W bliskości ze św. Edytą Stein

Otrzymałam nowe życie, nową rodzinę i przekonanie, że nie tylko radość jest przejawem szczęśliwego życia. Również głęboka i autentyczna boleść jest dla duszy łaską w porównaniu z pustką, oschłością i bezmyślną rutyną.

zdjęcie: Archiwum prywatne

2025-08-01

Od 10 lat posługuję w rodzinnym domu św. Edyty Stein (dzisiaj muzeum) we Wrocławiu. Patrząc z perspektywy czasu obcowania z Edytą i przebywania na co dzień w jej domu – niemym świadku jej najtrudniejszych decyzji – muszę potwierdzić, że – jak mawiała sama Teresa Benedykta od Krzyża – kiedy patrzy się z perspektywy Bożej, w życiu nie ma przypadków.

Podejmując pracę najpierw kierowała mną ciekawość, potem zrodziły się fascynacja i podziw graniczący z niedowierzaniem, że można w krzyżu widzieć jedyną nadzieję i pragnąć spalać się z miłości, zawierzając się bezgranicznie Bożej woli – jedynej drodze do pełni życia i szczęścia. I Pan Bóg dał mi otrzeć się o to doświadczenie.

Diagnoza i bunt

Wiara przyjęta przez rozum – to moja droga w ciężkiej próbie choroby. Po operacji usłyszałam diagnozę lekarską i przeczytałam na rozpoznaniu nowotwór złośliwy. Oniemiałam. Jakoś wyszłam z gabinetu lekarskiego i zbierając myśli, poszłam wprost do pustej o tej porze szpitalnej kaplicy. W geście sprzeciwu, położyłam teczkę z dokumentacją medyczną na ołtarzu i wyszłam dopiero wtedy, gdy sercem i łzami wypowiedziałam Bogu cały ból, strach i żal, że staję wobec perspektywy końca życia. Uspokoiwszy się na tyle, by móc wsiąść za kierownicę, wróciłam do domu.

Był sierpień, rocznica śmierci Edyty w Auschwitz. Msza święta i teksty na wieczorze wspomnieniowym w poetyckim przekazie ks. Henryka Romanika nabrały rzeczywistej wagi. Ofiara życia, jaką Edyta gotowa była złożyć za swój lud, najbliższych i pokój na świecie, wobec sytuacji w ówczesnej Europie, powierzyła w testamencie Matce Przełożonej latem 1939 r. Teraz ja starałam się zrozumieć. W następnym dniu obchodziłam urodziny i postanowiłam świętować ten dzień z najbliższymi w Domu Edyty Stein z myślą, aby w atmosferze wdzięczności za dany nam wspólny czas, pracę i życie, powiedzieć o mojej sytuacji. Natychmiastowa reakcja i codziennie tworzona Nowenna o wstawiennictwo św. Teresy Benedykty od Krzyża, którą przyjaciółka rozsyłała, codziennie czerpiąc z tekstów „Wiedzy Krzyża”, otwierała każdy nowy poranek.

Gubiąc się w myślach, ustalałam terminy badań i wizyt. Odwołany wcześniej wyjazd na rekolekcje uwielbienia tańcem okazał się możliwy w „okienku”, które powstało między badaniami i konsultacjami. Tam, w pierwszej rozmowie opowiedziałam swoje cierpienie. Odbyłam spowiedź generalną, która pokazała mi Boga Ojca Miłosiernego i napełniła nadzieją, otwierając na wolę Bożą i prośbę o wyzdrowienie. W uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, gdy obchodzę imieniny – rozpoczęłam Nowennę Pompejańską. Nie miałam innego wyjścia, jak tylko poddać się działaniu Opatrzności, mając w pamięci słowa Edyty Stein, że cierpienie człowieka nigdy nie jest większe od łaski, która wraz z nim płynie do człowieka. Nie chciałam, aby bunt i opór zablokowały mnie i zamknęły na zbawienie, przebaczenie i łaskę pojednania ze sobą oraz bliskimi. Miałam już za sobą doświadczenie zagrożenia życia sprzed 20 lat i znałam jedyną drogę mogącą przez nie przeprowadzić –Krzyż i modlitwę Jezusa w Ogrójcu. Codziennie, za przykładem Edyty, modliłam się wiele: modlitwą Jezusową, modlitwą księdza Dolindo i nowenną Pompejańską. Siadywałam w salonie jej domu, w którym Edyta żegnała się z rodziną i matką przed wyjazdem do Karmelu i wczuwałam się w ich ból.

Guz okazał się przerzutem, ale nie wykryto jego źródła. Czułam się dobrze i przez dwa lata cieszyłam się, że na tym się skończyło. Codzienna praca nad małymi publikacjami i wykładami, wprowadzała mnie coraz głębiej w życie siostry Teresy Benedykty od Krzyża, a rozmowy i świadectwa zwiedzających jej dom rodzinny, moje świadectwo i sens, jaki zobaczyłam w tej pracy, pozwalały iść naprzód.

Czas pandemii

Nadeszła pandemia. Kolejną wizytę kontrolną przesunięto mi o pół roku. Wyniki pokazały pierwotne ognisko nowotworu w gardle. Znowu operacja, kolejna rocznica śmierci Edyty, śledzenie jej ostatniej podróży w zamkniętym wagonie przez całą Europę z Holandii do Auschwitz, męka gazowej śmierci i Jej niedokończone dzieło „Wiedza Krzyża”.

Kilka tomografii, prześwietleń, badań, w końcu konsylium i 14 września, w święto Podwyższenia Krzyża Świętego, wejście w ognisty piec radioterapii i chemii, a wszystko ambulatoryjnie; nie wyraziłam zgody na zamkniecie w szpitalu w czasie pandemii. Nikt z bliskich nie mógł mi towarzyszyć z powodu zakazu przemieszczania się. Miałam za to solidne oparcie w modlitwie najbliższych, przyjaciół, braci ze wspólnoty oraz współpracowników. Każdy zabieg radioterapii w pancernej masce to jedna część różańca i intencje. Czterogodzinna chemia był czasem na kontakty telefoniczne z odgrodzonymi murem zakazów przekraczania granic wnukami i przyjaciółmi. Rozmowy na korytarzach z czekającymi pacjentami i ich bliskimi, pielęgniarką, która podawała chemię, modlitwy w kaplicy na onkologii i w każdej chwili oczekiwania w kolejce do gabinetów. Intencje zawsze czekały: za pogubione dzieci i młodzież, skazane na zamkniecie i oddalające się od Kościoła, za chorych i świat, który zmierza w niewiadomym kierunku, za ciężko chorą siostrę, za kapłanów, szczególnie za życie naszego prezesa, który znalazł się w covidowym szpitalu w ciężkim stanie, za tych, którzy pytają gdzie jest Pan Bóg? Wracałam codziennie do bezpiecznego Domu Edyty Stein, który był świadkiem wielu dramatów wcześniejszych mieszkańców, a gdzie czułam obecność św. Teresy Benedykty, jej opiekę i serdeczne spojrzenie jej mamy Augusty z portretu. One rozumiały, jak nikt. Wiedziały, że Bóg jest w każdym cierpiącym, samotnym, ubogim, porzuconym, bezbronnym… bo On sam prowadzi, broni i umacnia.

Mogłam uczestniczyć w Eucharystii w pomieszczeniu pozwalającym widzieć ołtarz i słyszeć. Odprawialiśmy drogę krzyżową ze stacjami w różnych częściach domu, upamiętniających poszczególne etapy życia Świętej. Bywało, że leżałam krzyżem w swoim pokoju, kładłam się do łóżka, nie wiedząc, czy się obudzę następnego dnia, chłonęłam każde Słowo z Liturgii Godzin, które zdołałam usłyszeć lub przeczytać. I miałam sprecyzowany cel: jesteśmy tu i teraz po to, aby pracować nad zbawieniem swoim i tych, którzy są nam dani, o tym nie można wątpić. I prosiłam o życie spokojne i zdrowie. 11 listopada pojechałam na ostatnie naświetlanie. Odzyskałam wolność. Leczyłam poparzenia i nie wierzyłam, że żyję. Usłyszałam na kontrolnej wizycie, że nawet prowadząca moje leczenie pani doktor nie wierzyła, że się powiedzie. Ostatnie dni „jechałam” na kroplówkach.

Wdzięczność

Moi najbliżsi stracili życie w pandemii, niekoniecznie z powodu covidu. Wirus nie oszczędził i mnie. Znalazłam się w szpitalu. Przyjęta jako pacjent zerowy, czułam się na tyle dobrze, że z jedną z pacjentek pomagałyśmy pozostałym, modliłyśmy się głośno na Sali różańcem, Łączyłyśmy się on-line z kościołem, by uczestniczyć we mszy świętej, błogosławiłyśmy znakiem krzyża na czole nieprzytomne towarzyszki niedoli, odpowiadałyśmy na telefony, których one same nie były w stanie odebrać i pocieszałyśmy bliskich. Myślałam wtedy o Edycie Stein i o jej ochotniczej służbie w szpitalu wojennym w Hranicach, kiedy pracowała na oddziale tyfusowym. Dodawała mi odwagi, by nie myśleć tylko o sobie. Mogłam odczuć, co przeżywała, towarzysząc odchodzącym do wieczności pacjentom.

Wyszłam ze szpitala pierwsza żywa po dziesięciu dniach z półpaścem, który objawił się na koniec. Wdzięczna i szczęśliwa. Obecnie mija 8 lat od pierwszej diagnozy, 5 lat od radioterapii i chemii,
4 lata od pierwszego covida (były jeszcze dwa). Otrzymałam nowe życie, nową rodzinę i przekonanie, że nie tylko radość jest przejawem szczęśliwego życia. Również głęboka i autentyczna boleść jest dla duszy łaską w porównaniu z pustką, oschłością i bezmyślną rutyną. Bogu niech będą dzięki!

Moja modlitwa codzienna – fragment wiersza-modlitwy ks. Henryka Romanika o ostatniej drodze siostry Teresy Benedykty od Krzyża:

Kiedy dopełniła się droga powrotu do domu.
W dniu wspominania płonącego Syjonu.
Zaliczono cię do owczarni przeznaczonej na całopalenie.
W miejscu nieporównywalnym z niczym na ziemi.
Oddech zwyczajny, zaczerpnięcie powietrza stał się śmiertelnie niebezpieczny.
I płuca zostały zatrute cyklonem.
Siostro nasza święta wniebowzięta,
proś o cud zwycięstwa nad śmiercią.
Proś o łaskę zachowania od cierpienia
Proś o zdrowie radosne i życie powszednie. Prosimy.


Zobacz całą zawartość numeru

Autorzy tekstów, pozostali Autorzy, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2025nr08, Z cyklu:, Panorama wiary