Bycie kapelanem to zaszczyt

O swojej posłudze wśród chorych, o zmaganiu się z trudnościami i o byciu kapłanem według Bożego Serca opowiadają kapelani szpitalni: ks. Szczepan Kobielus z diecezji bielsko-żywieckiej, ks. Jarosław Kuźmicki z diecezji drohiczyńskiej oraz ks. Kamil Kowalski z diecezji płockiej.

zdjęcie: Cathopic.com

2025-06-02

Redakcja: – Od jak dawna jesteście Księża kapelanami i gdzie obecnie służycie chorym?

ks. Szczepan Kobielus (sk): – Jestem księdzem 14 lat, a od 9 lat służę jako kapelan w Beskidzkim Centrum Onkologii im. Jana Pawła II w Bielsku-Białej. Ponadto opiekuję się duszpastersko także Szpitalem Pediatrycznym w Bielsku-Białej i jestem diecezjalnym duszpasterzem służby zdrowia i Apostolstwa Chorych.

ks. Jarosław Kuźmicki (jk): – Jestem kapłanem diecezji drohiczyńskiej, pracuję w Bielsku Podlaskim. Jako kapelan służę już prawie 19 lat. Przez te wszystkie lata pracowałem w szpitalach powiatowych na terenie diecezji. Najpierw przez 5 lat w Hajnówce, potem przez 5 lat w Bielsku Podlaskim, następnie przez 6 lat w Siemiatyczach, po czym ponownie wróciłem do Bielska Podlaskiego, gdzie pracuję już trzeci rok.

ks. Kamil Kowalski (kk): – Od roku jestem kapelanem Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Płocku a także kapelanem hospicjum. Ponadto pełnię funkcję diecezjalnego duszpasterza służby zdrowia i odpowiadam w diecezji za sprawy misji.

– Pracują Księża w różnych częściach Polski. Z pewnością każdy region, diecezja i placówka medyczna mają swoją specyfikę w zakresie służby chorym. Jak zatem wygląda Wasza codzienna posługa w szpitalu?

sk: – Na oddziały szpitalne przychodzę codziennie. Rano odwiedzam chorych z Komunią świętą, a po południu daję im także możliwość skorzystania ze spowiedzi świętej lub dłuższej rozmowy. Oprócz tego przychodzę do pacjentów na wezwanie, niezależnie od pory. Dyżuruję pod telefonem 24 h na dobę. Myślę, że nie robię nic nadzwyczajnego, ale to, co należy do każdego księdza, a więc udzielam sakramentów, głoszę Dobrą Nowinę. Specyficzne w posłudze kapelana są zawsze okoliczności i miejsce. Na co dzień spotykam ludzi w trudnych sytuacjach choroby, często na ostatnim etapie życia. Przez to szpital jest miejscem wyjątkowym i wymagającym.

jk: – Na początku swojej posługi postanowiłem, że będę jak najbliżej osób chorych i staram się to postanowienie realizować. Odwiedzam chorych na oddziałach szpitalnych każdego dnia. Specyfiką posługi na wschodnich terenach Polski jest to, że odnotowuje się tutaj największy w kraju odsetek osób wyznania prawosławnego. W szpitalu spotykam więc nie tylko katolików, ale również chrześcijan prawosławnych. Nieraz zdarza się, że na jednej sali szpitalnej leży więcej prawosławnych niż katolików. Znakiem rozpoznawczym katolików jest często różaniec położony na szafce lub trzymany w dłoni, modlitewnik. Oczywiście, idąc do chorych, nie dzielę ich według wyznania, ale modlę się za wszystkich i każdemu proponuje rozmowę. Co do udzielania sakramentów świętych, mogę ich udzielać w normalnej sytuacji tylko katolikom, ponieważ między kościołem rzymsko-katolickim a prawosławnym nie ma jedności sakramentalnej. Chorzy prawosławni mają swojego duszpasterza, który przychodzi do nich z posługą. W kaplicy szpitalnej w niedziele i święta odprawiam mszę świętą. W niedziele odbywa się także nabożeństwo prawosławne. Co do modlitwy za wszystkich pacjentów, dodam, że kilka lat temu udało mi się założyć dwie róże różańcowe złożone z pracowników służby zdrowia. Codziennie modlimy się za chorych, za medyków, za nasze rodziny, o pokój, za Ojczyznę. Kiedy mówię pacjentom, że personel i ja codziennie otaczamy ich modlitwą, okazują za to swoją wdzięczność. Zgadzam się z moim przedmówcą, że posługa kapelana jest specyficzna z uwagi na okoliczności i miejsce, w których jest realizowana. W pracy kapelana pomimo jakiegoś założonego planu działania, często pojawiają się sytuacje nagłe, niespodziewane. Trzeba umieć na nie odpowiednio reagować, co nieraz bywa dużym wyzwaniem.

kk: – W Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Płocku posługuje dwóch kapelanów. To duży szpital, liczący ponad 30 oddziałów. W ciągu tygodnia obchodzimy cały szpital, każdego dnia po kilka oddziałów. Dzięki temu możemy poświęcić chorym więcej czasu, nie spiesząc się. Jedynie w niedzielę i święta idziemy na wszystkie oddziały z posługą. Jeśli któryś z pacjentów zgłosi chęć przyjmowania Komunii świętej każdego dnia, to oczywiście dajemy mu taką możliwość. Oprócz posługi wobec chorych towarzyszę także ich rodzinom. Czas choroby i pobytu w szpitalu członka rodziny jest dla nich często trudnym doświadczeniem, z którym sobie nie potrafią poradzić. Przeżywają bunt i brak akceptacji tego, co się dzieje. Służę chorym, udzielając im sakramentów, ale również stwarzając przestrzeń do dłuższej, spokojnej rozmowy. Ksiądz Jarosław mówił o chorych wyznania prawosławnego, których spotyka w szpitalu. W płockim szpitalu natomiast często przebywają Filipińczycy, którzy przyjeżdżają do naszego miasta w celach zarobkowych. Są katolikami i chętnie korzystają z sakramentów. Czasem jest to ciekawy widok, kiedy na sali szpitalnej wraz z Polakami leżą Filipińczycy, dający piękne świadectwo wiary. Nieraz się zdarza, że Polacy nie chcą posługi kapelana, a Filipińczycy o nią proszą. Takie sytuacje mają wielką wartość ewangelizacyjną, bo pod wpływem świadectwa jednego chorego, inny chory może się przełamać, poprosić o udzielenie sakramentów i wrócić do Boga.

– Okazuje się, że działalność ewangelizacyjna jest obecna w szpitalu w wielu wymiarach.

sk: – Na pewno. Jestem przekonany, że kapelan musi być dzisiaj ewangelizatorem. W obecnych czasach, kiedy tak powszechne są kryzysy wiary, nie wystarczy, aby kapelan był tylko „dystrybutorem sakramentów”. To zdecydowanie za mało, bo ludzie często w ogóle nie są przygotowani do przyjęcia sakramentów. Sakramenty – jak wiemy – są dla wierzących, dlatego trzeba tę wiarę w ludziach budzić. Kapelan może tę wiarę budzić przez samą swoją obecność i wierne proponowanie posługi. Czasem trzeba rozpocząć od rozmowy na tematy niezwiązane z wiarą i Bogiem, by chorego do siebie przekonać i nawiązać z nim jakiś kontakt. Z serdecznych relacji na poziomie ludzkim dopiero później rodzi się potrzeba czegoś więcej – rozmowy duchowej albo spowiedzi świętej. Wielokrotnie miałem takie doświadczenie szczególnie w kontaktach z pacjentami, którzy przyjeżdżają do szpitala na chemioterapię co 2-3 tygodnie. Rozpoczynało się od rozmów na tematy związane z ich codziennością, leczeniem, aktualnym samopoczuciem. Zdarzało się, że dopiero po iluś tygodniach prosili o spowiedź świętą. Kapelan jest od tego, aby – kiedy wymaga tego sytuacja – przejść z chorym jego drogę dochodzenia do wiary. Potrzeba tutaj dużej delikatności i cierpliwości, bo zwykle jest to proces rozciągnięty w czasie. Uważam, że kapelan musi czuć się misjonarzem i to w kontakcie z konkretnym człowiekiem, a nie z tłumami. W szpitalu – trochę inaczej niż w parafii – kapelan staje oko w oko z pojedynczym człowiekiem, któremu głosi Dobrą Nowinę, reagując na jego bieżącą sytuację.

kk: – Przez prawie 3 lata pracowałem jako misjonarz na Jamajce. Niedawno uświadomiłem sobie, że posługa kapelana w szpitalu także jest posługą na wskroś misyjną. Pan Jezus powiedział „Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody”. Oznacza to, że naprawdę trzeba iść do wszystkich ludzi z orędziem Ewangelii. W szpitalu jest ku temu wiele okazji, bo spotykamy tam nie tylko osoby wierzące, ale także osoby poszukujące, wątpiące, czy wręcz odrzucające Boga. Kapelan nie może ograniczyć swojej posługi do czekania aż ktoś do niego przyjdzie i o coś poprosi. Sam musi wychodzić z inicjatywą, szukać owiec – tak, jak czynił to Pan Jezus.

– Czy zgadzają się Księża z często spotykanym określeniem, że posługa kapelana jest „powołaniem w powołaniu”?

jk: – Chrystus szedł najpierw do chorych i grzeszników. Uzdrawiał ich i okazywał im miłosierdzie. Z kolei św. Jan Paweł II nazwał chorych „skarbem Kościoła”. I to nie tylko dlatego, że mają oni modlitwę na ustach i różaniec w ręku częściej niż inni, ale przede wszystkim dlatego, że przez cierpienie ofiarowane za innych, stają się podobni do cierpiącego Chrystusa. I skoro my kapelani codziennie spotykamy się ze „skarbem Kościoła”, to jestem przekonany, że nasze powołanie jest specyficzne i ważne. Na początku mojej posługi kapelańskiej trochę się obawiałem, czy sobie poradzę, bo nigdy wcześniej nie miałem tak bliskiego kontaktu z chorymi. Ale Pan Jezus, gdy do czegoś wzywa, to także daje dary potrzebne do wypełnienia określonych zadań. Szybko odnalazłem się w posłudze wobec chorych. Dzisiaj dziękuję Panu Jezusowi za to, że jestem kapelanem szpitalnym, bo odczytuję to jako wspaniałą posługę i łaskę spotkania ze wspaniałymi ludźmi. W swoim kapłańskim życiu byłem wikariuszem, krótko także proboszczem, byłem kapelanem sióstr klauzurowych, zajmowałem się też muzyką w diecezji, ale posługa wśród chorych daje mi najwięcej radości. Bycie kapelanem to zaszczyt.

sk: – Moim zdaniem określenie „powołanie w powołaniu” dobrze oddaje specyfikę posługi kapelana. Bo z jednej strony kapelan robi to, co każdy inny ksiądz, ale jednak w zupełnie innych warunkach i okolicznościach. Kapelan szpitalny często jest zaskakiwany nagłymi sytuacjami, w których musi umieć się odnaleźć, szybko i adekwatnie zareagować. Potrzebuje do tego określonych cech, których nabywa w kontakcie z chorymi. Z pewnością jest to umiejętność słuchania, także „między wierszami”, głęboka empatia i wrażliwość. Kapelan musi także mieć „duchowego nosa”, czyli umiejętność rozeznawania sytuacji chorego. Często dopytuję personelu medycznego, w jakim stanie jest dany chory lub jakie są jego rokowania, by wiedzieć, jak działać. Ludzie chorzy muszą czuć, że ksiądz ma dla nich czas. Oni zwracają uwagę na drobne gesty, których na co dzień być może nie dostrzegamy i nie przypisujemy im większego znaczenia. Chorzy widzą i wyczuwają znacznie więcej.

kk: – Każdy ksiądz ma jakiś szczególny charyzmat, który odkrywa w swoim życiu. Dla mnie praca z chorymi jest „powołaniem w powołaniu”, bo przynosi mi radość i daje wewnętrzne poczucie, że w ten sposób spełniam Bożą wolę. Wierzę, że Pan Bóg przygotowuje nas do określonej misji przez wiele lat, dając i rozpalając w sercu konkretne pragnienia. Tak było w moim przypadku. Chorzy i cierpiący byli od dawna obecni w moim życiu. Już w szkole średniej służyłem w hospicjum jako wolontariusz. Nie pracowałem wówczas bezpośrednio przy osobach chorych, ale pomagałem np. w przygotowaniu posiłków lub sprzątaniu. Kiedy byłem w seminarium, do mojej rodzinnej parafii przyszedł ksiądz, który pracował od wielu lat z osobami chorymi i niepełnosprawnymi, organizując dla nich wczaso-rekolekcje w diecezji. Zaangażowałem się w te wyjazdy podczas swoich wakacji. Służyłem także w licheńskim hospicjum prowadzonym przez ojców marianów. Tam jako wolontariusz już bezpośrednio posługiwałem przy chorych. Wiele było w mojej historii wydarzeń, przez które Pan Bóg przygotowywał mnie do mojej obecnej posługi. Jestem Mu za to wdzięczny.

– Jakie spotkania z osobami chorymi najbardziej zapadły Księżom w serce?

kk: – Historiami, które głęboko zapadają mi w serce są przypadki, gdy personel stwierdza, że z punktu widzenia medycznego wydarzył się cud. Pamiętam 17-letniego Patryka, u którego lekarze podejrzewali śmierć pnia mózgu. Planowano już odłączenie go od aparatury podtrzymującej życie, a rodzinę chłopca zapytano o możliwość przekazania jego narządów do przeszczepu. Przyszedłem do niego, aby udzielić mu sakramentu namaszczenia chorych i pomodlić się. Kilka godzin później, w nocy Patryk wybudził się i w pełnym kontakcie spełniał wszystkie polecenia lekarzy. Po tygodniu wyszedł ze szpitala. Ordynator zapytał mnie, co takiego zrobiłem. Odpowiedziałem, że to nie ja, ale że to Bóg działa i uzdrawia. Lekarze przyznali, że z medycznego punktu widzenia Patryk był na przegranej pozycji i nie dawali mu już żadnych szans. To, co się stało, określili jako cud. Pamiętam też pacjenta umierającego na OIOMI-e. Człowiek ten prowadził bardzo grzeszne życie. Towarzyszyłem mu w ostatnich chwilach, modląc się o Boże miłosierdzie dla niego. Zmarł o godzinie 15.00. Spotkałem potem jego siostrę, która powiedziała, że modliła się za niego w tym czasie Koronką do Bożego miłosierdzia. Śmierć jej brata w Godzinie Miłosierdzia była dla niej znakiem nadziei, że Bóg mu przebaczy. Szpital jest więc miejscem, w którym jako kapłan doświadczam działania żyjącego i miłosiernego Boga. To buduje moją wiarę. W serce zapadają także trudne sytuacje np. śmierć chorego. Pamiętam też wiele trudnych rozmów z kobietami na oddziale położniczo-ginekologicznym, które straciły swoje dzieci. Wówczas jako człowiek i kapłan towarzyszę i modlę się, przyznając, że nie znam odpowiedzi na wszystkie pytania.

jk: – Pamiętam wiele spotkań z pacjentami. Wspomnę trzy panie, które były dla mnie cichymi przykładami świętości. Wszystkie chorowały na nowotwór, doświadczały wielu trudności i cierpień. Zawsze pogodne, nigdy na nic się nie skarżyły. Każdego dnia przyjmowały Komunię świętą, były całkowicie pogodzone ze swoim stanem, a przede wszystkim z wolą Bożą. Myślę, że to wiara pomagała im tak mężnie nieść krzyż choroby. Wspominam także spowiedzi, dzięki którym chorzy po wielu latach wracali do Pana Jezusa miłosiernego. To były momenty Bożego działania, które dawały mi jako kapłanowi wielką radość.

sk: – Mnie również najbardziej zapadają w pamięć spowiedzi chorych po wielu latach. Bywają dni, że idę przez oddziały i kolejno wielu chorych nie chce mojej posługi. Wtedy po ludzku przychodzą momenty zniechęcenia i rodzą się pytania o sens tej pracy. I oto nagle pojawia się chory, który spowiada się pierwszy raz od 20 lat. Takie sytuacje są dla mnie znakiem i odpowiedzią Pana Boga na moje ludzkie wątpliwości. To właśnie dla takich momentów jestem w szpitalu potrzebny, a moja posługa ma głęboki sens. Pamiętam też 20-letniego pacjenta, który pracował w cukierni, sprzedając papieskie kremówki. Był daleki od wiary i Kościoła. Zaproponowałem mu, aby modlił się przez wstawiennictwo św. Jana Pawła II. Ta modlitwa przyniosła owoce. Odchodził z tego świata pojednany z Bogiem i najbliższymi, z pokojem w sercu. Wierzę, że to był mały cud św. Jana Pawła II. Dodam, że szpital, w którym posługuję nosi imię Jana Pawła II, a poza tym przed laty w tym szpitalu pracował i zmarł brat św. Jana Pawła II, Edmund Wojtyła – lekarz.

– Co zdaniem Księży znaczy być kapłanem według Serca Bożego?

sk: – Duchowość Serca Bożego jest mi bardzo bliska. Formowałem się w krakowskim seminarium, którego kaplica jest pod wezwaniem Najświętszego Serca Pana Jezusa i znajduje się w niej także duża figura przedstawiająca Boże Serce. Ówczesny rektor seminarium, ks. Grzegorz Ryś, często nam powtarzał, że formujemy się do kapłaństwa podobnie jak apostoł Jan, czyli w bliskości Bożego Serca. Mówił, że bliskość naszego kapłańskiego serca z Sercem Jezusa ma nie być bliskością zawodową, rytualną, ale bliskością intymną – bliskością, której doświadczył św. Jan podczas Ostatniej Wieczerzy, spoczywając na Jezusowej piersi. Myślę, że każdy ksiądz jest wezwany do tego, aby odkryć, że jest miłowany przez Jezusa. Najpierw on sam ma tego doświadczyć w swoim życiu, tzn. poczuć na sobie pełne miłości spojrzenie Jezusa, by potem chcieć także innych do tej miłości przyprowadzać. Bardzo się ucieszyłem encykliką papieża Franciszka „Dilexit nos” o Sercu Bożym. Papież pisze w niej, że „musimy wrócić do serca”. Wyjaśnia, że ów powrót do serca oznacza powrót do podstawowych pytań: jaki jest sens mojego życia, po co i dla kogo żyję, dokąd zmierza moje życie? Z doświadczenia kapelańskiego mogę powiedzieć, że choroba i widmo bliskiej śmierci często prowadzą chorych do takich pytań. Wówczas uświadamiają sobie, że ludzkie życie jest kruche i trzeba z tą kruchością przychodzić do Jezusa, oddawać się w Jego ręce. Tylko w rękach Jezusa nasza kruchość jest bezpieczna.

jk: – Serce Jezusa tak bardzo ukochało świat, że gotowe było wiele wycierpieć, a nawet umrzeć za nas. Myślę, że ludzka miłość najszybciej doskonali się przez cierpienie, bo ono jest jak ogień, który oczyszcza. Być może nam, kapelanom, łatwiej dojrzewać do miłości, bo codziennie mamy okazję uczyć się przyjmować własne cierpienia, patrząc na cierpienia innych, widząc wiele pięknych wzorców pośród chorych. Kiedy kapelan spotyka osoby chore, potrafiące przyjąć, znieść, a nawet ofiarować Jezusowi wielki ból w wielu intencjach, szybko dojrzewa do miłości, a jego kapłańskie serce upodabnia się coraz bardziej do Serca Bożego.

kk: – Myśląc o Bożym Sercu, trudno nie wskazać na jego największy przymiot – miłosierdzie. Myślę, że jest to przymiot, który powinien być także rysem każdego kapłańskiego serca. Wówczas ksiądz będzie umiał patrzeć z miłosierdziem na drugiego człowieka, nie będzie się bał spotkań z ludźmi, którzy wyznają inne wartości albo myślą inaczej. Jezus także nie bał się łamać społecznych konwenansów, spotykał się z celnikami, grzesznikami, trędowatymi, jawnogrzesznicami. Innym – jak wiemy – to się nie podobało, ale On to czynił z miłości. Oczywiście nigdy nie pochwalał grzechu, ale zawsze kochał grzesznika, chcąc rozpalić w nim miłość. Bycie kapłanem na wzór Serca Bożego to według mnie nie potępianie innych ludzi, szukanie zagubionych, wychodzenie do mających się źle. To nie tylko siedzenie i czekanie aż ludzie sami przyjdą i o coś poproszą, ale szukanie tych, którzy się pogubili i patrzenie na nich z miłością i miłosierdziem.

– Dziękuję Księżom za rozmowę i oddaną służbę chorym.


Zobacz całą zawartość numeru

Autorzy tekstów, Cogiel Renata Katarzyna, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2025nr06, Z cyklu:, W cztery oczy