W słabości moc – Służebnica Boża Marta Robin

Aby uchronić grzeszników od zguby wiecznej i zawrócić ich z drogi prowadzącej do piekła, Marta jednoczyła się z Chrystusem w Jego ofierze krzyżowej za zbawienie świata.

Mozaika autorstwa Mirosława Grzelaka przedstawiająca Martę Robin – wykonana na podstawie jednej z jej znanych fotografii – znajduje się w Ognisku Miłości w Olszy koło Rogowa.

zdjęcie: WWW.MARTHEROBIN.COM

2018-12-03

Marta Robin urodziła się 13 marca 1902 roku we Francji, w Châteauneuf-de-Galaure, w małej wiosce Drome, niedaleko Lyonu. Została ochrzczona w kościele parafial­nym w Saint-Bonnet. Miała pięcioro star­szego rodzeństwa, cztery siostry i brata. Rodzice prowadzili gospodarstwo rolne. Ojciec Marty był pracowitym i solidnym gospodarzem, a jej matka pobożną i ra­dosną kobietą.

W 1903 roku cały region został na­wiedzony przez epidemię tyfusu, w wy­niku której zmarło wielu ludzi. Również maleńka Marta zachorowała na tyfus. Przeżyła, ale jej zdrowie zostało mocno nadwątlone. Mimo słabości organizmu, Marta miała bardzo dobrą pamięć, szybko zapamiętywała nowe treści i przykładała się do nauki. Niestety, edukację szkolną zakończyła w wieku 14 lat, ponieważ mu­siała pomagać rodzicom w gospodarstwie. Była pogodnym i radosnym dzieckiem, szczególnie kochała kwiaty, bardzo lubiła pracować w kuchni i ogrodzie, uwielbiała również ludowe śpiewy i tańce podczas wieczornych spotkań sąsiedzkich. Nie­stety z powodów zdrowotnych często opuszczała szkołę. Doszło nawet do tego, że ksiądz proboszcz musiał ją w domu przygotowywać do przyjęcia pierwszej Komunii świętej. Przyjęła ją 15 sierpnia 1912 roku. Było to dla niej wielkie wyda­rzenie. Wyznała po latach: „Wydaje mi się, że Pan w chwili mojej pierwszej Komunii świętej wziął mnie w posiadanie. Serce Jezusa zabiło w moim sercu”.

Postępujący paraliż

W maju 1918 roku szesnastoletnia Marta zaczęła cierpieć na dotkliwe bóle głowy. 25 listopada w obecności matki nagle upadła w kuchni. Od tej chwili przez 20 miesięcy pozostawała w stanie śpiączki. Lekarze byli bezradni, gdyż nie potrafili zdiagnozować choroby. Rodzice obawiali się, że Marta wkrótce umrze. Nikt nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, że była to „śpiączka mistyczna”, podczas której Jezus duchowo przygoto­wywał Martę do wielkiego posłannictwa uobecniania Jego miłości i nieskończone­go miłosierdzia. Ku zdumieniu i radości wszystkich, pewnego dnia Marta się prze­budziła i wznowiła rozmowę dokładnie w tym miejscu, w którym ją przerwała w chwili zapadnięcia w mistyczny sen. Od tamtej pory Marta mogła poruszać się już tylko za pomocą kul. Jednak w miarę upływu czasu jej choroba coraz bardziej się pogłębiała. Dziewczyna otrzymała wewnętrzne przekonanie, że najważ­niejszą misją jej życia będzie cierpienie za innych. Uczyła się na modlitwie od Maryi bezgranicznie wierzyć i ufać Jezu­sowi. Miała tylko jedno pragnienie: aby do końca wypełnić wolę Bożą.

15 października 1925 roku, we wspo­mnienie św. Teresy z Ávila, Marta na­pisała akt zawierzenia i całkowitego ofiarowania swojego życia Bogu. Był to jej prywatny akt konsekracji, zaślubin z Chrystusem, oddania się Jemu i zarazem wzruszający rodzaj listu miłosnego do Boga. Po tym akcie zawierzenia Jezusowi, z Martą zaczęły się dziać niewytłuma­czalne rzeczy. 3 października 1926 roku, we wspomnienie św. Teresy z Lisieux, dwudziestoczteroletnia dziewczyna po­nownie zapadła w stan mistycznego snu, który tym razem trwał 3 tygodnie. Po przebudzeniu zwierzyła się rodzicom, że w tym czasie doznała wielkiego cier­pienia, które paradoksalnie było równo­cześnie doświadczeniem słodyczy Bożej miłości. Wyznała: „Kiedy cierpimy, jest to szkoła miłości, aby kochać bardziej”. W tym czasie trzy razy odwiedziła ją św. Teresa z Lisieux, która mówiła chorej, że powinna podjąć się misji zakładania „ognisk miłości” na całym świecie. Święta dała Marcie wybór: może już teraz pójść do nieba lub żyć, przyjmując cierpienie w intencji odrodzenia Kościoła i życia chrześcijańskiego we Francji. Wybrała cierpienie.

Paraliż nóg Marty posunął się tak da­leko, że nie mogła się już poruszać o wła­snych siłach. Od 2 lutego 1929 roku paraliż objął także jej ręce, ramiona i mięśnie przełyku. Nie mogła nic przełykać – nie była więc w stanie ani jeść, ani pić. Od tego momentu aż do śmierci 6 lutego 1981 roku nie opuściła już swojego łóżka.

Jezus – Pokarm Jedyny

Fakt całkowitego paraliżu Marty Robin potwierdzili w swoich raportach opiekujący się nią lekarze: dr Jean De­chaume, profesor na fakultecie medycyny w Lyonie oraz dr Andrew Ricard. Fakt, że Marta żyła pomimo tego, iż w ogóle się nie odżywiała i nie spała, pozostał dla nauki zagadką. Naukowcy stwierdzili, że przyczyną całkowitej bezwładności mło­dej kobiety nie były jej stany emocjonalne, psychiczne lub umysłowe. Wykluczono także atak nerwowy, nowotwór mózgu czy epilepsję. Przyczyny choroby Mar­ty pozostały więc dla medycyny wielką tajemnicą.

Niewierzący filozof i lekarz z Wied­nia, Paul Couchoud, zaciekawiony infor­macjami o Marcie Robin, wybrał się do niej, aby samemu ocenić, czy prawdziwe jest to wszystko, co się mówi o jej życiu mistycznym, stygmatach i o tym, że jedy­nym jej pokarmem jest Eucharystia. Po wielu trudnościach, dzięki interwencji samego biskupa, udało mu się wreszcie spotkać z Martą. Szybko nawiązała się między nimi duchowa przyjaźń i od tej pory uczony stał się jej częstym gościem. Doktor Couchoud stwierdził, że Marta Robin doznała paraliżu całego ciała, który tak mocno zablokował jej mięśnie przeły­ku, że nie była w stanie przełknąć nawet kropelki wody. W swoim medycznym raporcie dr Couchoud napisał, że to, co go najbardziej zdumiewało, to sposób, w jaki Marta przyjmowała Komunię świętą. Nie połykała ona Hostii, gdyż ze względu na blokadę mięśni przełyku było to niemożliwe. Sama Hostia w tajemniczy sposób przenikała przez jej zamknięte usta i krtań. Księża przychodzący do niej z Najświętszym Sakramentem byli zdumieni. Wystarczyło przybliżyć Ho­stię do warg Marty, a ona sama znikała w jej ustach. Księża twierdzili, że Hostia dosłownie wyrywała im się z rąk. W tym fenomenie upatrywano dążenie Chrystusa obecnego w Najświętszym Sakramencie do zjednoczenia się z człowiekiem.

Eucharystia była dla Marty najważ­niejszym wydarzeniem i jedynym pokar­mem, który utrzymywał ją przy życiu. Przyjmowała Komunię świętą tylko raz w tygodniu, we wtorek, a w ostatnich latach swojego ziemskiego życia w śro­dę wieczorem. W dniu, w którym miała przyjąć Jezusa w Komunii świętej, przy­stępowała też do sakramentu pokuty i od samego rana modliła się, powtarzając swój miłosny akt oddania się Chrystusowi z 15 października 1925 roku. Po przyjęciu Ko­munii wydawała cichy okrzyk zachwytu i radości, a następnie wpadała w ekstazę, jednocząc się z Bogiem. Podczas ekstazy z twarzy Marty promieniowały szczęście i piękno. Wyraziła to w modlitwie: „Tak jestem szczęśliwa, o mój Ukochany, po­nieważ czuję, że moje serce bije w Twoim, ponieważ czuję Ciebie w moim sercu, Ciebie żywego i wszechmocnego. Pan we mnie – jakie misterium! Czuję się jak w raju. Pewnego dnia umrę, czując Ciebie, o mój Jezu, jak bijesz w moim sercu. O mój Jezu, spraw, aby pewnego dnia powiedziano, że Twoja miłość mnie spaliła, nie na skutek moich wysiłków, lecz dzięki Twojej łasce… O mój Boże, jeśli już teraz obdarzasz mnie takim pokojem, czynisz mnie tak szczęśliwą na tej ziemi, co będzie w niebie?”.

Dopiero następnego dnia po przyję­ciu Komunii świętej kończyła się ekstaza i Marta wracała do normalnego stanu. Dla niej najważniejsze było życie wiary, jej osobista relacja miłości z Jezusem, a nie nadzwyczajne stany i przeżycia. Tak, jak św. Jan od Krzyża twierdziła, że nie nale­ży pragnąć nadzwyczajnych duchowych przeżyć, gdyż ciemna noc wiary również jest cennym darem, dzięki któremu możemy iść z Jezusem drogą krzyżową i dojrzewać do miłości. „Kiedy przyjmuję Komunię świętą – mówiła Marta – to dzieje się to tak, jak gdyby żywa osoba wchodziła we mnie... Zwilżają mi usta, ale niczego nie mogę przełknąć. Hostia wnika we mnie, lecz ja sama nie wiem jak. Eucharystia nie jest zwykłym pokarmem. Za każdym razem nowe życie we mnie się wlewa. Jezus jest w całym moim cie­le, jakbym zmartwychwstała. Komunia jest czymś więcej, niż zjednoczeniem: jest stopieniem się w jedno… Mam ochotę krzyczeć do tych wszystkich, którzy ciągle mnie pytają, czy ja rzeczywiście nic nie jem, mówiąc im, że ja jem więcej, niż oni, ponieważ karmię się Ciałem i Krwią Pana Jezusa!”.

Przykład Marty Robin jest dla wie­rzących, a więc także dla każdego z nas, wyraźnym potwierdzeniem, że Jezus jest jedynym i prawdziwym Pokarmem. On daje się człowiekowi cały, aby dzielić się z nim pełnią życia: „Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym” (J 6, 53 54).

Cierpiała z Jezusem

Marta zrozumiała, że gdy zjednoczy się z Chrystusem w miłości, będzie musia­ła również uczestniczyć w Jego cierpieniu za zbawienie świata i prowadzić duchową walkę z siłami szatana. W październiku 1927 roku po raz pierwszy została zaata­kowana przez demona, który pokazał się jej pod postacią budzącego grozę zwie­rzęcia. Później złe duchy przychodziły do niej w ludzkiej postaci, potrząsały nią, przerzucały ją na łóżku oraz policzkowały.

W 1930 roku Marta otrzymała od Jezusa dar stygmatów. Podczas modli­twy zobaczyła coś bardzo trudnego do określenia, jakiś rodzaj ognistej strzały, która jakby ostrze światła wyszła z Serca Jezusa. Tak opowiadała o tym tajemni­czym wydarzeniu: „Jezus poprosił mnie najpierw, abym ofiarowała swoje ręce. Wydawało mi się, że grot strzały wy­szedł z Jego Serca i że rozdzielił się na dwa promienie, aby każdy przebił jedną z moich rąk. Lecz w tym samym cza­sie ręce moje zostały przebite jakby od wewnątrz. Potem Jezus zachęcił mnie, abym ofiarowała nogi, co natychmiast uczyniłam. Wówczas zobaczyłam grot strzały, który również podzielił się na dwie części i przebił moje nogi. Jezus poprosił mnie następnie, abym ofiaro­wała swoją pierś i serce. Ich przebicie dokonało się w sposób jeszcze bardziej intensywny. Jezus ofiarował mi jeszcze koronę cierniową. Umieścił ją na mojej głowie, wciskając ją mocno”. Od tamtego wydarzenia Marta nosiła na swoim ciele rany, jakie miał ukrzyżowany Jezus. Co więcej, na oczach rodziców chorej rany obficie krwawiły. Skąd się brały tak duże ilości krwi, skoro Marta nie przyjmowała żadnego pokarmu, a każdy kilkulitrowy ubytek płynu powinien doprowadzić do natychmiastowej śmierci? Lekarze byli zdezorientowani, nie potrafili zrozumieć ani wytłumaczyć tych wszystkich tajem­niczych zjawisk.

W każdy piątek Marta Robin do­świadczała w swoim ciele Męki i Śmierci Jezusa. Było to przerażające cierpienie fizyczne i duchowe, spowodowane całko­witym opuszczeniem przez wszystkich, doświadczeniem braku obecności Boga Ojca, które Jezus wyraził na krzyżu w sło­wach: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił” (Mt 27, 46). Marta, przez swoje zjednoczenie z Jezusem w tajemnicy Jego Męki i Śmierci krzyżowej za zbawienie świata, była świadoma wielkiego drama­tu walki dobra ze złem, rozgrywającego się w sercach ludzi; wiedziała, że naj­większą tragedią człowieka jest grzech i takie życie, jakby Bóg nie istniał. Było dla niej oczywiste, że człowiek trwając w grzechu, staje się niewolnikiem złe­go ducha. Aby uchronić grzeszników od zguby wiecznej i zawrócić ich z drogi prowadzącej do piekła, Marta jednoczyła się z Chrystusem w Jego ofierze krzyżo­wej za zbawienie świata. Ofiarowywała swoje cierpienia i modlitwy za innych ludzi, brała na siebie ich cierpienia, aby wysłużyć im łaskę nawrócenia. Ból był szczególnie intensywny w okresach, kiedy nie doświadczała obecności Boga. To od­czucie braku bliskości Jezusa było dla niej „piekłem”, doświadczeniem prawdy, jak strasznym cierpieniem jest grzech. Marta była zjednoczona z Chrystusem, który dla naszego zbawienia „stał się grzechem, abyśmy się stali w Nim sprawiedliwością Bożą” (2 Kor 5, 21). Marta uczestniczyła w całym dramacie naszego zbawienia, który uobecnia się podczas każdej Mszy świętej. Sam Jezus powiedział do niej: „Każde chrześcijańskie życie jest Mszą świętą i każda dusza na tym świecie jest hostią. Weź całą siebie, bez zastrzeżeń i ofiaruj siebie Bogu wraz ze Mną – Ofia­rą, nieprzerwanie składaną za zbawienie świata”.

Prowadziła do Jezusa

Wiadomość o dziwnej chorobie Mar­ty i stygmatach szybko roznosiła się po całej okolicy. Coraz więcej ludzi odwie­dzało kobietę z prośbą o rady, wskazówki i modlitwę. W sumie przez jej maleńki pokój przewinęły się tysiące osób. Byli to ludzie sprawujący bardzo odpowie­dzialne funkcje w Kościele i państwie: kardynałowie, biskupi, księża, ministro­wie, profesorowie, bogaci pracodawcy, a także ubodzy robotnicy, rolnicy, ludzie zniewoleni przez różne nałogi, dręczeni myślami samobójczymi. Chora udzielała potrzebującym bardzo trafnych i natych­miastowych odpowiedzi, wskazówek oraz przestróg. Nie było dla niej pytań bez odpowiedzi, problemów bez rozwiąza­nia, sytuacji, z których nie pokazałaby dróg wyjścia. Zrozpaczonym i cierpią­cym, którzy przychodzili do niej z prośbą o pomoc i radę, mówiła, że weźmie na siebie ciężar ich problemów. W ten sposób mogła sama spłacić Bogu dług ich win. Wszystkich prowadziła do Chrystusa, który leczy rany, koi bóle i rozwiązuje problemy. W ten sposób nieraz jedno słowo rady Marty zmieniało życie wielu ludzi. Przyjmowała grzeszników z naj­większym współczuciem. Kochała ich miłością Jezusa. Atakowana przez szatana najróżniejszymi pokusami, znała ciężar winy lepiej, niż sam winowajca. Dlatego mocą zjednoczenia z Panem Jezusem na modlitwie i w Eucharystii oraz dobro­wolnie przyjmowanym cierpieniem za grzeszników, Marta podejmowała nie­ustanną, zwycięską walkę z mocami zła, wyrywając z ich niewoli tysiące ludzi.

Świętość cicha i pokorna

Marta Robin przeżywała swoje życie prosto i pokornie. Nie lubiła, gdy nazywa­no ją świętą mistyczką albo stygmatyczką. Wzbraniała się przed tym, jak tylko mo­gła. Ona – jak sama mówiła – bez własnej zasługi doświadczała tylko miłości Jezusa, Przyjaciela i Oblubieńca przyjmowane­go w Eucharystii. Była kobietą miłującą, która żyła Chrystusem i pragnęła, aby wszyscy ludzie Go poznali. Ona nigdy nie wskazywała na siebie, ale zawsze na Tego, którego kochała ponad wszystko. Marta nigdy nie zwracała uwagi innych na swoje duchowe przeżycia, ale zawsze zachęcała, by całym sercem miłować Je­zusa. Z pewnością dlatego płodność jej życia nie zakończyła się wraz z chwilą śmierci. Również dzisiaj do domu Marty Robin przybywają rzesze pielgrzymów. Modlą się za jej przyczyną, wierząc w jej orędownictwo u Boga.

Proces beatyfikacyjny Marty Robin został zakończony na etapie diecezjal­nym w kwietniu 1996 roku. 8 listopada 2014 roku Kongregacja ds. Kanoniza­cyjnych wydała dekret ogłaszający he­roiczność cnót Marty. Aby Marta Robin mogła zostać ogłoszona błogosławioną, potrzeba jeszcze uznania cudu za jej wstawiennictwem.


Zobacz całą zawartość numeru

Autorzy tekstów, Cogiel Renata Katarzyna, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2018nr12, Z cyklu:, Nasi Orędownicy, Teksty polecane

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 11.11.2024