Mysterium tremendum et mysterium fascinosum

Homilia ks. Wojciecha Bartoszka wygłoszona w II niedzielę Wielkiego Postu (25 lutego) podczas Mszy świętej radiowej, transmitowanej z Bazyliki Krzyża Świętego w Warszawie.

zdjęcie: pixabay.com

2024-02-24

Siostry i bracia. Drodzy Chorzy,

Przeżywamy w życiu różne chwile, radosne i smutne. Pierwsze związane z narodzinami dziecka, poznaniem ciekawej osoby, otrzymaniem awansu zawodowego. Uskrzydlają nas. Drugie, z doświadczeniem straty, śmierci kogoś bliskiego, doznaną krzywdą, niepomyślną diagnozą lekarską. Jeśli smutek i apatia trwają długo mogą zrodzić w człowieku utratę nadziei i depresję. Pierwsze, przywołane chwile, moglibyśmy porównać do światła, jasności, słonecznego dnia. Drugie, do dnia pochmurnego, ciemności nieprzeniknionych, do nocy.

Przywołane dwa stany niekoniecznie są jedynie doświadczeniem psychicznym. One naprowadzają nas na coś znacznie głębszego – coś co przeżywamy w głębi duszy. Mistrzowie życia duchowego mówią o pocieszeniu i o strapieniu duchowym. Te dwa wewnętrzne stany możemy odnieść do doświadczenia duchowego bohaterów biblijnych na dwóch górach; słyszymy o tym w dzisiejszej Liturgii Słowa.

W Piśmie świętym góra ma symboliczne znaczenie. Jest obrazem mocy, symbolem spotkania ziemi z niebem, połączenia świata widzialnego z niewidzialnym. Jest miejscem objawienia się człowiekowi Boga. Może On ukazać się: w „grzmotach i błyskawicach” – podobnie jak to uczynił na Synaju względem Mojżesza (por. Wj 20, 18), jak i w „szmerze łagodnego powiewu” – tak to poznajemy w historii Eliasza.

Dzisiaj słyszmy o Moria, starotestamentalnej górze, na której Abraham przygotował ofiarę ze swojego syna oraz o nowotestamentalnym Taborze – Górze Przemienienia. Dwa skrajne doświadczenia duchowe: mysterium tremendum i mysterium fascinosum. Spróbujmy odnieść te dwa doświadczenia, jakże różne, do naszego życia duchowego.

Pierwsza góra – Moria. Trudne doświadczenie

Niedawno towarzyszyłem umierającemu w jego przejściu do Wieczności. Ból. Cierpienie. Prostująca się linia życia. Płacz bliskich. Wielkie duchowe ciemności. Próbuję w tym doświadczeniu spojrzeć na Abrahama. Zapraszam także Was, byście to uczynili ze mną.

Abraham otrzymał od Boga polecenie złożenia w ofierze swojego umiłowanego syna. Wyruszył w drogę. Dotarł do wskazanego miejsca na trzeci dzień. Dochodząc do góry, zostawił sługi i rozpoczął wraz z synem niemą wędrówkę na szczyt. Milczenie wspinaczki przerwało pytanie Izaaka: „Ojcze mój! […]. Oto ogień i drwa, a gdzież jest jagnię na całopalenie?” Z rozdartym sercem Abraham odpowiedział: „Bóg upatrzy sobie jagnię na całopalenie, synu mój” (por. Rdz 22, 7-8). Przejmujące słowa: „Ojcze mój – synu mój”!

Co przez te trzy dni mogło w nim się dziać? Jakie pytania i uczucia kotłowały się we wnętrzu Abrahama? O czym myślał? O synu, na którego narodziny tak długo czekał? O Bogu, który żądał od niego tak wiele? Czy przeżywał złość na Niego, który najpierw dał mu syna, a potem chciał go zabrać? Czy Bóg, któremu zawierzył, nie okazał się kimś nieczułym, a nawet okrutnym? Były to najdłuższe i najciemniejsze trzy dni w jego życiu, pełne cierpienia psychicznego i duchowego. Mysterium tremendum: przerażająca tajemnica rodząca w Abrahamie ciemną noc wiary…

Spróbujmy odnaleźć się w jego doświadczeniu. I sformułujmy nasze trudne pytania, myśli, wątpliwości. Spróbujmy je na głos wypowiedzieć, napisać, wyrazić na zewnątrz ten ból duszy…

Medytując doświadczenie Abrahama, dostrzegamy, że nie zamknął się w buncie, nie odszedł od Boga. To nie była zresztą pierwsza próba, przez którą Bóg go prowadził. Na dnie jego duszy tlił się jakiś maleńki niegasnący płomyk wiary. Działał jakby wbrew sobie, równocześnie wierzył, że Bóg ocali mu syna. Próbuję w tym trudnym doświadczeniu zobaczyć Maryję trzymającą pod krzyżem martwe Ciało Syna. Jako jedyna zachowała wiarę w zmartwychwstanie Jezusa. U Abrahama mały płomyk wiary przebił się w słowach: „Bóg upatrzy sobie jagnię”. Ostatecznie Bóg wstrzymał go przed zabiciem Izaaka: „Teraz poznałem – mówił anioł Jahwe – że boisz się Boga, bo nie odmówiłeś Mi nawet twego jedynego syna”. Abraham złożył w ofierze barana uwikłanego w zaroślach.

Ciemna noc wiary ojca naszej wiary poprowadziła go do jasności, głębokiego poznania Boga i Jego woli. Historia ta ostatecznie zapowiedziała dramat Golgoty i poranek Zmartwychwstania. Żona przywołanego na początku w homilii umierającego również zachowała wiarę. Pomimo wielkiego bólu jest wdzięczna Bogu za piękne pięćdziesięciotrzyletnie wspólne życie z mężem.

Z wdzięcznością patrzę na wiarę tej kobiety i jej męża. Sam nie doświadczam obecnie takich ciemności jak ona, jak jej mąż. Jednak każdy z nas przeżywa ciemności na tym poziomie wiary, jaka jest mu dana. Może pytamy: dlaczego Boże dopuszczasz do takich chwil? Dlaczego zabierasz coś, co bardzo cenię: zdrowie lub zdrowie bliskich? Dlaczego zabierasz kogoś, kogo bardzo kocham? Rodzące się w takim doświadczeniu pustka, samotność, rozczarowanie, rozczarowanie Bogiem, mogą zrodzić strapienie duchowe.

Pisze o nim wielki znawca życia duchowego, św. Ignacy z Loyoli, sam doświadczając tego bolesnego stanu. Zachęca, aby w takim stanie: po pierwsze, wytrwale wypełniać wcześniejsze dobre postanowienia (por. ĆD 318); po drugie: więcej się modlić, rzetelniej badać sumienie i do pewnego stopnia pomnażać praktyki pokutne (por. ĆD 319); i po trzecie, zaufać Bogu, Jego Opatrzności” (ĆD 320).

Wpatrując się w Abrahama, możemy uczyć się właśnie tej ufności. „Bóg upatrzy sobie” – w łacińskich przekładach Pisma świętego to Abrahamowe zdanie brzmi „Deus providebit”. Powiązane jest ono ze słowem „Providentia”, czyli Opatrzność. Zaś słowo „Opatrzność” pochodzi od „patrzenia”. Znakiem Opatrzności jest oko wpisane w trójkąt. Gdy mówimy o Bożej Opatrzności, myślimy o tym, że Bóg na nas patrzy, z miłosną troską. Zawsze. Miejscu, na którym Abraham złożył ofiarę, nadał on nazwę: „Pan widzi”. Nawet w największych próbach Bóg widzi. Łacińskie wyrażenie „Deus providebit” możemy przetłumaczyć jeszcze w inny sposób: „Bóg zatroszczy się”; zatroszczy się – dopowiadamy – w inny sposób, niż jesteśmy w stanie to przewidzieć.

Gdy przeżywamy próbę, doświadczamy bolesnego strapienia, spróbujmy modlić się: „Deus providebit”, „Bóg widzi”, „Bóg zatroszczy się” lub bezpośrednio „Boże, ufam Tobie”; gdy boimy się o zdrowie, życie, własne lub bliźnich; gdy nie wiemy, jaka czeka nas przyszłość; gdy paraliżuje nas depresja. Jesteśmy w rękach Bożej Opatrzności. Zawsze.

I druga góra – Tabor – jest również objawieniem się chwały Bożej

Kojarzę ją z radością, pokojem wewnętrznym, zewnętrznym uśmiechem osób, często starszych, które przyjmują indywidualne błogosławieństwo Najświętszym Sakramentem w ramach tzw. nabożeństwa lourdzkiego. Mysterium fascinosum. Prawdziwa urzekająca tajemnica szczęścia. Ona objawiła się na Taborze.

Dzisiaj, w czasie liturgii II Niedzieli Wielkiego Postu, jesteśmy zaproszeni do wejścia na tę wysoką górę. Ewangelia zaczyna się od słów: „Jezus wziął z sobą”. Zwłaszcza chorych na duszy i na ciele, niepełnosprawnych, osłabionych wiekiem Jezus pragnie „zabrać” wraz z Piotrem, Jakubem i Janem. Dokładnie tych samych apostołów Jezus „zabrał”, by byli świadkami wskrzeszenia z martwych zmarłej córki Jaira. Ewangelista używa w tych opisach tego samego czasownika paralambanein (zabierać). Co ciekawe używa go w czasie teraźniejszy. Jezus „zabiera” ich od reszty apostołów i oddziela, by byli „sami osobno”. Szczególnie pragnie ich uformować. Czyni to teraz wobec nas. Słowo Chrystusa ma aktualną moc sprawczą.

Jezus objawił apostołom swoją chwałę. Zobaczyli Mojżesza, Eliasza. Usłyszeli głos Boga Ojca: „To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie”. Dobrze im tam było. Przeżyli wielką pociechę duchową. Autor Ewangelii odnotowuje również trudne ich emocje: „byli przestraszeni” – słyszymy. Ale był to inny lęk, niż ten, którego doświadczał Abraham. Ten sam przymiotnik ekfobos (przestraszeni) odnajdujemy w Ewangelii także w innych  miejscach. Ukazuje on reakcję apostołów na dokonane przez Jezusa cuda, np. uciszenie burzy (por. Mk 4, 41a). Była to bojaźń Boża związana z poznawaniem wielkości Boga, i co za tym równolegle idzie – także swojej grzeszności.

Co ciekawe zewnętrznym przejawem pociechy duchowej dla św. Ignacego z Loyoli – mężnego żołnierza walczącego o honor, aż do utraty nogi – była nie zewnętrzna i powierzchowna radość, ale… dar łez. Płakał, bo smucił się z powodu wcześniej popełnionych grzechów i współczuł Chrystusowi, gdy medytował nad Jego męką. Płynące z jego oczu łzy oznaczały radość, której źródłem był sam Bóg. To doświadczenie możemy odnieść do dobrze przeżytego sakramentu spowiedzi świętej, zwłaszcza w okresie Wielkiego Postu!

Właśnie tego doświadczyli apostołowie na Taborze. Mistyczną chwilę chcieli jakoś zatrzymać. My także nieraz chcemy – jakiś moment modlitwy, Przeistoczenia w czasie mszy świętej, przyjęcia Komunii świętej, indywidualnego błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem, przebaczenia w sakramencie spowiedzi świętej, przyjęcia namaszczenia chorych – zachować w sercu dłużej, trwać w nim. To dobre pragnienie. Jednak ostatecznie z tej pięknej góry, z tej wielkiej jasności, trzeba zejść w codzienność.

Powróćmy na koniec na chwilę do tych wybranych apostołów. Dlaczego Jezus chciał szczególnie ich uformować? Dlaczego czyni to wobec nas? Na Tabor poprowadził dokładnie tych, których później zabrał na inną górę – Oliwną. Tam modlił się przed męką, drżał, pocił się krwawym potem, przeżywał wielką trwogę.

Siostry i bracia,

Doświadczenia światła i ciemności przeplatają się w naszym życiu. Chwile radości (nazywane „pocieszeniami”) mają nas umacniać w doświadczeniu bólu, cierpienia i smutku. Te drugie chwile mogą w nas zrodzić strapienia. Czasem tych doświadczeń jest więcej. Dlaczego? Św. Ignacy podpowiada: bo właśnie w doświadczeniu próby, jeśli wytrwamy przy Bogu, podobnie jak Abraham, dokona się postęp naszej wiary. Wiara zostanie oczyszczona i umocniona.

Daleko mi do niej. Dziękuję Bogu za ten rodzaj doświadczeń, które mi obecnie daje. Nade wszystko za tych chorych, członków Apostolstwa Chorych, którzy w zaciszu swoich domów ofiarują się Bogu za zbawienie swoje i innych. Czynią to dzięki swojej głębokiej więzi z Chrystusem, dzięki wewnętrznemu przekonaniu, że Bóg niezależnie od okoliczności (zwłaszcza tych związanych z niepomyślnymi diagnozami lekarskimi) niezmiennie kocha. Rodzi to głęboki pokój, nadaje sens. Za św. Pawłem mówimy wówczas (słowa te stanowią główną myśl Apostolstwa Chorych): „Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1, 24).

Autorzy tekstów, Bartoszek Wojciech, Polecane, Nasze propozycje

nd pn wt śr cz pt sb

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

Dzisiaj: 01.05.2024