Wśród chorych na samotność
Ubodzy są różni, ale jedno ich łączy: mają tak mało, że Boga chętnie przyjmują.
2016-08-10
Już minęło kilka miesięcy, a ciągle nie mogę zapomnieć tego wtorku, kiedy o godz. 9.30 z Wirku odjechał czerwony samochód. W tym momencie był to dla mnie najpiękniejszy samochód świata mimo, że była to tylko czerwona skoda fabia (i to bez dodatkowego wyposażenia). Kierowała nim wolontariuszka Ala, a obok niej jechała Iza, która rozpoczynała podróż po Nowe Życie. Po Nowe Życie – pisane z dużych liter. Pojechali do Gorzyc, Iza rozpoczynała tam terapię odwykową od alkoholu. A wszystko zaczęło się ponad 1,5 roku temu.
Za Heńka, co się zapił...
Wtedy to zostałem proboszczem w parafii św. Andrzeja Boboli w Rudzie Śląskiej-Wirku. Szybko zorientowałem się że w tej małej parafii liczącej 1600 dusz, najliczniejszą i najwierniejszą grupą parafialną są ubodzy z całego miasta, którzy w liczbie 40 osób, trzy razy w tygodniu regularnie przychodzą na probostwo po chleb. Czasem wiernie i cierpliwie stoją godzinę lub dwie zanim pieczywo dotrze na farę. Zaprosiłem ich na Mszę niedzielą, taką specjalnie dla nich, bo pachną specyficznie i wstydzą się tego. Przyszło kilka osób. Za tydzień zaprosiłem na Mszę niedzielną i obiad – przyszło kilkanaście osób, a w kolejną niedzielę ponad 20. I tak co niedzielę coraz więcej. Obecnie przychodzi 80 ubogich. Idąc do kościoła, przeklinają, rzucają pety, śmieją się głośno lub mają spuszczone głowy. W rękach reklamówki z całym dobytkiem. A potem się modlą, śpiewają (zwłaszcza te śląskie tradycyjne pieśni kościelne), spowiadają się po latach, jedzą niedzielny obiad razem z proboszczem, proszą o możliwość kąpieli, ubrania, jedzenie na wynos i znikają jak ptaki wędrowne. Nigdy nie wiadomo, kogo za tydzień dobre wiatry przyniosą.
Ważne są więc dla mnie uśmiechy, dobre słowa, gesty, głoszona Dobra Nowina, bo wiem, że dla nich wszystkich to pomoc w drodze do Boga, a dla niektórych to ostatnie doświadczenie miłości przed śmiercią. Co jakiś czas bowiem w modlitwie wiernych słychać intencje: za Kojota, co się powiesił na klamce w dniu urodzin; za Mirka, bo go pobili na śmierć; za Heńka co się zapił itd.
Ubodzy są różni, ale jedno ich łączy: mają tak mało, że Boga chętnie przyjmują. Mają mało nadziei, mało wolności, pieniędzy, jedzenia, przyjaciół. Liczą, że u Boga wszystko dostaną. Tęsknią więc za Niebem.
Pytając o miłość
A jak to było z Izą – tą, co po Nowe Życie pojechała? Przychodziła od początku na Msze i obiady. Zawsze pod wpływem alkoholu. A że zasadą tych Mszy i obiadów jest trzeźwość, była wypraszana. Czasem się maskowała: nie odzywała, siedziała w kącie kaplicy, aby jak najdłużej być we wspólnocie modlących się i jedzących. Jednak więcej było porażek niż sukcesów. Gdy mówiłem jej z wyrzutem: „Iza znowu wypiłaś, przyjdź jak będziesz trzeźwa”, ona odpowiadała po śląsku: „Dobra, już ida, ale niech mi ksiądz powie: kocho mnie ksiądz, czy nie?”. Odpowiadałem: „Kochom, ale już idź”. I szła głośno krzycząc przy kościele: „Ksiądz mnie wyciepł (wyrzucił), ale mnie kocho”. I tak przez rok pytała o miłość, a ja najczęściej w nerwach, rzadziej z uśmiechem powtarzałem: „Kochom cię Iza, ale już idź”. Czasem przymykałem oko na to że jest pijana i obiad też dostawała. Straciłem nadzieję, że Iza się zmieni.
5 złotych na dzień
A jednak po roku znalazła siły, by z własnej inicjatywy i trochę z pomocą wolontariuszy pojechać na leczenie zamknięte, 8 tygodniowe. Okazało się, że człowiek może być tak biedny w miłość i tak samotny, że aż 77 razy musi usłyszeć: „kocham cię”, zanim ma siłę, by powstać z biedy i samotności. A tak na marginesie: pierwszy raz przyszła trzeźwa na moje urodziny. Bo biedni często nie mają siły czegoś zmienić dla siebie. Wiele razy już próbowali i nie udawało się, ale dla kogoś kto kocha, to są w stanie zrobić wszystko. Zresztą liczby mówią wiele. Z tej grupy niedzielnej to już ponad 40 osób odbyło terapię odwykową. W tym środowisku tylko miłość może dawać takie efekty.
Ludzie ubodzy, to ludzie kryjówek. Tak poranieni przez życie, że chowają się po chlewikach, piwnicach, zamykają się w sobie, aby nie dać się kolejny raz zranić. Czasem ból zagłuszają alkoholem. Ubodzy to całe rodziny, które żyją mając 5 złotych na dzień. To nasze siostry i bracia. Nie powinni być sami. I potrzebna jest obecność, cierpliwość, nakarmienie, aby otwarli swe życie najpierw na człowieka, a potem na Boga. Ewangelizacja środowisk biedy, to podawanie nadziei wraz z chlebem.
Ubodzy są jak perły
Czemu pomagam skrajnie ubogim, czemu otwieram dla nich kościół i lodówkę? Bo św. Jan Paweł II apelował o wyobraźnię miłosierdzia. Bo papież Benedykt XVI prosił, aby prowadzić ludzi z pustyni do przestrzeni życia. Bo Papież Franciszek mówi, że kościół ma być szpitalem polowym i trzeba, by pasterz pachniał jak owce. Tak, właśnie dlatego! Ale przede wszystkim dlatego, bo to oni obdarowują mnie wiarą, nadzieją i miłością. Ubodzy są jak perły zakopane w ziemi. Najczęściej bardzo płytko. Wystarczy zatrzymać się przy człowieku i zdmuchnąć pył nieszczęścia i oni wówczas cieszą i błyszczą, aż chce się żyć. I przejęty jestem jak ojciec co czeka na porodówce, gdy ktoś rodzi się do Nowego Życia, odjeżdżając zwykłą czerwoną skodą. Czytelników „Apostolstwa Chorych” proszę o „Zdrowaśkę” i ofiarę cierpienia w intencji programu duszpasterskiego Światło w Familoku – kapłanów szukających owiec, które opuściły dom Ojca. Pomódlcie się o światło Ducha Świętego dla wolontariuszy i tych, co na co dzień stykają się z biedą, aby mądrze i pobożnie pomagali zagubionym, samotnym i uzależnionym.
Zobacz całą zawartość numeru ►