Dobre i złe emocje?

Uczucia i emocje same w sobie nie są ani moralnie dobre, ani moralnie złe. Stany emocjonalne to coś, co się dzieje w nas i co nie zależy od naszych decyzji. Uczucia nabierają wartości moralnej, gdy są zaakceptowane przez naszą wolę i przeradzają się w nasze postawy.

zdjęcie: canstockphoto.pl

2023-07-04

Czy z naszych złych emocji oraz negatywnych przeżyć emocjonalnych trzeba się spowiadać? To niełatwe pytanie. Każdy z nas wie, że w psychice rodzą się różne uczucia i emocje. Wiemy też, że mogą być one dobre i złe. Dajmy przykłady. W naszym wnętrzu rodzą się uczucia przyjemne. Najbardziej chyba pozytywnymi są miłość i poczucie szczęścia. Doświadczamy też poczucia pokoju i bezpieczeństwa w życiu. Przeżywamy nadzieję na dobrą przyszłość, doznajemy zachwytu nad pięknem przyrody, dziełem artystycznym, nad pięknem człowieka. Pozytywne stany emocjonalne przeżywamy w relacji do Boga. Dzieje się tak, gdy uczestniczymy w jakimś podniosłym wydarzeniu religijnym. Niejednokrotnie doznajemy poczucia pokoju i szczęścia po przyjęciu Komunii świętej, w czasie modlitwy. To są prawdziwe zachwyty duchowe. Pragniemy, aby takich chwil z pozytywnymi uczuciami było jak najwięcej. Wiemy jednak, że tak nie jest. Niestety, bardzo często w naszym życiu pojawiają się negatywne stany psychiczne. Przeżywamy mniejsze lub większe smutki. Pojawia się zdenerwowanie, złość, gniew, wściekłość, a nawet nienawiść względem ludzi, świata, siebie, także wobec Boga. Bardzo częstymi emocjami, których doświadcza wielu ludzi są lęk, strach, niepokój. Różne mogą być przyczyny tych negatywnych stanów emocjonalnych: czyjeś niewłaściwe zachowania, doznane krzywdy, niepowodzenia życiowe, utrata jakiejś cennej wartości we własnym życiu.

 Choroba – czas nadziei i niepokojów

Jedną z częstych przyczyn negatywnych przeżyć jest choroba – własna lub bliskiej osoby. Informacja o chorobie rodzi wiele pytań i związanych z nimi lęków. Czy szybko wrócę do zdrowia? Czy znajdę dobrego lekarza? Czy dostanę się szybko do specjalisty? Czy będą odpowiednie leki na moje schorzenie? Czy wystarczy mi pieniędzy, aby zapłacić za leczenie, za rehabilitację? Te negatywne emocje mogą pojawiać się z różnym natężeniem na różnych etapach choroby. Pierwszym takim momentem jest czas, kiedy dowiadujemy się o chorobie, o niepomyślnej diagnozie. Potem przychodzą nadzieje, że medycyna zaradzi naszym niedolom, że są przecież wybitni specjaliści i coraz to skuteczniejsze lekarstwa. Gdy jednak choroba się przedłuża, może rodzić się zmęczenie, znużenie, a nawet beznadzieja. Bardzo trudnym doświadczeniem jest chwila, gdy dowiadujemy się, że choroba jest nieuleczalna. Ciężko stresuje nas wiadomość, że lekarze odstępują od tzw. leczenia przyczynowego, a rozpoczyna się leczenie objawowe, paliatywne, którego celem nie jest już wyleczenie, a jedynie łagodzenie bólów.

Elisabeth Kübler-Ross opisała kiedyś pięć typów emocji związanych z terminalną fazą choroby. Pierwsze cztery są negatywne, a piąta jest w miarę pozytywna. Najpierw rodzi się zaprzeczanie, negujące diagnozę i opinię lekarzy. Potem pojawia się gniew i złość, wobec tego, co nas spotkało. Następnie ujawnia się chęć targowania się z otoczeniem, z samym sobą: obiecywanie sobie, że gdy jeszcze coś zrobię i wykonam (na przykład wynajdę super-specjalistę od leczenia), to na pewno będzie poprawa. Na czwartym etapie może człowieka ogarnąć znużenie, zniechęcenie, apatia. Ale po tym wszystkim pojawia się u wielu chorych akceptacja danej sytuacji, akceptacja dla strat, których się doświadcza, akceptacja dotycząca nieuleczalności choroby i własnej przemijalności. Oczywiście każdy z nas inaczej przeżywa własne choroby. Wymienione tu stany mogą się mieszać ze sobą, ujawniać z różnym natężeniem.

Nasze rozterki wobec Boga

Wszystkie te stany emocjonalne dotyczące choroby mogą ujawnić się względem Boga. Z jednej strony rodzi się nadzieja, że Bóg mnie uratuje, że przywróci siły i zdrowie. Zaczynamy więcej się modlić. Gdy jednak zdrowie nie wraca, gdy nie czujemy się lepiej, a wręcz coraz słabiej i gorzej, to wówczas mogą rodzić się w nas bunt, złość, rozczarowanie wobec Boga. Mówimy: „Panie Boże, byłem Ci wierny przez całe życie, a Ty doświadczasz mnie takimi doświadczeniami! Dlaczego? Tyle się do Ciebie modliłem, a Ty milczysz! Dlaczego?”. Rodzą się wątpliwości: „czy jest możliwe, by Bóg był kochającym Ojcem, jeśli dopuszcza takie doświadczenia w moim życiu? Czy jest wszechmogącym Stworzycielem, jeśli nie wysłuchuje moich modlitw?”. W skrajnych sytuacjach może rodzić się przekonanie, że daleki Bóg nie interesuje się moim życiem. Może nawet nastąpić moment, w którym człowiek, wcześniej wierzący, teraz dochodzi do wniosku, że Boga nie ma.

Z negatywnymi emocjami do spowiedzi?

Jak zatem ocenić te wszystkie nasze emocje i uczucia? Ktoś powie, że pozytywne uczucia są moralnie dobre, a negatywne uczucia są moralnie złe, że te pozytywne należy pielęgnować i nimi się cieszyć, a ze złymi walczyć i wyznać je jako grzechy w konfesjonale. Otóż sprawa nie jest taka prosta, jakby się mogło wydawać na pierwszy rzut oka. Zacznijmy prowokacyjnie – od bardzo pozytywnego uczucia miłości. Powiemy, że to piękne uczucie i należy je podtrzymywać. Jednak okazuje się, że może mieć ono wiele odcieni. Jak na przykład ocenimy uczucie zakochania, które rodzi się w sercu męża wobec innej kobiety? On powie przecież, tłumacząc siebie, że to nowe zauroczenie jest prawdziwą miłością, a to, co teraz istnieje między nim a żoną, już nie jest miłością. Co tu jest dobre, a co złe?

Albo inny przykład, tym razem dotyczący przykrej emocji, jaką jest gniew. Myślimy, że gniew to negatywna emocja, która nie powinna pojawić się w naszym życiu. Tylko czy gniew zawsze jest moralnie zły? Czy gniew wobec czyjejś krzywdy albo dziejącej się niesprawiedliwości, nie jest właściwie reakcją pozytywną? Czy nie jest to dowód na to, że posiadamy umiejętność rozróżniania dobra i zła? Jezus okazał gniew wobec tych, co handlowali w świątyni (por. J 2, 15).

Uczucia – ani dobre, ani złe

I tu dochodzimy do kluczowej odpowiedzi. Uczucia i emocje same w sobie nie są ani moralnie dobre, ani moralnie złe. One często nie zależą od nas. Nieraz zjawiają się niezależnie od naszej woli. Stany emocjonalne to coś, co się dzieje w nas i co nie zależy od naszych decyzji. Uczucia nabierają wartości moralnej, gdy są zaakceptowane przez naszą wolę i przeradzają się w nasze postawy. Jeżeli w życiu żonatego mężczyzny pojawia się nagle i niezależnie od niego uczucie zakochania, to sam ten fakt nie jest jeszcze grzechem. Grzechem jest stopniowa postawa odchodzenia od żony, związana z flirtami, zdradą i ostatecznie zerwaniem więzi małżeńskiej.

Gniew nie jest zły sam w sobie.  Jeżeli człowiek przybiera postawę narastającej niechęci wobec bliźniego, przeradzającej się w agresję słowną i złośliwe zachowania, wówczas mamy do czynienia z grzechem gniewu i krzywdy wyrządzonej bliźniemu. „Kto się gniewa na swojego brata, podlega sądowi” (Mt 5, 22).

Powtórzmy: same zatem emocje nie są grzeszne. Ważne, co z nimi zrobimy. Tamten zakochany w obcej kobiecie mężczyzna może odrzucić rodzące się w nim uczucie. Podobnie gniew możemy opanować. Czymś innym jest bowiem słuszna reakcja na czyjeś zło czy niesprawiedliwość, a czymś innym jest agresja i nienawiść wobec drugiego człowieka, prowadząca do jego poniżenia.

Emocje to często pokusy

Nasze emocje mogą mieć charakter pokus. Sfera psychiczna jest w nas bardzo delikatna. Skutki grzechu pierworodnego bardzo się w niej objawiają. Szatan chce nasze uczucia i emocje wykorzystać, by doprowadzić nas do grzechu. Jezus na pustyni odczuł głód (por. Łk 4, 2). Głód to negatywne odczucie, w które od razu wszedł szatan, podpowiadając Jezusowi, że jeśli jest Synem Bożym, to niech zamieni kamień w chleb (por. Łk 4, 3). Jezus miał negatywne uczucie (głód), doznał w jego przestrzeni pokusy (zamień kamień w chleb), ale ostatecznie pokusę odrzucił i dlatego nie popełnił grzechu. Zakochanie u tamtego mężczyzny było pokusą przeciw małżeństwu. A gniew jest pokusą, by drugiego człowieka poniżyć. Jeśli te pokusy odrzucimy, grzechu ostatecznie nie popełnimy.

Religijny zachwyt to jeszcze nie świętość

Przejdźmy do naszej relacji z Bogiem. Zacznijmy od uczuć pozytywnych. Okazuje się, że wzniosłe uczucia nie decydują o świętości ani pobożności jakiejś osoby. Czasem modlitwy indywidualne lub wspólnotowe rodzą w nas radość, a u niektórych nawet euforię. Dzieje się tak niejednokrotnie w różnego rodzaju wspólnotach charyzmatycznych. To, że modlitwa przynosi nam przyjemność, oceniamy oczywiście pozytywnie. Kiedy uczniowie doznali zachwytu w czasie Przemienienia Jezusa, to zawołali: „Dobrze, że tu jesteśmy” (Łk 9, 33). Jednak to wszystko nie jest jeszcze dowodem prawdziwej pobożności danej osoby. Pozytywne uczucia na modlitwie (czasem nazywane w tradycji chrześcijańskiej – pociechami) mają stanowić nasze umocnienie na czas trudnych doświadczeń (nazywanych czasem strapieniami). Jezus przemienił się, by umocnić uczniów na czas swojej męki. Jeśli ktoś mówi, że nie potrafi się wzniośle modlić, że ciągle przeżywa jakieś trudności na modlitwie, to nie znaczy, że jest kimś mniej wierzącym od tego, komu modlitwa przynosi radość. W pobożności nie liczą się zmienne stany emocjonalne, ale wytrwała więź z Jezusem, która jest głębsza niż nasze uczucia. Ta wytrwałość objawia się zarówno podczas pociech, jak i – szczególnie – pośród strapień.

Strapienia w chorobie nie są grzechem

Wielkim życiowym strapieniem są nasze choroby. Strapienie to rozkłada się na szereg przykrych stanów emocjonalnych, o których była mowa wcześniej. Te uczucia negatywne nie są jednak naszymi grzechami przeciw Bogu. Rodzące się w smutku choroby, pośród różnorakich lęków, pytania o miłość i wszechmoc Bożą, nasze wątpliwości wobec niewysłuchanych modlitw – to wszystko nie jest grzechem.

Jezus w Ogrójcu przeżywał skrajne lęki. Nie chciał męki, bał się krzyża. To były pokusy, których doświadczał Jezus. Ostatecznie pozostał wierny i posłuszny Ojcu (por. Łk 39, 42). Te pokusy powróciły jeszcze raz na krzyżu. Wtedy wołano do Niego, by zszedł z krzyża (por. Łk 23, 35.37.39). To było naprawdę ciężkie kuszenie, powiązane z bólem i samotnością. W skrajnym doświadczeniu osamotnienia zawołał: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” (Mt 27, 46). Samotność i doświadczenie opuszczenia przez Ojca. Straszne uczucia, ciężki stan, jakiś wewnętrzny paraliż i niemoc. Jednak w tym wszystkim Jezus nie zgrzeszył. Ostatecznie wyznał: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego” (Łk 23, 46). Pokusy były poważne, walka duchowa była skrajnie ciężka. Jezus pozostał wierny.

Nasze negatywne emocje nie są grzechami. Czasem ktoś targuje się z Bogiem w czasie choroby, czasem się na Niego gniewa, czasem się z Nim kłóci, nie potrafi w chorobie spokojnie się modlić. I mówi wtedy o sobie, że chyba traci wiarę. Ale czyż te kłótnie z Bogiem nie są jakąś formą modlitwy? Przecież z Bogiem targował się sam Abraham (por. Rdz 18, 22-33). Jakub wręcz z Bogiem duchowo walczył (por. Rdz 32, 25-29). Jednak w tych duchowych zmaganiach ostatecznie nie zgrzeszyli. To były ich modlitwy wobec Boga, pełne napięć i duchowych niepokojów.

Modlitwa pełna napięć nie jest gorsza

Zawołanie Jezusa „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił” też było modlitwą. To był zresztą cytat z Psalmu 22. Tak samo „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mego” było modlitwą słowami Psalmu 31. Nasze modlitwy w chorobie być może są inne niż te wcześniejsze, gdy było nam łatwo i przyjemnie. Wtedy być może spokojnie, z rękami złożonymi, potrafiliśmy odmawiać codzienny pacierz. Teraz – w chorobie – dzieje się to wszystko w jakiejś wewnętrznej walce i duchowych napięciach.

Niektórzy patrzą na Hioba przez pryzmat jego słów, które zapisano we wstępie do księgi. Kiedy Hiob wszystko stracił i doświadczył ciężkich chorób, wypowiedział słynne słowa: „Dał Pan i zabrał Pan. Niech będzie imię Pańskie błogosławione” (Hi 1, 20). Gdy tego słuchamy, to z jednej strony podziwiamy Hioba, a z drugiej – stwierdzamy, że my tak nie potrafimy. Tylko, że na postać Hioba nie należy patrzeć przez pryzmat jedynie tych jego słów z prologu księgi. W jej dalszych fragmentach pojawiają się opisy ciężkich jego stanów emocjonalno-duchowych. Słyszymy o różnego rodzaju wątpliwościach, których doświadczał Hiob. Wobec Boga formułował różne pytania, pretensje, a nawet zarzuty. Wymieńmy niektóre. Hiob nie był pewny, czy Bóg słucha (por. Hi 9, 16). Zarzucił Bogu, że został przez Niego obezwładniony, choć nie popełnił grzechu (por. Hi 16, 7.17). Odczuł całkowitą dezorientację, zupełnie nie wiedząc, gdzie szukać Boga (por. Hi 23, 8.9). Takich stanów psychiczno-duchowych u Hioba można by wymienić jeszcze bardzo wiele. Jednak to nie były jego grzechy.

Kiedy zatem pojawia się grzech?

W chorobie mogą pojawiać się dwa typy grzechów. Po pierwsze, chodzi o grzechy naszych słabości: nasze zniecierpliwienia okazywane bliźnim, czasem nasza opryskliwość, upór, nasze pochopne i często niesprawiedliwe sądy o służbie zdrowia, o tych, którzy się nami opiekują. Wszystkie te nasze niewłaściwe zachowania są często powiązane z naszymi stanami psychicznymi. Te negatywne emocje rodzą się niezależnie od nas. Jednak nieraz nie potrafimy nimi kierować i to może powodować, że ranimy bliźnich. Trzeba wyznawać w spowiedzi te nasze słabości, wynikające z tego, że nie potrafiliśmy nad nimi właściwie zapanować i to doprowadziło do zranienia innych.

Drugi rodzaj grzechów jest o wiele poważniejszy. Mają ona miejsce wówczas, gdy zaczynamy wobec Boga bluźnić, gdy Mu wygrażamy. Gdy odwracamy się do Niego plecami, gdy dochodzimy do przekonania, że Go nie ma. Niewiara to jeden z najcięższych grzechów, o którym mówi Pan Jezus (por. J 16, 9). Grzechem jest odrzucenie sakramentów świętych w czasie choroby. Ciężkość tych grzechów zależy od tego, na ile negatywne postawy utrwalą się w nas. Mogą to być bowiem nasze chwilowe bunty, wątpliwości wobec wiary i wobec Boga. Należy przychodzić z nimi do spowiedzi i rozmawiać o nich. Jest wręcz tak: dopóki wracamy do Boga, do spowiedzi, to nie jest z nami źle. Gorzej dzieje się wtedy, gdy coraz bardziej i dłużej oddalamy się od Boga, od sakramentów. Może nastąpić u nas stopniowe, ale coraz głębsze zamknięcie na Boga.

Poważnym grzechem jest też zanegowanie wartości życia i żądanie eutanazji. Czymś innym są chwile, kiedy człowiek już zmęczony chorobą, pragnie odejść z tego świata. Tego nawet w pewnym momencie pragnął Hiob: „Dlaczego nie umarłem, po wyjściu z łona?” (Hi 3, 11); „Oby Bóg zechciał mnie zmiażdżyć, wyciągnąć rękę i przerwać pasmo mych dni” (Hi 6, 9). Takie chwile i stany mogą się pojawiać, nie mają one jednak charakteru grzechów. Warto w takich sytuacjach pokus i zwątpień wypowiedzieć, czasem resztkami duchowych sił, akty strzeliste: „Bądź wola Twoja”, „Jezu, ufam Tobie”.

Mieć kogoś blisko siebie, a ostatecznie… Boga

Dobrze jest, gdy człowiek chory ma blisko siebie kochające osoby, z którymi może rozmawiać i dzielić się swoimi emocjami. Dobrze, gdy ma osoby, które rozumieją, że człowiek ciężko chory potrzebuje obecności, życzliwości i miłości. Wtedy istnieje duża szansa, że różne ciężkie pokusy nie przerodzą się w grzeszne pragnienia i postanowienia. Na przykład chęć eutanazji bierze się bardzo często z doświadczenia samotności, opuszczenia oraz poczucia bycia niepotrzebnym.

Bliźni przy łóżku chorego jest prawdziwym skarbem. A co, gdy jednak pojawi się samotność? Wtedy pozostaje Bóg. Tak pisał Benedykt XVI w encyklice o nadziei: „Jeśli nikt mnie już więcej nie słucha, Bóg mnie jeszcze słucha. Jeśli już nie mogę z nikim rozmawiać, nikogo wzywać, zawsze mogę mówić do Boga. Jeśli nie ma już nikogo, kto mógłby mi pomóc – tam, gdzie chodzi o potrzebę albo oczekiwanie, które przerastają ludzkie możliwości trwania w nadziei – On może mi pomóc. Gdy jestem skazany na całkowitą samotność... ale modlący się nigdy nie jest całkowicie samotny. Niezapomniany Kardynał Nguyen Van Thuan, który spędził w więzieniu 13 lat, z czego 9 lat w izolacji, pozostawił nam cenną książkę: Modlitwy nadziei. Tam, w sytuacji wydawałoby się totalnej desperacji, słuchanie Boga, możliwość mówienia do Niego, dawały mu rosnącą siłę nadziei, która po uwolnieniu pozwoliła mu stać się dla ludzi całego świata świadkiem nadziei – tej wielkiej nadziei, która nie gaśnie nawet podczas nocy samotności”.

„Jak trwoga, to do Boga”

Bardzo często zdarza się, że choroba i związane z nią negatywne uczucia sprawiają, że więź z Bogiem nie tylko się nie osłabia, ale wręcz przeciwnie – umacnia się. Człowiek chory do Boga powraca, odkrywa na nowo Jego obecność w swoim życiu. O tym przecież mówi przysłowie: „Jak trwoga, to do Boga”. Czym jest „trwoga”? Poważnym, nie powierzchownym przeżyciem lęku i niepokoju. I w tym właśnie doświadczeniu człowiek zwraca się do Boga. Następuje nawrócenie, następuje spowiedź po latach. Na czym polegało nawrócenie syna marnotrawnego? Powrócił, bo doświadczył skrajnych uczuć poniżenia i głodu (por. Łk 15, 15-17). Wzbudził wobec Boga i swojego ojca szczery żal, ale podstawą tego żalu były uczucia głodu, samotności i poniżenia. W taki sposób często powracają do trzeźwości skrajni alkoholicy. Sięgają dna i wracają. Ostatnio spotkałem człowieka, który przez większą część swojego dorosłego życia był nałogowym palaczem. Przeżył jakiś czas temu na szczęście nieciężki zawał serca. I od tego dnia, jak ręką odjął – nie pali. Liczy sobie dni bez papierosa. Chyba już ich będzie ze 150. Uczucie strachu przed chorobą popchnęło go w dobrą stronę życia. Negatywne emocje prowadzą nierzadko w dobrym kierunku, często w stronę nawrócenia.

Katechizm o uczuciach

Na zakończenie polecam przeczytać fragment Katechizmu Kościoła Katolickiego, zatytułowany „Moralność uczuć”. To punkty od 1762 do 1775. Tu zacytuję tylko jeden punkt, w którym przywołany jest Duch Święty: „W życiu chrześcijańskim sam Duch Święty wypełnia swoje dzieło, pobudzając całość bytu człowieka, wraz z jego cierpieniami, obawami, smutkami, jak to jawi się w agonii i męce Pana. W Chrystusie uczucia ludzkie mogą otrzymać swoje spełnienie w miłości i Boskim szczęściu”.

Prośmy Ducha Świętego, aby pomógł nam kierować uczuciami i emocjami, aby pomagał nam zachować wewnętrzną wolność pośród naszych stanów emocjonalnych, aby dopomagał w odrzucaniu pokus, które rodzą się pośrodku naszych emocji, aby sprawił, by nasze emocje, zarówno te pozytywne, jak i negatywne, były drogami prowadzącymi do wyboru dobra.

 


Zobacz całą zawartość numeru ►

Autorzy tekstów, Ks. Bartoszek Antoni, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2023nr07, Z cyklu:, Panorama wiary

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 27.04.2024