Nadzieja mimo cierpienia
Przyjaciele i znajomi z czasów dzieciństwa i studiów odwiedzali ją bardzo często. Z jednej strony pomagali jej i opiekowali się nią, z drugiej sami otrzymywali „pokarm” duchowy i umocnienie w wierze.

zdjęcie: www.gardapost.it
2025-07-04
Benedetta Bianchi Porro urodziła się 8 sierpnia 1936 r. w miasteczku Dovadola, we Włoszech. Gdy miała zaledwie 3 miesiące, zachorowała na paraliż dziecięcy (chorobę Heinego-Medina). W konsekwencji tej choroby jej prawa noga była sporo krótsza, przez co mocno utykała. Nazywano ją zdrobniale „zoppetta” (tzn. kulawa). Jako dziecko lubiła sport i interesowała się literaturą. Była pogodna i ruchliwa. Ale choroba Heinego-Medina – jak się wkrótce okazało – była zaledwie początkiem jej cierpień. Z biegiem lat pojawiały się u niej kolejne dolegliwości, coraz bardziej utrudniające jej normalne życie.
Droga pośród cierpień
Poważne problemy ze zdrowiem rozpoczęły się, gdy Benedetta miała 14 lat. Wówczas pojawiły się pierwsze objawy ciężkiej choroby neurologicznej, która początkowo była błędnie diagnozowana. Po kilku latach lekarze w końcu odkryli, że choruje na stwardnienie rozsiane. Codzienność Benedetty była nieustannym zmaganiem się z cierpieniem – nie tylko tym fizycznym, ale także psychicznym i duchowym.
Od 1945 r. musiała nosić ciężki gorset, aby choć trochę wyrównać skrzywienie kręgosłupa. Zaczęła też cierpieć na stopniową utratę słuchu, która ostatecznie doprowadziła do całkowitej głuchoty. Niedługo potem pojawiły się coraz większe trudności z zachowaniem równowagi i musiała korzystać z laski. Mając 20 lat, zaczęła tracić wzrok, a na rok przed śmiercią całkowicie zaniewidziała. W 1957 r. stwierdzono u niej początki choroby Recklinghausena, której zewnętrznym objawem były liczne guzy i wrzody na całym ciele. Latem 1957 r. przeszła pierwszą operację głowy. Benedetta czuła się wtedy upokorzona i przytłoczona. Tak zwierzała się mamie: „Gdy mi obcinali włosy, czułam się jak baranek, któremu strzygą wełnę i prosiłam Pana, aby uczynił mnie mocną i malutką. Mamo, Pan chce nam uczynić wielkie rzeczy. Bardzo cierpiałam i prosiłam Pana, abym była w Jego rękach maleńką owieczką!”.
Dla innych
Mimo wszystkich narastających problemów zdrowotnych Benedetta zdołała dostać się na uniwersytet w Mediolanie, gdzie zaczęła studiować fizykę za namową ojca – inżyniera. Ale po krótkim czasie zmieniła kierunek na wymarzoną medycynę, uważała bowiem, że jej prawdziwym powołaniem jest służenie ludziom jako lekarka. I chociaż nie brakowało jej zdolności i inteligencji, nauka szła jej z wielkim trudem, była już bowiem prawie całkowicie głucha i miała wielkie kłopoty z porozumiewaniem się z otoczeniem.
Studia przeplatane były ciągłymi wizytami u lekarzy i operacjami, które miały poprawić jej stan zdrowia, tymczasem nie tylko nie poprawiały go, ale wręcz pogarszały.
W maju 1962 r. Benedetta udała się z pielgrzymką chorych do Lourdes. Jej wielkim pragnieniem było odzyskanie zdrowia, lecz nie dla siebie, ale by móc służyć innym. Uzdrowienia fizycznego jednak nie było, podobnie jak rok później, gdy też znalazła się w tym francuskim sanktuarium maryjnym. Uzdrowiona została natomiast jej towarzyszka podróży – młoda dziewczyna poruszająca się na wózku inwalidzkim – za którą Benedetta ofiarowała swoje cierpienia i modliła się w Grocie Massabielskiej. Na oczach wielu pielgrzymów owa dziewczyna wstała z wózka i mogła poruszać się samodzielnie.
Słabe ciało, silny duch
Kiedy stan zdrowia Benedetty pogorszył się do tego stopnia, że była już całkowicie unieruchomiona, jeszcze bardziej skupiła się na modlitwie i kontakcie z Bogiem. Choć sama bardzo cierpiała, nigdy nie zamykała się na potrzeby innych. Jej codzienność, pełna ufności i radości, stała się dla wielu świadectwem Bożej obecności. Benedetta ani przez chwilę nie straciła wiary i zaufania do Boga. W miarę, jak słabło jej ciało, wzmacniał się duch. Rozwijała się w niej zażyłość z Bogiem i pełne zdanie się na Jego wolę.
Benedetta była osobą bardzo pogodną mimo tego, że jej stan zdrowia pogarszał się z dnia na dzień. Właśnie przez tę niezwykłą siłę woli i hart ducha, stawała się dla innych przykładem. Zawsze starała się nie poddawać, stawiając czoła każdemu dniu z nadzieją i radością, co czyniło jej świadectwo tak wiarygodnym. Przyjaciele i znajomi z czasów dzieciństwa i studiów odwiedzali ją bardzo często. Z jednej strony pomagali jej i opiekowali się nią, z drugiej sami otrzymywali „pokarm” duchowy i umocnienie w wierze. Napełniał ich pokój, który z niej promieniował. Jeden z jej przyjaciół wyznał: „Uczyliśmy się od Benedetty przyjaźni z Bogiem, akceptacji Jego woli, odkrywania na nowo modlitwy, umiłowania przyrody i stworzeń”.
Gdy głuchota i paraliż niemal zupełnie uniemożliwiły jej kontakt z otoczeniem, wraz z matką i innymi członkami rodziny wypracowała własny „alfabet”, dzięki któremu porozumiewała się z otoczeniem. W jednym ze świadectw wspominał o tym przyjaciel Benedetty, Konrad: „My byliśmy jej piórem. Na początku, kiedy była tylko głucha, używaliśmy języka migowego; potem, kiedy doszła ślepota, kładła swoją rękę na naszych, żeby rozpoznawać litery alfabetu. W ten sposób prowadziliśmy ciągły dialog”. Tą metodą Benedetta wiele modliła się we wspólnocie odwiedzających ją osób i ewangelizowała. Choć niema i głucha, stała się donośnym głosem nadziei dla innych.
Wbrew mentalności świata
Na początku 1964 r. stan jej zdrowia gwałtownie się pogorszył. Na krótko przed śmiercią powtórzyła słowa Magnificat: „Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny”. Zmarła w opinii świętości 23 stycznia 1964 r., opatrzona sakramentami. Jej ostatnim słowem było: „Dziękuję”.
Jej proces beatyfikacyjny na etapie diecezjalnym trwał w latach 1975-1977, po czym akta przesłano do Watykanu. 7 listopada 2018 r. papież Franciszek zatwierdził dekret uznający cudowne uzdrowienie 20-letniego Włocha w 1986 r. za jej wstawiennictwem. Benedetta została beatyfikowana 14 września 2019 r.
Uroczystościom beatyfikacyjnym przewodniczył kardynał Angelo Giovanni Becciu, który w homilii powiedział: „Należy mieć nadzieję, że przesłanie życia młodej Benedetty spowoduje wyłom we współczesnej mentalności, która nie rozumie i nie akceptuje takiego życia i postawy. W świecie, który ciągle stara się upowszechniać praktykę eutanazji, taka osoba jak Benedetta, zdaniem niektórych, nie ma nic do zaproponowania. Lepiej unikać tak wielkiego cierpienia i pomagać w umieraniu! To życie jednak i jej świadectwo powinno nas zawstydzić i przypomnieć nam, że nasze życie nie należy do nas, ale jest darem od Boga i powinniśmy je przeżyć aż do końca. I jeśli jest dobrze przeżywane, staje się pięknym przesłaniem dla całej ludzkości. Jestem pewien, że Benedetta jest przykładem właśnie tego bogactwa i piękna”.
Benedetta jest patronką studentów medycyny oraz osób cierpiących na choroby neurologiczne. Jej życie i mężne znoszenie cierpienia stały się zachętą dla wielu chorych – zwłaszcza młodych – by mimo trudności stale próbować jednoczyć swoją codzienność z krzyżem Pana Jezusa.
Zobacz całą zawartość numeru ►