Jeszcze mam coś do zrobienia

Oprócz licznych złamań i krwotoku wewnętrznego doznał rozległych urazów głowy, które spowodowały stłuczenie mózgu. Jak przekonywali lekarze – było to głównym powodem zapadnięcia w śpiączkę, która ostatecznie trwała 470 dni.

zdjęcie: Pixabay.com

2025-04-01

Szacuje się, że każdego roku w Polsce w śpiączkę zapada 0koło 5-6 tysięcy osób. Są to najczęściej śpiączki pourazowe i powstałe w wyniku rozmaitych uszkodzeń mózgu. Odrębną grupę stanowią chorzy w stanie apalicznym (wegetatywnym), w stanie minimalnej świadomości oraz cierpiący na zespół zamknięcia. Chociaż wszystkie te schorzenia mają podłoże neurologiczne, każde z nich charakteryzuje się innymi objawami oraz przebiegiem.

Kilka medycznych faktów

Śpiączka (grec. coma) jest dość szerokim pojęciem, w którym mieści się zarówno zniesienie świadomości jak i brak kontaktu pacjenta z otoczeniem. Definicje śpiączki mogą być bowiem filozoficzne i medyczne. Definicja medyczna bardziej koncentruje się na reakcjach organizmu: pacjent nie reaguje na bodźce z zewnątrz – bólowe i słuchowe. W zależności od tego, czy w ogóle nie reaguje, czy też reakcje są w jakiś sposób zaznaczone, możemy mówić o głębokości śpiączki. Z punktu widzenia filozoficznego śpiączka jest traktowana jako brak kontaktu z otoczeniem, a co za tym idzie – brak świadomości siebie.

Śpiączkę może wywołać wiele czynników. Może być ona związana z chorobą, urazem po wypadku lub też niepożądaną reakcją na leki. Istnieje też rodzaj śpiączki celowej, w którą wprowadza się pacjenta poprzez podanie mu specjalnych leków, czyli tzw. śpiączka farmakologiczna. Szczególnym i najczęściej występującym rodzajem śpiączki jest śpiączka pourazowa. Jest ona efektem wypadku połączonego z silnym uderzeniem w głowę lub z urazem wielonarządowym. Po wypadku może powstać w mózgu stłuczenie, wstrząśnienie, obrzęk lub krwiak, co powoduje przytłumienie jego aktywności. W wyniku wypadku chory może stracić świadomość od razu lub dopiero po kilku godzinach czy dniach.

Momenty przełomu

W 1999 roku Józefa Pileckiego potrąciła ciężarówka, gdy przechodził na zielonym świetle przez ulicę. Razem z nim w tym wypadku ucierpiało jeszcze troje innych pieszych, ale jego obrażenia były najgroźniejsze. Oprócz licznych złamań i krwotoku wewnętrznego doznał rozległych urazów głowy, które spowodowały stłuczenie mózgu. Jak przekonywali lekarze – było to głównym powodem zapadnięcia w śpiączkę, która ostatecznie trwała 470 dni. - Lekarze nie dawali mojemu mężowi większych szans na wybudzenie ze śpiączki ani w ogóle na przeżycie. Konsylium orzekło, że obrażenia są zbyt rozległe, by mąż mógł przetrwać wielogodzinną operację neurologiczną, dlatego od niej odstąpiono. Oczywiście lekarze zapewnili mnie, że zrobią, co w ich mocy, by ratować mojego męża, ale jednocześnie radzili przygotować się na najgorsze – wspomina pani Jadwiga, żona.

U Barbary Bodory z Tarnowskich Gór w marcu 2021 roku zdiagnozowano COVID-19. Po kilku dniach hospitalizacji w tarnogórskim szpitalu, w wyniku groźnych powikłań trafiła na OIOM szpitala tymczasowego w Międzynarodowym Centrum Kongresowym w Katowicach. Powikłania sprawiły, że musiała zostać podłączona do respiratora i innej medycznej aparatury. Jej stan był ciężki, ponad tydzień była nieprzytomna. Pani Barbara tak relacjonuje tamte wydarzenia - Gdy przywieziono mnie do Katowic, zapamiętałam jedynie jak wjeżdżam na noszach po schodach. Później podobno przez jakiś czas rozmawiałam logicznie, ale zupełnie nie umiem sobie tego przypomnieć. To wszystko wiem z opowieści i z karty wypisu, ponieważ leżałam nieprzytomna, oddychał za mnie respirator. Będąc w takim stanie, traci się poczucie czasu i rzeczywistości.

Tamten listopadowy dzień 2016 roku miał być dla Marka Staniszewskiego z Chorzowa zwykłym dniem pracy w hucie. Niestety, okazał się jednym z najbardziej tragicznych dni w jego życiu. Pan Marek uległ ciężkiemu wypadkowi na rurowni. Przygniotły go stalowe rury, powodując wiele obrażeń wewnętrznych. Natychmiast wezwano pomoc. Gdy wnoszono go do karetki, był jeszcze przytomny. Z tego, co działo się potem nie pamięta już nic. Dla jego dobra lekarze wprowadzili go w stan śpiączki farmakologicznej, która trwała ponad dwa tygodnie. W tym czasie przeszedł operacje ratujące życie. - Kiedy dzisiaj wspominam tamte wydarzenia, dochodzę do wniosku, że wówczas nie zdawałem sobie do końca sprawy z tego, jak poważny jest mój stan. Bezpośrednio po wypadku byłem w szoku i pewnie dlatego nie docierało do mnie, co się stało. W rzeczywistości mój stan był bardzo zły i lekarze powiedzieli mojej żonie, że trzeba być na wszystko przygotowanym. Rokowania nie były dobre. Oprócz wielu obrażeń miałem m.in. niewydolność nerek i odmę płucną – mówi pan Marek.

Odkryć swoją misję

Doktor Paweł Grabowski, w odróżnieniu od wspomnianych wyżej osób, nie zapadł w śpiączkę. Jego historia jest nieco inna. Wszystko zaczęło się od tego, że pewnego dnia podczas wykonywania jednej z procedur medycznych jego serce zatrzymało się na 45 sekund. Trzeba go było reanimować. Otarł się o śmierć. Gdy wrócił do zdrowia, podjął dla wielu szaloną decyzję. Zrezygnował z pracy w warszawskim Centrum Onkologii, gdzie z sukcesami pracował jako chirurg szczękowo-twarzowy i wyjechał na Podlasie. Stworzył tam pierwsze wiejskie hospicjum domowe, a następnie hospicjum stacjonarne w maleńkiej Makówce. Podlaskie Hospicjum Onkologiczne początkowo było wyłącznie społeczne, dopiero z czasem udało się podpisać kontrakt z NFZ. Dzisiaj doktor Paweł mieszka w Michałowie, ma pod opieką wielu chorych z małych wiosek, do których czasem jedzie kilkadziesiąt kilometrów. Mówiąc krótko, zmienił całe swoje życie. - Gdy sobie uświadomisz, że wystarczy mały „pstryk” i już cię nie ma, nabierasz odwagi. Wiesz już, że brakuje ci czasu na rzeczy ważne, więc trzeba się zająć tylko tymi najważniejszymi – mówi.

Doktor Paweł z pewnością jest człowiekiem, który nie boi się trudnych wyzwań. Dla dobra swoich podopiecznych podejmuje nieraz nierówną walkę z systemem ochrony zdrowia. Tłumaczy, wyjaśnia, edukuje. Wszystko po to, by podopieczni hospicjum mieli godne warunki, w których będą mogli przebyć ostatnią prostą swojego życia. - Jestem przekonany, że żaden człowiek, który doświadcza autentycznej troski, nie poprosi o eutanazję – wyjaśnia.

W przypadku pani Barbary pobyt na OIOMI-e i wybudzenie się ze śpiączki także okazały się wydarzeniami przełomowymi w życiu. - Gdy wybudziłam się po odłączeniu od respiratora i odzyskałam świadomość, pierwszymi słowami, które usłyszałam były: „Czy chce pani przyjąć Komunię świętą?”. Zobaczyłam pochylonego nad sobą kapłana, ubranego w kombinezon ochronny, który proponował mi sakrament. To spotkanie z Chrystusem i księdzem było dla mnie ważnym doświadczeniem. Wcześniej bowiem czułam, że wiara w moim życiu z upływem czasu staje się coraz mniej gorliwa. Kapłan powiedział mi wówczas, że skoro Pan Bóg pozwolił mi się obudzić, to widocznie ma jeszcze dla mnie jakieś zadanie. Prawda jest taka, że niewielu osobom, które były w tak ciężkim stanie jak ja, udało się przeżyć i wyjść ze szpitala.

Pani Barbara jest emerytowaną nauczycielką matematyki. Po wyjściu z ciężkiej choroby postanowiła, że jeszcze spróbuje się na coś przydać. Podjęła się udzielania korepetycji dzieciom i młodzieży. Odkryła, że to jest owo zadanie, które Pan Bóg dla niej przygotował.
- Dziękuję Bogu za to, że pomimo tak ciężkich przejść nadal mogę cieszyć się dziećmi, wnukami, pracą. Staram się być aktywna, nikomu nie odmawiam pomocy, doceniam każdą chwilę – przekonuje pani Barbara.

Pani Jadwiga długo czekała i walczyła o „powrót” swojego męża. Zdarzały się jej chwile trudne, ale nigdy się nie poddała. Dzisiaj tak wspomina tamten czas: - Kiedy codziennie wchodziłam na oddział intensywnego nadzoru neurologicznego, na odcinku śpiączkowym panowała dojmująca cisza. Słychać było tylko delikatny szum klimatyzacji i pracę monitorów. Każdorazowo czułam się jakbym wchodziła do miasta śpiących ludzi: puste korytarze, w salach chorzy bez kontaktu i czuwający przy nich bliscy, nieznośnie wolno upływający czas, czekanie na cud. Pamiętam, że przesiadywałam przy łóżku męża wiele godzin dziennie. Czytałam mu półgłosem książki, relacjonowałam najnowsze wydarzenia, mówiłam do niego tak, jakby był całkowicie świadomy i zdrowy. Sporo czasu poświęcałam też na modlitwę przy nim. Myślę, że tej modlitwy potrzebowałam wówczas tak samo jak on, albo nawet bardziej. Przynosiłam ze sobą różaniec męża i zawsze gdy się modliłam, wkładałam mu go w dłonie, by „modlił się” razem ze mną. Wierzę, że właśnie te chwile uratowały i jego i mnie.

Kiedy pan Józef wybudził się ze śpiączki po 470 dniach, mało kto wierzył, że kiedykolwiek wróci do sprawności. Pani Jadwiga wierzyła jednak – za siebie i za innych. Żmudna i długotrwała rehabilitacja przyniosła niesamowite efekty. Praca z neurologopedą pozwoliła panu Józefowi na nowo nauczyć się komunikowania ze światem, a odpowiednia dieta z czasem odbudowała mocno zredukowane i zwiotczałe mięśnie.

W przypadku pana Józefa i jego niezwykle dzielnej żony Jadwigi, misją po wyjściu z choroby było odkrycie na nowo wzajemnej miłości. Zawsze się kochali i okazywali sobie szacunek, ale dzięki trudnym przeżyciom oboje zrozumieli, że powinni swoją miłość jeszcze bardziej pogłębiać i pielęgnować. - Nie zamierzam ukrywać, że był to dla nas bardzo trudny okres. Ale teraz, z perspektywy czasu, widzę również jasne strony tamtych wydarzeń. Pomogły mi one odkryć na nowo miłość do męża, nauczyły mnie cieszyć się nawet najdrobniejszymi sukcesami, sprawiły, że odróżniam sprawy ważne od zupełnie nieistotnych. Zrozumiałam także, a właściwie wspólnie z mężem zrozumieliśmy, że nie wszystko zależy od nas, że nasze życie jest ostatecznie w rękach Kogoś innego. To przeświadczenie sprawia, że czujemy się bezpieczni i spokojni o każdy nasz kolejny dzień.

Pan Marek wyszedł ze szpitala i z czasem wrócił do normalnego funkcjonowania. Dzięki fachowej opiece medyków i troskliwej obecności żony Anny oraz najbliższej rodziny, udało mu się pokonać wiele trudności i kryzysów. Jemu także po wybudzeniu lekarz zakomunikował, że skoro przeżył, z pewnością czeka go jeszcze jakaś ważna życiowa misja. Tak też się stało, choć pan Marek nie przypuszczał, że ową misją okaże się opieka nad chorą na nowotwór żoną. Pani Anna zachorowała w listopadzie 2023 roku. Diagnoza: nowotwór piersi. Choroba pani Anny sprawiła, że trzeba było na nowo zorganizować rodzinne życie, które będzie podporządkowane leczeniu onkologicznemu. - Mąż opiekuje się mną z wielką cierpliwością. Nigdy nie narzeka, że mu ciężko, choć dobrze wiem, że nie ma już tych samych sił, co przed wypadkiem. Jest na każde moje zawołanie i wspiera mnie we wszystkim. Nie mogłabym wymarzyć sobie lepszego męża, opiekuna i przyjaciela – przekonuje pani Anna.

Jak mam zaufać?

Każda z przywołanych historii jest inna. Mają jednak wspólny mianownik – wiarę i upór – samych chorych, jak i  ich opiekunów. To oczywiste, że trudno się przygotować na jakąkolwiek chorobę lub wypadek, bo są to sytuacje, które po ludzku zwykle nas zaskakują i wywołują lęk. Ale nasi bohaterowie – doktor Paweł, pani Barbara, pan Józef z żoną Jadwigą i pan Marek z żoną Anną – przekonują nas o tym, że dzięki miłości i zaufaniu Bożej Opatrzności można pokonać wiele kryzysów. Pani Jadwiga potwierdza to z przekonaniem: - Na chorobę nigdy nie jesteśmy gotowi. Ja również nie byłam gotowa. Ani na to, że mogę zostać sama, ani na to, że – o ile mąż przeżyje – będę musiała zapewnić mu specjalistyczną, całodobową opiekę, o której nie miałam pojęcia. Z tamtego czasu pamiętam głównie przerażenie i bezradność. Ale mimo lęku i niepewności musiałam się zmobilizować. Życie codzienne wymagało całkowitego przeorganizowania. Początkowo, gdy mąż był w szpitalu, było dużo łatwiej, ale gdy go wypisano do domu z diagnozą „nierokujący”, stanęłam pod ścianą. Nie zdążyłam jeszcze przygotować mieszkania na jego powrót, nie miałam odpowiedniego łóżka, materaca przeciwodleżynowego, nie miałam nic. Jednak w tej dramatycznej sytuacji Pan Bóg w cudowny sposób ustrzegł mnie przed rozpaczą. Zaufałam Mu wbrew jakiejkolwiek ludzkiej logice. Zaufałam i się nie zawiodłam.


Zobacz całą zawartość numeru

Autorzy tekstów, Cogiel Renata Katarzyna, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2025nr04, Z cyklu:, Panorama wiary