w chorobie zawierzyłam Panu Bogu

Nie buntowałam się, nie zadawałam Panu Bogu pytania: „dlaczego ja?”. Uklękłam przed Panem Jezusem i w modlitwie zawierzyłam Mu siebie i swoją chorobę. Prosiłam Go o siły do walki z chorobą i zgodę na Jego wolę, jakakolwiek by ona była.

zdjęcie: pixabay.com

2025-03-06

Mam na imię Urszula, jestem pacjentką onkologiczną i pragnę podzielić się z Czytelnikami świadectwem przeżywania choroby nowotworowej.

Moja choroba dała o sobie znać w 2024 roku. Czułam, że coś niedobrego dzieje się z moim organizmem, nie wiedziałam jednak co. Krótko po Dniu Matki zaczęłam odczuwać poważne dolegliwości bólowe i ogólnie czułam się źle. Na początku czerwca trafiłam na SOR, z którego po podstawowych badaniach i doraźnym leczeniu przeciwbólowym zostałam wypisana do domu. Niestety, po tygodniu epizod bólowy się powtórzył, co było dla mnie wyraźnym sygnałem, że faktycznie dolega mi coś poważnego i w związku z tym należy szybko działać. Wówczas rozpoczęła się moja droga leczenia, na której jestem do dzisiaj. Lekarze dosyć długo zlecali różne badania, aby ustalić przyczynę moich dolegliwości. Diagnozowanie trwało kilka miesięcy i był to dla mnie bardzo trudny czas. Trudny dlatego, że żyłam w niepewności i lęku o siebie. Po trzech miesiącach rozmaitych badań i pobytach w kilku szpitalach usłyszałam diagnozę: nowotwór złośliwy jajnika. Oczywiście diagnoza była dla mnie szokiem, ale jednocześnie spowodowała, że zeszło ze mnie wielotygodniowe napięcie i poczułam się spokojna. Wreszcie dowiedziałam się, co mi jest i z jaką chorobą będę musiała się zmierzyć. Usłyszenie druzgocącej diagnozy – paradoksalnie – było bardzo uwalniającym doświadczeniem. Nie buntowałam się, nie zadawałam Panu Bogu pytania: „dlaczego ja?”. Uklękłam przed Panem Jezusem i w modlitwie zawierzyłam Mu siebie i swoją chorobę. Prosiłam Go o siły do walki z chorobą i zgodę na Jego wolę, jakakolwiek by ona była. Sama byłam zdziwiona swoim spokojem i tym, że potrafiłam wiadomość o chorobie przekazać bliskim. Wiedziałam, że nie mogę się poddać, choć przeżywałam także chwile słabości i łez.

Rozpoczęło się moje leczenie. Dostałam się do bardzo dobrej pani doktor onkolog, która prowadzi mnie do tej pory. Pani doktor na samym początku skierowała do mnie – mogłoby się wydawać – dosyć szokujące słowa: „Dobrze, że to jest nowotwór złośliwy, bo takie się najlepiej poddają leczeniu”. Okazała mi wielką pomoc i wsparcie, zapewniając mnie, że zrobi wszystko, aby pomóc mi wygrać z chorobą. Od razu rozpoczęłam chemioterapię. Nie wszyscy pacjenci decydują się na leczenie tak szybko, ale ja wiem z doświadczenia choroby nowotworowej mojego męża, który zmarł 8,5 roku temu, że nie ma na co czekać, bo w tej walce liczy się każdy dzień. Przed przyjęciem chemii towarzyszyły mi pewne obawy, bo jestem uczulona na kilka składników obecnych w lekach ratujących życie i obawiałam się, że coś może pójść nie tak. Kiedy jednak stanęłam przed koniecznością poddania się chemioterapii, podeszłam do tego zadaniowo. Uznałam, że skoro zdecydowałam się na leczenie, muszę być dzielna i konsekwentna. Z Bożą pomocą wszystko przebiegło pomyślnie i organizm zaakceptował leczenie. Podczas przyjmowania chemii trzymałam w ręku różaniec i czułam bliskość Jezusa. Chemioterapia wiąże się ze skutkami ubocznymi, przez które trzeba przejść. W tym miejscu chcę jednak podkreślić, że każdy pacjent jest inny i w różny sposób może reagować na leczenie, a skutki chemioterapii nie w każdym przypadku muszą być tak samo dotkliwe. Po pierwszym cyklu chemii przeszłam długą i ciężką operację, a po niej drugi cykl chemii uzupełniającej, pooperacyjnej. Na obecną chwilę mój organizm jest wolny od nowotworu, ale leczenie jeszcze się nie skończyło. W kolejnych miesiącach czekają mnie badania kontrolne.

Jestem wdzięczna wszystkim lekarzom, którzy z wielką determinacją diagnozowali mnie i leczyli. Od samego początku miałam i nadal mam do nich zaufanie, bo wierzę, że przez ich ręce działa Bóg. Przebywając w szpitalach, rozmawiałam z wieloma chorymi. Starałam się ich cierpliwie wysłuchać, pocieszyć i wesprzeć. Spotykałam osoby w różnej sytuacji życiowej: samotne, opuszczone przez bliskich, zniechęcone długim leczeniem, wystraszone. Pamiętam młodą pacjentkę, piękną kobietę, która nie chciała się poddać chemioterapii, bo bała się, że wypadną jej włosy. Pracowała w korporacji, w której wygląd jest bardzo ważny i nie chciała stracić swojego atrakcyjnego wizerunku. Tłumaczyłam jej, że włosy nie są najważniejsze, bo przecież odrosną, i że powinna się leczyć. Kiedy nie dawała się przekonać żadnymi argumentami, zdjęłam swoją perukę i powiedziałam jej, że także choruję na nowotwór. Była zszokowana, bo nie widać po mnie, że jestem pacjentką onkologiczną. To ją ostatecznie przekonało i zgodziła się na leczenie. Cieszę się, że mogłam jej w ten sposób pomóc.

Na swojej drodze leczenia czuję wsparcie modlitewne bardzo wielu osób. Kapłani odprawiali w mojej intencji msze święte, inni chorzy – również członkowie Apostolstwa Chorych – modlili i nadal modlą się za mnie. Jestem im za to niezmiernie wdzięczna. Pomaga mi też świadomość, że mój zmarły mąż, który przed laty przeszedł chorobę nowotworową, cały czas jest ze mną. W sercu słyszę jego głos, który zachęca mnie do walki, do niepoddawania się. Wierzę w świętych obcowanie i w to, że mój małżonek będąc u Pana Boga, jest także bardzo blisko mnie, by mnie wspierać. Może teraz tą swoją pomocą i obecnością spłaca niejako dług, kiedy to ja byłam z nim cały czas w jego chorobie, przez 13 miesięcy. Poświęcajmy czas naszym bliskim chorym, nie tylko onkologicznie. Czas obecności przy nich jest bezcenny i niewykorzystany, więcej nie wróci.

W chorobie uczę się większej pokory i cierpliwości. Swoje cierpienie i ból ofiaruję za moich bliskich z rodziny i liczne grono przyjaciół. Modlę się za innych chorych, którzy być może nie mają siły i nie widzą sensu w tym, że cierpią. Jestem za wszystko wdzięczna i z nadzieją patrzę w przyszłość. Chcę cieszyć się życiem i na ile siły mi pozwolą, służyć innym. Dziękuję za modlitwę, za każdą rozmowę, za towarzyszenie mi w trudnych chwilach. Szczególnie dziękuję za wsparcie moim córkom z rodzinami, swatowej Magdalenie, rodzeństwu oraz krewnym i przyjaciołom. Postanowiłam, że jeśli tylko Bóg da, pojadę w tym roku na rekolekcje Apostolstwa Chorych, aby być z chorymi i oddać to, co sama otrzymałam.


Zobacz całą zawartość numeru

 

Autorzy tekstów, pozostali Autorzy, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2025nr02, Z cyklu:, Panorama wiary