Moja droga do świętości

Z biegiem czasu przyjęliśmy do wiadomości, że nasz syn jest chory. Postanowiliśmy, że będziemy starali się zrobić wszystko, aby jego życie było jak najdłuższe i najpiękniejsze.

zdjęcie: Archiwum prywatne

2019-09-04

Obraz zmęczonego, spracowa­nego ojca klęczącego na kola­nach przy łóżku bardzo mocno zapisał się w mojej głowie. Pamiętam dobrze, jak wołał nas, swoje dzieci, na wieczorny pacierz. Niedzielna msza święta, codzienna modlitwa, troska o wiarę i relację z Bogiem zawsze były obecne w moim życiu. Wartości chrze­ścijańskie i patriotyczne oraz zaszcze­pioną w nas przez rodziców miłość i szacunek do wszystkich ludzi, staramy się kontynuować i przekazywać swoim dzieciom. Otrzymany od Pana Boga dar życia uważam za jedną z największych i bezcennych wartości. Staram się dbać o te cenne dary i jak najlepiej rozwijać je w mojej codzienności. Od najmłod­szych lat służyłam pomocą rodzicom, rodzeństwu, napotkanym ludziom i już wtedy w moim sercu zrodziła się chęć szerszej pomocy bliźnim. Zostałam pie­lęgniarką. Dzięki zrządzeniom Bożej Opatrzności zawsze trafiałam do osób samotnych i najbardziej potrzebujących. Nie zawsze rozumiałam, dlaczego tak się dzieje, ale teraz wiem, że to sam Bóg posyłał mnie tam, gdzie byłam szczególnie potrzebna. Plan, jaki zo­stał przygotowany dla mnie przez Pana, nie zawsze był usłany różami i pomimo życiowych zawirowań czy moich źle podjętych decyzji zawsze wracałam na właściwą drogę. Dziś już rozumiem, że byłam narzędziem w rękach Boga, cho­ciaż nie zawsze zdawałam sobie z tego sprawę. Ciężka praca, doświadczenie poważnej choroby, zawarcie małżeń­stwa i wychowywanie dwóch synów nauczyło mnie cierpliwości, spokoju, radości i słuchania otaczających mnie osób. Ale wszystko to było dopiero wstę­pem i przygotowaniem do większych poświęceń.

Radość i diagnoza

Był piękny poranek, gdy urodził się nasz syn, Grzegorz. Bardzo dziękowa­łam Bogu za jego życie. Jednak tuż po wyjściu ze szpitala moje myśli skiero­wały się w stronę Watykanu. Duchowo byłam wśród ludzi, którzy z zapalonymi świecami i modlitwą na ustach żegnali Jana Pawła II. Nasz ukochany Papież odchodził do domu Ojca. Pomyślałam wtedy, aby oddać naszego małego synka w opiekę Ojca Świętego. I z całą pewno­ścią nasz wielki Rodak przyjął Grzesia pod skrzydła swojej opieki i otoczył go modlitwą i duchowym towarzyszeniem. Radość po urodzeniu Grzegorza trwała krótko, ponieważ bardzo szybko zaczęły się infekcje, częste zapalenia płuc, liczne pobyty w szpitalach. W końcu została postawiona diagnoza: to mukowiscy­doza, ciężka, genetyczna i śmiertelna choroba. W moim umyśle i sercu poja­wiło się jedno wielkie wołanie: jak teraz żyć, co dalej, jak sobie z tym wszystkim damy radę?

Świat, który ciężką pracą budowa­liśmy przez lata, stał się jakby ruiną. Marzenia o przyszłości, praca, wszystko co przyziemne, nagle przestało się liczyć, w pewien sposób stało się bez wartości. Było nam bardzo trudno. Były łzy, roz­pacz, żal i bunt. Tylko modlitwa i wiara pomogła nam stanąć na nogi. Z biegiem czasu przyjęliśmy do wiadomości, że nasz syn jest chory. Postanowiliśmy, że będziemy starali się zrobić wszyst­ko, aby jego życie było jak najdłuższe i najpiękniejsze. Chcieliśmy, żeby mu nigdy niczego nie zabrakło, aby cieszył się naszą opieką i miłością.

Podczas jednego z pobytów w szpi­talu Grześ był bardzo wyczerpany i trafił na blok operacyjny. W zaciszu koryta­rza wzięłam do ręki różaniec i ze łzami w oczach prosiłam Maryję o pomoc. Po­wiedziałam Jej, że nie dam rady patrzeć na cierpienie swojego maleństwa oraz własną, ogromną bezsilność. Wyznałam Matce, że boję się tego, co nas czeka, obawiam się ciągłej walki o przyszłość naszego syna. W pewnym momencie powiedziałam, aby Pan Bóg, jeśli taka jest Jego święta wola, zabrał do siebie cierpiące dzieciątko. To było bardzo trudne, ale przyniosło wewnętrzne uspokojenie i ufność. Zamiary Pana były jednak całkiem inne. Po raz kolejny sprawdziły się Boże słowa wypowiedzia­ne ustami Izajasza: „Myśli moje nie są myślami waszymi , ani wasze drogi mo­imi drogami” (Iz 55, 8). Chwała Panu za to, że mnie wtedy nie wysłuchał. Teraz wiem, że wszystko co nas spotyka jest drogą do świętości. Wszystkie niesione przez nas krzyże przynoszą dziś bło­gosławione owoce. Wykonywaną pracę kontynuuję nadal, choć w inny sposób. W jakimś wymiarze szpital przeniosłam do domu. Z czasem opieka nad chorym dzieckiem, wykonywanie inhalacji, dre­naży, podawanie leków, częste wizyty u specjalistów, liczne pobyty w szpita­lach, dbanie o ciepło rodzinne i dom stały się naszą codziennością. Ale to wszystko było nadal niewystarczające, aby wiernie realizować plany przygo­towane dla nas przez Pana...

Siła wspólnoty

Bóg postawił na naszej drodze wspa­niałych ludzi oraz dobrych i gorliwych kapłanów. Wstąpiliśmy do kręgu Do­mowego Kościoła Ruchu Światło-Życie. Podjęliśmy dzieło Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Zaczęliśmy jeździć na reko­lekcyjne oazy. Wspólne modlitwy dały nam siłę, by dalej iść trudną, ale piękną życiową drogą. Mieszkamy w niewiel­kiej miejscowości na Podkarpaciu. 14 lat temu wiedza o chorobie naszego syna była znikoma, leczenie odbywało się tylko w Rabce-Zdroju, polskiej kolebce leczenia mukowiscydozy. Od tego czasu poznałam wielu rodziców dzieci cho­rych na mukowiscydozę oraz dorosłych cierpiących z powodu tej choroby. Czę­sto patrzyłam na ich bezradność oraz bezsilność i niejednokrotnie czułam to samo co oni. Stale proszę Boga, by wskazał drogi i środki pomocy, które mogłyby ulżyć im w cierpieniu i dać iskierkę radości oraz nadziei. Podję­łam służbę w zarządzie Polskiego To­warzystwa Walki z Mukowiscydozą. Staram się służyć całej społeczności osób walczących z mukowiscydozą. Oczywiście było i wciąż jest wiele pytań, obaw i wątpliwości, ale w głębi serca czuję, że kroczę dobrą ścieżką. Wszystko co robię na polu służby charytatyw­nej, daje mi dużo radości. Największą zapłatą jest wdzięczność i uśmiech na ludzkich twarzach. To naprawdę dodaje skrzydeł! Dobrze wiem, że znalazłam się we właściwym miejscu i czasie. Te drobne kroki, które stawiam codziennie na tak krętej drodze, utwierdzają mnie w przekonaniu, że idę we właściwym kierunku. Wiem, że wszystko, co udało mi się osiągnąć, zawdzięczam przede wszystkim Panu Bogu. Ale nie zapomi­nam też, że ogromnym wsparciem jest dla mnie mój mąż, który zawsze jest blisko nas i troszczy się, aby rodzinie niczego nie zabrakło. Razem staramy się nieść radości i smutki naszego życia.

Cieszyć się każdą chwilą

Ewangelia mówi: „Proście, a będzie wam dane, szukajcie a znajdziecie, kołaczcie a otwo­rzą wam” (Mt 7, 7). Bardzo czę­sto, gdy sama nie radziłam sobie z myślami i problemami, szukałam osób, które pomogą, ukie­runkują, podpowiedzą, co dalej. Od najmłodszych lat uczyłam naszych synów miłości do Boga i ludzi oraz wiary, tłumacząc im, że tylko z Jezusem mogą pokonać trudności i radzić sobie z przeciwnościami losu. Oczywiście bar­dziej skupiłam się na młodszym synu ze względu na jego chorobę. Gdy Grześ przyjął pierwszą Komunię Świętą zadał mi pytanie: „Mamusiu, mówisz, że Jezus kocha mnie najbardziej na świecie. Czy to On dał mi tę chorobę? Odpowie­działam, że nie. Bóg przecież nie daje choroby. One zwyczajnie są wpisane w nasze życie. Długo trwała rozmowa z moim dzieckiem, była bardzo trudna. Ale wiem, że to Duch Święty mówił za mnie, aby odpowiedzieć na wszystkie nurtujące go pytania. Choroby, cierpie­nia nie można wytłumaczyć i do koń­ca zrozumieć. Zawsze zostanie wielką tajemnicą. Tajemnicą, którą możemy ofiarować za innych. Pomimo choro­by i wielu ograniczeń staramy się żyć normalnie. Syn chodzi do szkoły, jest ministrantem, należy do parafialnego Ruchu Apostolstwa Młodzieży, jeździ na oazy, rozwija swoje talenty. Nie pa­trzymy daleko w przyszłość, bo wiemy, że każdy dzień jest ważny, piękny i za­planowany. Siły czerpiemy z Eucharystii, która jest największym cudem świata.

W codziennym rozważaniu Ewangelii znajdujemy odpowie­dzi na to, co niepewne i wątpli­we. Jezus dotknął mojego serca kilkakrotnie. Pan Jezus przycho­dzi do mojego serca w Komunii. Podczas jednej Mszy Świętej widziałam obraz Pana Jezusa z przebitym Sercem. W pierwszej chwili przestraszyłam się, ale podczas kolejnej Mszy zostałam uzdrowiona z alergii. Czułam Jego obec­ność obok mnie, a moje serce zalała lawina nieograniczonej Bożej miłości.

Zawierzamy się Maryi

Bóg działa w każdej dziedzinie mo­jego życia, w małżeństwie, we wspól­nocie, w społeczności lokalnej oraz wśród chorych na mukowiscydozę. Święta siostra Faustyna została ogło­szona patronką cierpiących z powodu tej trudnej choroby. Gruźlica siostry Faustyny czyni ją bardzo bliską chorym na mukowiscydozę, którzy walczą o każ­dy oddech. W 2018 roku abp Marek Jędraszewski ogłosił św. Faustynę Ko­walską duchową patronką chorych na mukowiscydozę. Jesteśmy bardzo wdzięczni, że tak święta osoba jest naszą orędowniczką i pośredniczką u Jezusa. To jednak nie koniec Bożych działań i darów, które otrzymaliśmy. Udało się zorganizować już dwie Ogólnopolskie Pielgrzymki Osób Walczących z Mu­kowiscydozą do Częstochowy. Na Jasnej Górze, u stóp Maryi spotykają się rodzice, dziadkowie, opiekunowie chorych z różnych części Polski, aby oddać się Panu Bogu oraz podzielić się swoimi doświadczeniami. Uczymy się od Matki Bożej cierpliwości, miłości i przyjmowania cierpienia. To Ona sto­jąc pod krzyżem swojego Syna, patrzyła na Jego śmierć i wierzyła, że taka jest wola Boga. Zawierzyliśmy się Maryi całkowicie tak, jak św. Jan Paweł II: „Ma­ryjo, jesteśmy cali Twoi”. Mogłoby się wydawać, że w tym wszystkim jednoczą nas ból i choroba, ale w rzeczywistości to wiara i miłość. Naszym opiekunem duchowym stał się ks. Wojciech Bar­toszek, za co jesteśmy wdzięczni Panu Bogu. Dobrze, że to właśnie jego Bóg postawił na naszej drodze. Owocami pielgrzymki jest żywy różaniec pod­jęty przez rodziców i opiekunów cho­rych na mukowiscydozę. Intencją jest prośba o światło Ducha Świętego dla naukowców, by wynaleziono lekarstwo na mukowiscydozę oraz by Boże Miło­sierdzie objęło każdego z nas. Wierzę, że Boże Miłosierdzie jest tak ogrom­ne, że każdy znajdzie swoje miejsce w zasięgu jego działania. Oczywiście odmawiamy również z wiarą Koronkę do Bożego Miłosierdzia, bo tak bardzo potrzebujemy ufności. Radość i nadzieję w naszych sercach rodzą słowa zapi­sane w Dzienniczku siostry Faustyny: „Dziecię moje, życie na ziemi jest walką o królestwo Moje, ale nie lękaj się, bo nie jesteś sama. Ja cię wspieram zawsze, a więc oprzyj się o ramię Moje i walcz, nie lękając się niczego. Weź naczynie ufności i czerp ze zdroju żywota nie tylko dla siebie, ale i pomyśl o innych duszach, a szczególnie o tych, którzy niedowierzają Mojej Dobroci”.

Zapraszamy do kontaktu

Często słyszę w sercu słowa: „Je­steś potrzebna Chrystusowi”. Ale po co? Po to, żeby włączyć się w Jego dzieło zbawienia i ewangelizować, budować Królestwo Boże na ziemi. Staramy się więc nieść Boże Miłosierdzie światu i troszczyć się o to, by być dobrymi i pokornymi ludźmi.

Już teraz serdecznie zapraszamy na kolejną pielgrzymkę do Częstochowy, która odbędzie się w dniach 14-15 marca 2020 roku. Osoby pragnące włączyć się w modlitwę różańcową i pielgrzymkę oraz zainteresowane tematyką muko­wiscydozy, znajdą wszystkie potrzebne informacje na stronach internetowych Polskiego Towarzystwa Walki z Mu­kowiscydozą (www.ptwm.org.pl, www. oddychaj.pl) lub pod nr tel. 782 957 855.


Zobacz całą zawartość numeru ►

Autorzy tekstów, pozostali Autorzy, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2019nr09, Z cyklu:, Panorama wiary, Teksty polecane

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 23.04.2024