Doktor Judym z Nowego Tomyśla

Poświęcając cały swój czas chorym, troszczył się również o szpital, by stworzyć w nim możliwie najlepsze warunki zarówno dla chorych, jak i dla zatrudnionych pracowników.

zdjęcie: Archiwum ZSZIL w Nowym Tomyślu

2025-10-02

Kazimierz Antoni Hołoga urodził się 18 stycznia 1913 roku w Poznaniu, gdzie jego ojciec Wincenty prowadził własną drogerię. Matka Maria, córka nauczyciela z Pniew, zajmowała się wychowaniem sześciorga dzieci, z których Kazimierz był najmłodszy. Religijna i oddana ideałom patriotyzmu, pani Maria starała się zaszczepić te wartości swoim dzieciom. Pierwsza wojna światowa, a zwłaszcza powojenna inflacja, a także ciężka choroba serca, na jaką zapadł ojciec, doprowadziły rodzinę do krytycznej sytuacji materialnej. Wtedy to Hołogowie przenieśli się na jakiś czas na wieś, do Karchowa pod Lesznem, stamtąd zaś do Gniezna, by w roku 1935 powrócić znowu do Poznania. W tej atmosferze zmian i materialnego niedostatku wzrastał młody Kazimierz. Życie poznawał raczej od strony jego cieni, ale też na tym tle mógł tym wyraźniej widzieć wielkie poświęcenie się rodziców, którzy nie szczędzili wysiłków i trudu, by zapewnić dzieciom jak najlepsze wychowanie i przygotowanie do życia. Dla wrażliwej duszy chłopca taka atmosfera rodzinna była zapewne decydującą szkołą życia i charakteru.

W drodze do zawodu

Szkołę średnią Kazimierz rozpoczął w Lesznie, a kontynuował w Gnieźnie, gdzie w 1932 roku zdał egzamin maturalny. Po zdaniu matury miał nareszcie możliwość zrealizowania życiowego marzenia i podjął studia medyczne na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Poznańskiego. Stało się to tym bardziej możliwe, że z pomocą materialną przyszli mu usamodzielnieni już starsi bracia: Marian – prawnik i Stanisław – kupiec. Rozpoczynająca się w 1939 r. wojna przerwała Kazimierzowi bliskie już ukończenia studia. Nie uzyskawszy jeszcze dyplomu lekarskiego został zmobilizowany do służby wojskowej w kolumnie sanitarnej i w kampanii wrześniowej dotarł do Łucka, skąd w odwrocie na zachód, przedzierając się przez okupacyjne posterunki, przedostał się do Poznania. W Poznaniu został rozpoznany przez Niemców jako ukrywający się polski oficer i dlatego, zmuszony opuścić miasto, przedostał się do Warszawy w Nowy Rok 1940. Ponieważ ukrywających się polskich oficerów okupant uważał za najbardziej groźnych wrogów, najbezpieczniej było ukrywać się w szeregach pracowników fizycznych. Kazimierz przyjął więc pracę w jednym z browarów warszawskich, która okazała się niezwykle trudna i wyczerpująca. W Warszawie z czasem nawiązał kontakt z przebywającymi w stolicy profesorami Uniwersytetu Poznańskiego, dzięki którym uzyskał dyplom konspiracyjny i mógł wstąpić do Warszawsko-Białostockiej Izby Lekarskiej. Pod koniec 1941 roku został schwytany w łapance ulicznej i osadzony na Pawiaku, gdzie przeżył cztery miesiące niepewności i dręczących przesłuchań. Cudem uniknął śmierci, gdy w przeddzień transportu do Oświęcimia udało mu się wydostać z więzienia.

Potem Kazimierz Hołoga znalazł się w Krakowie, gdzie podjął pracę w laboratorium prof. Bujwida przy wytwórni szczepionek przeciwdurowych. Sam zachorował na tyfus plamisty, co w łączności z więzieniem na Pawiaku i ciężką pracą w browarze poważnie nadszarpnęło jego zdrowie. Nigdy go już w pełni nie odzyskał.

Za namową przyjaciela przeniósł się z Krakowa do Lublina. Ten okres okupacyjnej tułaczki Kazimierza Hołogi należy uważać za nieco szczęśliwszy etap jego życia. W Lublinie mógł wreszcie być lekarzem i tylko lekarzem. Tamtejsze środowisko lekarskie, świadome niedawnych przejść swego nowego kolegi, otoczyło go wielką życzliwością. Wnet zdobył legitymację członka Izby Lekarskiej i w marcu 1942 r. został przyjęty do pracy jako stażysta w szpitalu sióstr szarytek w Lublinie, pod niemiecką dyrekcją. Tę pracę wspominał później dr Kazimierz Hołoga ze szczególnym wzruszeniem i satysfakcją. Wtedy to poczuł się prawdziwie lekarzem i przeżywał pełną radość z pracy wśród chorych, w większości Polaków. Po odbyciu stażu pracował jako asystent dra Jaworskiego na oddziale chirurgicznym. Gorliwość młodego lekarza i jego zdolności zwróciły na siebie uwagę dyrektora szpitala, Niemca, który zaproponował mu pracę na oddziale niemieckim, dobrze płatną i zapewniającą wiele dodatkowych korzyści. Doktor Hołoga zdecydowanie odmówił, bo uważał, że pomocy potrzebują wszyscy chorzy, nie tylko ci narodowości niemieckiej.

W lipcu 1944 roku do Lublina wkroczyły wojska radzieckie i żołnierze I Armii Polskiej im. Tadeusza Kościuszki. Doktor Hołoga został zmobilizowany i wcielony do II Armii jako lekarz na oddziale chirurgicznym szpitala ewakuacyjnego w Lublinie, a potem w Bydgoszczy. Zdemobilizowany w styczniu 1946 roku przybył do Poznania, gdzie zweryfikował dyplom lekarski i rozpoczął pracę w szpitalu sióstr elżbietanek jako asystent doktora Granatowicza na oddziale chirurgicznym. Zwrócił na siebie uwagę jako zdolny lekarz, a jego oddział uchodził wówczas za najlepszy. Uzyskał w tym czasie specjalizację I stopnia z chirurgii, a w 1952 roku specjalizację II stopnia. Po okresie pracy w Lublinie Kazimierz Hołoga objął stanowisko dyrektora szpitala powiatowego w Nowym Tomyślu. Pozostał tam do końca życia.

Lekarz i dyrektor

Warunki w jedynym nowotomyskim szpitalu nie były łatwe. Szpital mieścił się w ciasnym, kilkudziesięcioletnim budynku, a jego cały personel stanowili zaledwie jeden lekarz, cztery siostry służebniczki i sześć pielęgniarek świeckich. Szpital niestety nie cieszył się zbyt dobrą renomą ze względu na dużą śmiertelność pacjentów, zwłaszcza niemowląt. Ale to właśnie w tym szpitalu miały spełniać się wielkie pragnienia i zamiary doktora Kazimierza, a w niestrudzonej pracy i wielkodusznej ofierze miała okazać się jego wielkość.

W krótkim czasie zdobył uznanie i szacunek nie tylko wśród społeczności miasteczka, ale znany i ceniony był także w odległych stronach kraju. Jako lekarz wybijał się zwłaszcza w dwóch kierunkach sztuki medycznej: był niezrównanym diagnostą i wybitnym chirurgiem. Nie te jednak same umiejętności, choć oparte na głębokiej wiedzy i wielkim talencie, stanowiły o jego wielkości zawodowej. O tej wielkości decydowały przede wszystkim jego wartości duchowe, nieskazitelny charakter, wysoka etyka lekarska i wielkie serce. Doktor Hołoga mimo, że miał rzadko spotykaną intuicję diagnostyczną, to w każdym cięższym przypadku choroby pacjenta, zanim przystąpił do leczenia czy operacji, konsultował się z innymi lekarzami, a także z bardziej doświadczonym personelem pielęgniarskim. Tę rzetelność pracy stosował wobec każdego pacjenta. Wielkie serce swego dyrektora czuli dobrze jego pacjenci i dlatego, gdy z uśmiechem rozmawiał z nimi, ich serca napełniały się nadzieją w powrót do zdrowia.

Oddany chorym

Na potwierdzenie wielkiego oddania doktora Kazimierza swoim pacjentom warto wspomnieć wydarzenie z 1955 roku, kiedy to w czasie akcji służbowej, został ciężko ranny funkcjonariusz milicji Jan Intek. Jego stan był skrajnie ciężki, właściwie beznadziejny. Doktor Hołoga leczył go mimo fatalnych rokowań. Wielokrotnie oddał mu własną krew, zrezygnował także z wyjazdu za granicę na urlop wypoczynkowo-naukowy, by sfinalizować tam swój doktorat. Po blisko rocznym, bardzo trudnym leczeniu, chory wrócił do zdrowia. To tylko jeden z przykładów poświęcenia doktora dla swoich pacjentów. Trudno jednak zliczyć jego godziny czuwania nad chorymi we dnie i w nocy, trudno policzyć kroki przemierzane do chorych, cierpiących w domach, trudno zmierzyć miłość i współczucie okazywane najuboższym. Nie bez powodu z czasem zaczęto nazywać doktora Kazimierza „Judymem z Nowego Tomyśla”.

Wszystkie te wartości doktora Kazimierza, jego wrażliwość na prawdę, sprawiedliwość i dobro, jego wielkoduszne i bez reszty oddanie się chorym, wypływały z jego żywej wiary i głębokiego życia religijnego. Swoją wiarę praktykował, biorąc częsty udział we mszy świętej w kaplicy szpitalnej lub w miejscowym kościele. Przed każdą ważniejszą operacją wstępował do kaplicy szpitalnej na modlitwę, a nawet, jak sam się przyznawał, przygotowując się do operacji szeptał po cichu „Pod Twoją obronę”. Nie było w nim nic z bigoterii czy religijnego przewrażliwienia. Był bardzo towarzyski i w miarę możliwości i czasu chętnie bawił się w gronie przyjaciół. Interesował się sportem, sam uprawiał kolarstwo. Cieszył się życiem, które uważał za wspaniałą przygodę i niepowtarzalną szansę czynienia dobra. Ani jednak uroki życia, ani nadmiar pracy, ani też rosnąca wokół niego legenda lekarza cudotwórcy nie zasłaniały mu w duszy obrazu Boga i perspektywy wieczności. Lubił rozmyślać o sprawach wiary, lubił też o nich rozmawiać. Bez Boga uważał świat i życie za nonsens. Cierpienie i śmierć nabierały u niego sensu w perspektywie życia wiecznego. Miał wielkie nabożeństwo do Męki Pańskiej. Wśród pozostałych po nim pamiątek zachowały się dwa wykonane przez niego ołówkowe szkice twarzy Chrystusa umierającego. Rysował je w czasie swej choroby. Doktor Kazimierz był także wielkim obrońcom życia. Zdarzało się, że gdy matka wielodzietnej rodziny wzbraniała się rodzić kolejne dziecko wobec braku środków materialnych do utrzymania rodziny i zgłaszała się, by usunąć ciążę, doktor Hołoga deklarował nawet wolę finansowania całego wychowania spodziewanego dziecka. W innym przypadku, kiedy w jakiejś rodzinie miało przyjść na świat niechciane dziecko, był zdecydowany adoptować je. Trudno dokładnie wykazać, ilu ludziom biednym i chorym doktor Hołoga pomagał materialnie, czy to instytucjonalnie, czy też osobiście. I ta dobroczynna działalność była jeszcze jedną szlachetną jego cechą. Nie była to filantropia, lecz chrześcijańska miłość bliźniego.

Poświęcając cały swój czas chorym, troszczył się również o szpital, by stworzyć w nim możliwie najlepsze warunki zarówno dla chorych, jak i dla zatrudnionych pracowników. Przede wszystkim powiększył personel lekarski i pielęgniarski. Młodzi adepci chirurgii zaczęli garnąć się pod jego kierownictwo. Swoimi wiadomościami chętnie dzielił się z innymi. W szpital wstąpiło nowe życie. Stary budynek szpitalny został gruntownie odnowiony, wciąż jednak, mimo dokonanych adaptacji, był za mały wobec rozbudowującego się po wojnie miasta. Dyrektor Hołoga powziął zamiar dalszej rozbudowy szpitala. Przygotował plany i uzyskał fundusze na ich realizację. Niestety, nie dane mu było doczekać ich urzeczywistnienia.

Dotknięty cierpieniem

Nieoczekiwanie zachorował na nowotwór jelita grubego. W styczniu 1958 roku poddał się operacji w Klinice Uniwersyteckiej w Poznaniu. Jako lekarz dobrze wiedział, jaki jest jego stan i perspektywy, kiedy pomimo przeprowadzonych operacji choroba postępowała. Cierpiał jeszcze przez osiem miesięcy, dając przykład poddania się woli Bożej i przygotowania się na spotkanie z Bogiem przez modlitwę i częste przyjmowanie Komunii świętej. Do czuwających przy nim żony i swej siostry Marii żalił się słowami: „Tylu chorych wyleczyłem z tej choroby, a sobie pomóc nie mogę. Gdybym nie miał wiary, to bym się chyba załamał”. Umierał, ściskając w ręku krzyż zakonny należący wcześniej do jego nieżyjącej już wtedy siostry, która wstąpiła do elżbietanek. Takie zachowanie wydaje się naturalną konsekwencją życia tego człowieka, który mając wielkie nabożeństwo do Męki Pańskiej, nie uciekał na co dzień od krzyża. Zmarł 12 września 1958 roku w Nowym Tomyślu. Również jego pogrzeb, będący jednoczącą całą nowotomyską społeczność manifestacją, odzwierciedlał życie doktora, który leczył wszystkich, niezależnie od ich sytuacji materialnej i poglądów. Uroczystościom pogrzebowym przewodniczył biskup Franciszek Jedwabski. Uczestniczył w nim kilkutysięczny tłum. Na nagrobku Kazimierza Hołogi umieszczono słowa nawiązujące do słynnej mowy świętego Piotra w domu Korneliusza: „Przeszedł przez życie dobrze czyniąc” (Dz 10, 38). Pamięć o doktorze Hołodze jest w Nowym Tomyślu wciąż żywa. 12 września 2016 roku otwarto jego proces beatyfikacyjny na poziomie diecezjalnym.


Zobacz całą zawartość numeru

Autorzy tekstów, Cogiel Renata Katarzyna, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2025nr10, Z cyklu:, Nasi Orędownicy