Cuda w szpitalnych murach

W murach oddziałów dokonują się prawdziwe powroty synów marnotrawnych, spowiedzi po bardzo wielu latach. I to nie jest rzadkość. To częsta, niemal codzienna rzeczywistość.

zdjęcie: archiwum prywatne

2022-06-02

Jestem dziś kapelanem. Przyznaję się do tego z ogromną dumą, mówię o tym z podniesioną głową. 16 października 2021 r. abp Wiktor Skworc posłał mnie z misją kapelana do Górnośląskiego Centrum Medycznego w Katowicach--Ochojcu. Co oznacza być kapelanem? Przypominają mi się tutaj słowa z Księgi Rodzaju (por. Rdz 2,7). Bóg w opisie stworzenia jest garncarzem, kształtującym i stwarzającym człowieka. Dlaczego sięgam akurat do tego fragmentu Biblii? Bo odnoszę wrażenie, że ciągle staję się kapelanem. Dziś jestem już zupełnie kimś innym niż wczoraj, wczoraj byłem zupełnie kimś innym niż dwa lata temu. Każde spotkanie z chorym na oddziale czy w szpitalnej sali, każde spotkanie z pielęgniarką, lekarzem, opiekunem medycznym, salową zmienia mnie i uczy czegoś nowego. Nieustannie zadaję sobie pytanie, dlaczego to ja zostałem wybrany na kapelana szpitalnego, skoro w przeszłości już na sam widok lekarza czy pielęgniarki odczuwałem ogromny lęk? Dziś, wybierając się na popołudniowe obchody chorych, sam ubieram biały fartuch. O posłudze wśród chorych myślę jak o „powołaniu w powołaniu”. Zaczynam dostrzegać, że Pan Bóg już od święceń kapłańskich przygotowywał mnie do podjęcia tego bardzo wymagającego zadania. A może nawet już od seminarium...

Kapelan „od wszystkiego”
Po ukończeniu trzeciego roku kształcenia seminaryjnego, podczas wakacji jako klerycy zostaliśmy wysłani do szpitali na staż wolontaryjny. Przydzielono mi wówczas pełnienie posługi na Oddziale Neurologii Publicznego Powiatowego Zakładu Opieki Zdrowotnej w Wodzisławiu Śląskim. To tam poznawałem zasady działania Służby Zdrowia i przełamywałem towarzyszący mi wcześniej lęk przed chorobą i widokiem cierpienia chorych. Pamiętam, że pani ordynator, dr Teresa Moskwa-Brzemia, była zachwycona tym, że codziennie solidnie odnotowywałem na karcie chorych pomiar ciśnienia. Na koniec wypisała mi opinię. Wymieniła kilka cech, które dziś przydają się w posłudze kapelana szpitalnego: sumienność, pracowitość, gorliwość, zapał. Później do tych zdań często wracałem. To był dla mnie dobry i owocny czas. Po ukończonym stażu bardzo brakowało mi chorych i szpitala, musiałem jednak wracać do codzienności seminaryjnej.
Kapelan w szpitalu jest jeden, w dużych ośrodkach zdarza się, że jest ich dwóch, tak jak w Górnośląskim Centrum Medycznym w Katowicach-Ochojcu, gdzie teraz pracuję. Kapelan jest „od wszystkiego”. Zapewnia opiekę duchową chorym i ich bliskim, opiekuje się kaplicą. Musi zadbać o komunikanty i wino do Mszy świętej, dekoracje na poszczególne okresy roku liturgicznego. Chorzy pytają go często o prasę, paschaliki wielkanocne, opłatki wigilijne itd. Prawdziwym jednak wyzwaniem dla kapelana jest sama posługa wśród chorych i różnorodność problemów wynikająca z życiowych doświadczeń pacjentów.

Każdy oddział to wyzwanie
Podejmując posługę w Górnośląskim Centrum Medycznym w Katowicach, nie miałem pojęcia, że istnieje na przykład takie miejsce jak oddział angiologii i flebologii i nie ma on nic wspólnego z „angelologią”, czyli nauką o aniołach. Jest też inny oddział, w którym posługa jest dla mnie czymś nowym, nieco trudnym – oddział psychiatryczny. Jak zatem odnaleźć się w tym gąszczu? To, co najważniejsze i niezmienne, to przebywający na nich konkretny człowiek. W szpitalnych salach nie ma pierwszego, drugiego ani ostatniego miejsca. Chrystus chce być obecny w każdym chorym i opiekującym się nim.
Kapelan powinien mieć świadomość, na jaki oddział wchodzi. Wymaga to nie tylko odpowiedniego ubioru, ale także właściwego nastawienia do chorego i do personelu medycznego. Idąc na oddział psychiatryczny, mam świadomość, że wielu pacjentów jest w trudnym stanie psychicznym. Drzwi oddziału zamkniętego otwieram własnym kluczem. Muszę dopilnować, aby nie wypuścić z oddziału pacjenta i pamiętać, aby zamknąć za sobą drzwi na klucz, przekręcając go w zamku dwa razy. Potrzebna jest też uważność na Najświętszy Sakrament. Chodzi o to, by pacjent, który jest po zażyciu mocnych środków psychotropowych, nie uczynił gwałtownego ruchu i na przykład nie wytrącił mi z ręki puszki z Komunią. Zwracam też uwagę na świadomość pacjenta przyjmującego Ciało Pańskie. Trzeba być również wyczulonym na różne stany chorych, szczególnie tych cierpiących na nerwice czy natręctwa religijne. Niektórzy na przykład – wyczuwając zrozumienie spowiednika – będą chcieli korzystać jak najczęściej ze spowiedzi albo zbyt mocno angażować go w swoje osobiste życiowe trudności. Trzeba jednak pamiętać, że są też bardzo wrażliwi chorzy, z nimi rozmowa wygląda już zupełnie inaczej.
Inne są oddziały hematologiczne. Pacjenci dowiadują się nagle o chorobie nowotworowej krwi, na przykład ostrej białaczce. Nagle zmienia się wszystko, mają wrażenie, że ich świat się kończy razem z marzeniami o nowym domu, karierze. Początkowo odrzucają takie negatywne wiadomości, niedowierzają postawionemu przez lekarza rozpoznaniu, niekiedy wręcz całkowicie zaprzeczają istnieniu choroby. Z czasem jednak pogarszający się stan zdrowia zmusza ich do refleksji, przedefiniowania życiowych celów, także zadania pytań o charakterze religijnym, dotyczących ostateczności. Towarzyszy temu czasem zamknięcie się na kapelana, złość na Pana Boga, utrata poczucia sensu życia. Innym razem pojawia się płacz, szukanie odpowiedzi, próba tłumaczenia błędów życiowych. Dla kapelana oddziały takie są szczególnie wymagające. Chorzy mają małą odporność immunologiczną, są zmęczeni. Kapelan wchodząc na oddział, musi być sterylnie ubrany: mieć fartuch, maseczkę, przyłbicę, rękawiczki. Nie może się obrażać na pacjenta, kiedy ten z lęku przed zakażeniem nie przyjmuje Komunii albo wymaga od kapelana szczególnej ostrożności. Tu też trzeba mieć więcej czasu dla chorego, zaplanować spotkanie z nim poza godzinami obchodu lekarskiego. Czasem pacjenci po wyczerpujących cyklach chemioterapii są bardzo osłabieni, nie mają siły. Nalegam wtedy, aby taka osoba nie wstawała z łóżka. Osłabiona terapią mogłaby nie utrzymać równowagi i upaść, doznając urazu. Na oddziale tym są także chore dzieci – w tym przypadku rozmowy potrzebują przede wszystkim ich rodziny.
Kapelan spotyka się z chorymi także na oddziale neurologicznym. Leżą tutaj pacjenci z udarami, paraliżem, czy np. z diagnozą stwardnienia rozsianego. Wachlarz chorób jest szeroki. Często są to osoby nieprzytomne albo chorobie towarzyszy splątanie i niewyraźne mówienie. Wówczas w relacji kapelan-pacjent ważny jest dotyk, uściśnięcie dłoni. Komunikacja z takim chorym jest inna. Pytając o chęć przyjęcia sakramentów otrzymuję odpowiedź zwykle poprzez kiwnięcie głową. Trzeba też wiedzieć, kto z chorych ma zaburzenia połykania. Innym razem można spotkać się z sytuacją, w której przy udzielaniu Komunii usłyszy się jakieś wulgarne słowo. Zwracając kiedyś delikatnie uwagę pacjentowi, że nie powinien tak się wyrażać, otrzymałem zaprzeczenie chorego, że w ogóle coś powiedział. Na początku było to dla mnie zaskoczeniem, później jednak uświadomiłem sobie, że wynika to ze zmian neurologicznych. Takie dziwne zachowania, wulgaryzmy często nie są świadome, lecz wynikają ze zmian chorobowych obszaru mózgu odpowiedzialnego za samokontrolę lub dobieranie słów. Na przykład po udarze płata czołowego może nastąpić nawet zupełna zmiana charakteru danej osoby ze spokojnej, kulturalnej na bardzo agresywną, która swoim zachowaniem i słowami rani najbliższych, a jednak jest tego nieświadoma i nie potrafi tego kontrolować.
Jeszcze inne sytuacje spotykają kapelana na oddziale kardiologicznym i kardiochirurgicznym. Tu trafiają pacjenci niespodziewanie, w związku z nagłym ryzykiem śmierci, poddawani są operacji by-passów czy zabiegom koronarografii. Dobrze, jeśli kapelan wykorzysta ten czas na dobrą i rzetelną rozmowę, bo takie sytuacje życiowe często doprowadzają do nawrócenia. Nierzadko pacjenci są początkowo niechętni na spotkanie z księdzem, muszą najpierw się do niego przekonać. Po operacji z kolei czują dyskomfort związany z bólem albo muszą pozostawać w pozycji leżącej przez wiele godzin i wówczas rozmawiając z nimi warto nachylić się ku nim, czasem mówić głośniej, powtórzyć wypowiadane słowa, zwracać się z czułością, delikatnością. Nie można zapominać, że chory przyjmuje leki przeciwbólowe i może momentami zasypiać albo zachowywać się apatycznie – okazywać zniechęcenie. Wizyta kapelana powinna być rzeczowa, nie przedłużać się, należy pozwolić pacjentowi nabrać sił, starać się zrozumieć jego cierpienie.  
Wyzwaniem dla kapelana są oddziały zabiegowe. W ich skład wchodzą oddziały laryngologii, neurochirurgii, chirurgii ogólnej i urazowej, a także oddziały pooperacyjne. Niektóre z nich mają profil onkologiczny i znajdują się na nich osoby po ciężkich operacjach nowotworowych. Chcę szczególnie opowiedzieć o chorych z problemami laryngologicznymi. Gdy chorobą objęty jest przełyk, jama ustna, osoba może nie być w stanie przełknąć Komunii Świętej pod postacią chleba. Często pacjenci nie są świadomi, że mogą przyjmować Eucharystię także w postaci wina, podanego specjalną łyżeczką do ust. Szybko zostaje ono wchłonięte przez śluzówkę zdrowych obszarów jamy ustnej i przełyku. Szczególnie na takich oddziałach podczas codziennego obchodu chorych, należy mówić o wartości Komunii przyjmowanej duchowo. Problemem nie jest także spowiedź święta osób niepotrafiących mówić. Pacjent może komunikować się z kapelanem za pomocą długopisu i kartki, którą potem kapelan albo chory powinien zniszczyć. Na oddziale neurochirurgii znajdują się osoby, które czekają na operacje kręgosłupa, w obrębie czaszki (np. glejak mózgu, krwotok wewnątrzczaszkowy). Kapelan powinien mieć świadomość poważnego stanu chorego i starać się zaopatrzyć go przed operacją w sakrament chorych. Nie można uciekać od rozmowy o trudnym stanie zdrowia, nieraz należy wprost zaproponować swoją obecność czy spowiedź.

Logistyka i miłość
Posługa kapelańska to nie tylko okazjonalny obchód chorych. To także nieustanna obecność i bycie dla nich oraz ich rodzin. Każdego dnia moją posługę zaczynam o godzinie 6.30. Często wielu kapelanów i medyków, stawia mi pytanie, dlaczego obchód chorych musi odbywać się rano? Przecież można zrobić to po południu, wieczorem. Każdy ksiądz wcześniej czy później orientuje się, że lepiej pojawić się z Komunią Świętą przed poranną toaletą, śniadaniem, wizytą lekarską, zabiegami i operacjami. Rano pacjenci są w swoich salach, dzięki czemu prawie każdy ma okazję skorzystać z sakramentów. Niektórzy też chcą zacząć dzień z Panem Bogiem, poprosić Go o siłę w walce z chorobą. Oczywiście są też tacy, którzy jeszcze śpią, ale większość czeka już na kapelana. Kiedy z jakichś powodów obchód wyjątkowo jest przesunięty na później, chorzy przy kolejnym spotkaniu kwitują: „a księdza nie było, czekaliśmy na Pana Jezusa”. Podczas porannego obchodu oddziałów robię wstępne rozeznanie. Dzielę pacjentów na tych, którzy potrzebują spowiedzi i Komunii pilnie i na tych, którzy potrzebują dłuższego spotkania z księdzem. Wtedy zapisuję numer sali i przychodzę około godziny 14.00 na kolejny, teraz już popołudniowy obchód. Jest on również okazją do przyniesienia pacjentom prasy katolickiej, modlitewników, różańców, czasem ktoś poprosi o zamówienie intencji Mszy świętej. Przede wszystkim to jednak czas na dłuższe spowiedzi i rozmowy. Zabieram też ze sobą mini bursę, do której wkładam parę komunikantów. Zdarza się, że ktoś jest nowy na oddziale, albo nie zdążył przyjąć Eucharystii rano (bo np. musiał być na czczo). Przy porannym obchodzie chorych, zwracam uwagę jeszcze na jeden istotny szczegół – na kolejność odwiedzania poszczególnych oddziałów. Są oddziały, na które wchodzę najpierw, bo wiem, że pacjenci czekają na operację. Tak jest w przypadku oddziału ortopedii i traumatologii ruchu. Mam zakodowane, że na oddział chirurgii muszę zdążyć przed ortopedią, bo tam z kolei zaczynają się wizyty lekarskie. Jest jeszcze jeden bardzo ważny aspekt porannego obchodu. W szpitalu w Katowicach-Ochojcu rano spotykam wielu studentów. Dobrze, że spotykają oni kapelana, bo uczy ich to innego patrzenia na chorego. Kapelan przypomina o całościowym patrzeniu na chorego, zwraca uwagę na jego potrzeby duchowe. Spotykając studentów, czasem im błogosławię. Po porannym obchodzie wracam do kaplicy i wystawiam na moment Najświętszy Sakrament. To czas mojego osobistego spotkania z Bogiem, modlitwy, wyciszenia, a także powierzenia tych, z którymi się widziałem. Czasami ktoś z personelu lub chorych zagląda do kaplicy i dołącza się do adoracji.

Widzieć więcej
W szpitalu staję się też obserwatorem. Przychodząc do sali, spoglądam na stoliki przy łóżkach – znajdują się na nich różne rzeczy, m.in. gazety, książki, czasem obrazki świętych i różaniec. Niektórzy pacjenci szczerze przyznają się do wiary, klękają przed Najświętszym Sakramentem. Są też i tacy, którzy są obojętni, albo wprost deklarują niechęć do Kościoła, nie przyjmują sakramentów. Wśród nich znajdują się osoby zranione, obrażone na Boga po jakimś trudnym doświadczeniu życiowym. Jestem przekonany, że nie spotkaliby się z księdzem, gdyby nie szpitalna przestrzeń. W murach oddziałów dokonują się prawdziwe powroty synów marnotrawnych, spowiedzi po bardzo wielu latach. I to nie jest rzadkość. To częsta, niemal codzienna rzeczywistość.
Szpital to też miejsce zmagania się z różnymi trudnościami. Na przykład chory nie jest w stanie się przemieszczać, a potrzebuje komfortowego miejsca, aby wyznać swoje grzechy. Czasami do spowiedzi dochodzi w sali, innym razem muszę szukać miejsca w pokoju zabiegowym albo w świetlicy. Obecność kapelana wśród chorych wpisuje się też w walkę duchową. Nieraz widzę zmaganie się pacjenta z tym, co złe. Bywa, że obecność kapłana, Najświętszego Sakramentu jest solą w oku chorego – może i budzi się w nim tęsknota za Bogiem, ale żadne słowo nie dociera do jego serca. W te trudności wpisuje się niestety czasami także niezrozumienie ze strony personelu medycznego. Zdarzają się różne sytuacje, nieuwzględniające obecności kapelana w szpitalu: wchodzenie na salę w czasie spowiedzi chorego, nieszanowanie przestrzeni intymnej pacjenta i kapelana. Kiedy ja wchodzę na oddział, najpierw pukam do drzwi sal, w których znajdują się chorzy. Widząc trwającą wizytę lekarską, przepraszam i wycofuję się, wybierając inną porę odwiedzin. Czasem pytam pielęgniarki czy nie przeszkadzam, czy mogę wejść. Okazuję szacunek salowym, personelowi sprzątającemu, którzy dbają o porządek i czystość w salach i na oddziale. Ważne jest wzajemne zrozumienie, szacunek i współpraca.
Nadmiar zadań i zmęczenie personelu medycznego skutkuje nieraz nieodpowiednim traktowaniem spraw duchowych pacjenta. Czasem akcja ratunkowa nagle przywiezionych chorych trwa całą noc. Ratuje się jego ciało, a nikt nie zadzwoni do rodziny i nie zapyta bliskich czy został zaopatrzony sakramentami. Kiedy spotykam zmarłego pacjenta, zatrzymuję się przy nim, odmawiam modlitwę i przypominam pielęgniarkom: „Nie bójcie się dzwonić do kapelana, nawet w nocy. Po to tu jesteśmy”. Tu jednak trzeba oddać szacunek tym medykom, którzy zawsze dzwonią bez oporów, wprowadzają kapelana w stan chorego, by ten mógł rozeznać jego sytuację duchową.
Najtrudniejsze spotkania to chyba te z młodymi chorymi. Wielu z nich żyje bez wiary, nie oczekuje życia wiecznego. Zaproszenie do rozmowy kończy się brakiem zainteresowania z ich strony. Chory wygląda wtedy na kogoś takiego, kto rwie się do życia i tylko wpadł na chwilę do szpitala, jak do biura już po pracy. Każdy, kto próbuje go zatrzymać, stanowi przeszkodę, którą szybko należy pokonać.

Człowiek jak księga
Szpital nie jest miejscem udawania, tutaj opadają wszelkie maski. W tym miejscu ujawnia się człowiek taki, jakim jest naprawdę – z problemami, obawami, mnóstwem pytań. Szpital i chorzy nauczyli mnie kochać wszystkich ludzi. Tych, u których na stoliczku widzę pomarszczony modlitewnik, różaniec, „Gościa Niedzielnego” czy „Apostolstwo Chorych”, ale też tych, którzy czytają prasę nastawioną negatywnie do wiary i Kościoła. Nauczyłem się też, że życie ludzi jest pełne zawiłych sytuacji, ich negatywne nastawienie nie zawsze wynika z ich osobistej winy, ale także ze zranień, niechęci, wywołanych gorszącym świadectwem ludzi wierzących, nierzadko także nas, księży. Za tym zimnym, niechętnym do rozmowy i spowiedzi pacjentem kryje się czasem osoba wrażliwa, dobra, otwarta. Szpital i posługa kapelana jest właśnie taką szansą spotkania w innych okolicznościach – trudnych, bo przecież dotyczących doświadczenia choroby, a nierzadko i śmierci. Jeśli to otwarcie na Boga nie nastąpi teraz, to kiedy?
Spotykane przeze mnie osoby są jakby konkretną księgą. Każda historia jest inna, każda cenna. Mogę do nich wracać. Im więcej czasu upływa od wspomnianych wydarzeń, tym bardziej stają się one dla mnie jasną wskazówką, pozwalającą odpowiedzieć na pytanie, kim byłem i kim jestem. Każda chwila jest jak nierozpakowany prezent – podczas spotkań z wierzącymi i niewierzącymi chorymi zawsze coś otrzymuję. Tak, jak w sobotnie popołudnie, kiedy udałem się na nieplanowany wcześniej obchód. Wszedłem na oddział hematologii i zapukałem do jednej z sal. Po przekroczeniu jej progu, usłyszałem od pacjentki zmagającej się z ostrą białaczką: „Proszę księdza, Pan Bóg mnie wysłuchał, spełnił moje modlitewne pragnienie. Przed godziną modliłam się o to, by przyszedł do mnie kapłan. Tak bardzo chciałam się wyspowiadać, przyjąć sakrament chorych”.

Bóg wciąż działa
Dobro, które zdarza się w życiu chorego, przekazywane jest dalej. My, kapelani, zazwyczaj nie uświadamiamy sobie owoców naszej posługi. Tak było w przypadku pani Janiny, która na początku przebywała na OIOMI-e. W momencie, w którym ją spotkałem, była już nieprzytomna – udzieliłem jej sakramentu chorych. Mija trochę czasu i tę samą pacjentkę spotykam na oddziale neurologii. Podczas rozmowy chora prosi mnie o sakrament chorych. „Pani Janino – tłumaczę – być może zrobiłem to bez pani wiedzy, ale kiedy była pani nieprzytomna, udzieliłem namaszczenia chorych”. – „Tak? Ale nie miałam obrazka przy stoliczku. Nie wierzę”. Aby to udowodnić, sięgnąłem po listę chorych, otwarłem dokument i pokazałem pacjentce jej nazwisko na liście, a przy nim datę udzielonego sakramentu. Chora była wzruszona. – „To teraz już wiem, że to działanie Pana Boga. Nie miałam prawa żyć! Czy ksiądz wypisze mi obrazek z tego czasu?” – „Ale przecież ma pani ten z ostatniego namaszczenia”. – „Niech ksiądz mi wypisze obrazek, z datą kiedy ksiądz mi udzielał sakramentu na oddziale intensywnej terapii. Chcę pokazać sąsiadce, że moje zdrowie to dowód na to, że Bóg czyni cuda”.
Cuda dotyczą nie tylko uzdrowienia ciała, ale także ducha. W kapelańskiej codzienności zdarzało mi się spotkać osoby nieochrzczone. Przed oczyma mam pana Jana, którego poznałem na oddziale ortopedii z bardzo zaawansowanym guzem. Sześćdziesięciopięciolatek, wyniszczony chorobą, wyglądał na o wiele starszego. Kiedy zaproponowałem mu przyjęcie Komunii i sakramentu namaszczenia chorych, oznajmił mi, że bardzo by tego pragnął, ale nie może, bo nie został ochrzczony. Opowiedział mi później, że miał niewierzących rodziców. Kiedy do niego przychodziłem, prosił mnie zawsze o coś do czytania. Patrzyłem z podziwem jak pochłaniał kolejne książki i prasę katolicką. Jego stan zdrowia był stabilny, więc podjąłem decyzję dopełnienia wszystkich formalności, aby przygotować go do przyjęcia chrztu świętego, bierzmowania, Komunii i spowiedzi. Szpitalne katechezy miały charakter kerygmatyczny. Jak się okazało, chory bardzo wiele wiedział o sakramentach i Kościele. Pewnego dnia nagle opuścił szpital. Na szczęście udało mi się dotrzeć do jego mieszkania w familoku i udzieliłem mu sakramentów. Jaka to radość!
Kapelan na oddziałach szpitalnych spotyka także osoby innego wyznania. W czasie wiosennej, trzeciej fali koronawirusa, zostałem wezwany na OIOM covidowy do umierającego pacjenta. Skoro byłem już ubrany w kombinezon, zajrzałem przy okazji do pacjenta obok. Nie mając informacji, że jest innego wyznania, zacząłem się modlić i miałem zamiar udzielić mu sakramentu chorych. Nagle odzyskał świadomość, a ja, trzymając ręce na jego głowie, kończyłem modlitwę w intencji jego powrotu do zdrowia. Dwa tygodnie później spotkałem go na oddziale wewnętrznym. Zadał mi pytanie: „Czy ksiądz mnie rozpoznaje?”. Próbowałem na szybko przypomnieć sobie, nie skojarzyłem jednak o kogo chodzi. – „To ja, z OIOM-u covidowego. Jestem zielonoświątkowcem. Chciałbym księdzu podziękować – skierował do mnie słowa chory – ta modlitwa o zdrowie była dla mnie ważna”.
Przez ponad dwa lata trwania pandemii sytuacja chorych i szpitali, w których byli leczeni, była głównym tematem reportaży, wiadomości, newsów internetowych. Pojawiały się także wzmianki o ubranych w kombinezony covidowe kapelanach szpitalnych, którzy nagle zaczęli wzbudzać o wiele większe zainteresowanie niż zwykle. Tymczasem nasza posługa jest wpisana przede wszystkim w codzienność. To w niej mają miejsce niezwykłe spotkania, rozmowy, przyjmowanie sakramentów, przemiany ludzkich serc. Antoine de Saint-Exupéry w „Małym Księciu” napisał: „Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. Przechodząc obok szpitali, pomyślmy, że za ich murami o zdrowie chorych walczą nie tylko lekarze i pielęgniarki, ale także kapelani szpitalni. Nie zaszkodzi odmówić w ich intencji krótkiej modlitwy.

Zobacz całą zawartość numeru 

Autorzy tekstów, ks. Marcin Niesporek, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2022nr06, Z cyklu:, Panorama wiary

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 26.04.2024