skończeniu byłam już zdeterminowana, by pójść tą drogą: wstąpić do klasztoru sióstr karmelitanek bosych.
W roku moich ślubów wieczystych (w naszym Zakonie są to śluby uroczyste według prawa kanonicznego) Teresa Benedykta od Krzyża została beatyfikowana przez papieża Jana Pawła II (dokładnie miało to miejsce 1 maja 1987r .). W klasztorze mam możliwość poznawania jej bliżej, zarówno poprzez taki sam styl życia, jak i poprzez lekturę, lecz nie dzieł filozoficznych – nie sięgam po nie, gdyż nie są mi one do naszego prostego, zwyczajnego życia przepełnionego modlitwą potrzebne. Przeczytałam zaledwie kilka pozycji jej autorstwa, a także parę jej poświęconych, mam jednak poczucie, że św. Teresa Benedykta prowadzi mnie za rękę pewnie i bezpiecznie, jak moja starsza siostra.
Czytając jej pisma, wynotowuję czasem cytaty, które szczególnie mnie poruszają, karmią, wzruszają. Oto niektóre z nich: „Każdy, kto na przestrzeni wieków łączył swój ciężki los z cierpiącym Zbawicielem, ujął nieco z ciężaru win ludzkości i pomógł Panu nieść Jego krzyż”; „Życie chrześcijanina, aż do zaświtania jutrzenki wieczności to: cierpieć i być błogosławionym w cierpieniu, stać na ziemi oraz chodzić jej błotnistymi i wyboistymi drogami, królować z Chrystusem po prawicy Ojca, śmiać się z dziećmi tego świata i z nimi płakać, z chórami aniołów nieustannie Bożą chwałę wyśpiewywać” lub też: „Bezgraniczne miłosne oddanie się Bogu i wzajemne oddanie się Boga, owo pełne i trwałe zjednoczenie, jest najwyższym, do jakiego możemy dojść, wzniesieniem serca, i najwyższym stopniem modlitwy. Dusze, które go osiągnęły, są prawdziwie sercem Kościoła”. Czyż te słowa nie rozpalają w sercu wielkich pragnień?
Raduję się, że św. Teresa Benedykta jest dziś coraz bardziej odkrywana, że staje się patronką wielu grup, ruchów, stowarzyszeń, środowisk na całym świecie. Nasuwa mi się porównanie: jak św. Teresa od Jezusa jest nazywana Wielką Teresą, tak św. Teresę Benedyktę od Krzyża można by nazwać Wielką Teresą XX wieku.
s. joanna, karmelitanka bosa
Kiedy wstępowałam do Karmelu w Oświęcimiu, wiedziałam, że w niedaleko położonym obozie KL Auschwitz-Birkenau zginęła nasza współsiostra, św. Teresa Benedykta od Krzyża – Edyta Stein, karmelitanka bosa. Ze zdjęć spoglądała na mnie poważna, inteligentna doktor filozofii, która nie zachęcała do głębszego poznania, a jej dzieła wydawały mi się zbyt trudne. Jak bardzo pozory mylą i jak łatwo można źle ocenić drugiego człowieka… także świętego.
W pierwszym momencie, kiedy myślę o jej życiu (mieszkając tutaj, w Oświęcimiu), nasuwa mi się jej śmierć męczeńska. Ale jest to ostatni etap jej drogi poszukiwania Boga, ciągłej przemiany i nawrócenia, ostatnie fiat. Przez długi czas jako osoba niewierząca, w wewnętrznych ciemnościach i cierpieniu szukała prawdy i dała się odnaleźć Jezusowi. Boga odkrywała w codzienności – w spotkaniu z drugim człowiekiem, w przeczytanej książce. Jednym z najważniejszych momentów jej życia było spotkanie z wdową po Adolfie Reinachu. Edyta bała się tej rozmowy, a później wspominała: „Było to moje pierwsze spotkanie z krzyżem i Bożą mocą, jakiej udziela on tym, którzy go niosą. Ujrzałam pierwszy raz Kościół w jego zwycięstwie nad ościeniem śmierci. W tym momencie załamała się moja niewiara i ukazał się Chrystus w tajemnicy krzyża”. W swoich poszukiwaniach była bardzo prawdziwa, we wspomnieniach, listach pisze o swoich zmaganiach, słabościach, ale też o tym, jak Bóg działa w jej życiu. Co dodawało jej siły w codzienności, która staje się coraz trudniejsza w czasach Trzeciej Rzeszy? To codzienna Eucharystia, adoracja, modlitwa. Jej wewnętrzna przemiana jest coraz wyraźniejsza. Pisze o sobie: „Trwałam więc w naiwnym złudzeniu, że wszystko jest we mnie w porządku, co zdarza się często ludziom niewierzącym, wyznającym zasady idealizmu etycznego. Jeśli ktoś zachwyca się tym, co dobre, wierzy, że sam jest dobry. Uważałam, że mam prawo potępiać bezlitośnie wszystko, co wydawało się negatywne, a więc słabości, pomyłki i błędy innych, czasem nawet w sposób drwiący i ironiczny.”
Jak ją przemieniła relacja z Jezusem? W jednym z listów pisze: „To, że zauważasz ludzkie słabości, nie musi cię czynić krytyczną. Fałszywy idealizm nie ma żadnej wartości. Lecz nie ufaj za dużo swemu ostremu spojrzeniu. Wnętrze człowieka widzi przecież tylko Bóg. On widzi zło, ale widzi również najmniejsze ziarnko złota, które nam często umyka, a zawsze przecież gdzieś jest. Uwierz w to ziarnko w każdym człowieku i na nie skieruj swój wzrok”.
Dla mnie osobiście ta wewnętrzna przemiana pokazuje, jak życie sakramentalne, codzienna modlitwa – rozmowa z Bogiem – przemieniła jej serce, które jest pełne miłości do Boga i drugiego człowieka. To ostatnie możemy zobaczyć szczególnie w jej listach pełnych troski o bliskich, przyjaciół, znajomych, z którymi dzieli się radościami i troskami, ale też pyta o ich życie. Miłość do Boga i bliźniego ostatecznie wypełnia się w jej śmierci męczeńskiej. W jednym z tekstów do sióstr pisze: „Patrz na Ukrzyżowanego (…). Złączona z Nim stajesz się wszechobecna, jak On sam. Nie jedynie tutaj, czy tam możesz służyć potrzebującym jak lekarz lub pielęgniarka albo kapłan. Mocą krzyża możesz być obecna na wszystkich frontach świata, we wszystkich miejscach bólu dokądkolwiek poniesie cię twoja współczująca miłość, ta miłość, którą czerpiesz z Boskiego Serca, tryska wszędzie Jego najdroższą Krwią, aby nieść ulgę, ratować i zbawiać”.
Teresa Benedykta od Krzyża – moja siostra i święta przyjaciółka – uczy mnie i zaprasza do ciągłego poszukiwania Boga w moim codziennym życiu, pokazuje mi, że warto o miłość walczyć. Teresa Benedykta – kobieta, która ciągle zaskakuje, a im bardziej się ją poznaje, staje się bliższa. Ta, która wydawała mi się tak daleka, coraz bardziej mnie zachwyca i jest dla mnie znakiem Boga w dzisiejszym świecie.
Zobacz całą zawartość numeru ►