Błogosławiona starość

Jak wiele innych postaci znanych nam z Biblii, są oni „aktorami jednej sceny”.

zdjęcie: WWW.FREECHRISTIMAGES.ORG

2017-01-05

Nie byli małżonkami, ani rodzeństwem. Nie łączyły ich żadne więzy krwi, a mimo to cały świat chrześcijański zwykle wymienia ich imiona razem. Symeon i Anna – ludzie, których połączyło jedno krótkie zdarzenie ewangeliczne, jeden epizod z życia Jezusa i całej Świętej Rodziny i jeden opis ewangeliczny zawarty w drugim rozdziale Ewangelii św. Łukasza. Mawia się o nich niekiedy, że są kimś w rodzaju łączników pomiędzy Starym a Nowym Testamentem, że są symbolem spotkania Boga z człowiekiem i symbolem spotkania starości z młodością. Niektórzy uważają ich za patronów szczęśliwego (błogosławionego) dzieciństwa, inni za patronów błogosławionej starości.

Tak naprawdę o Symeonie i Annie wiemy tylko to, co można odnaleźć na kartach Ewangelii św. Łukasza, opisującej scenę Ofiarowania Pana Jezusa w świątyni, a także w apokryficznej ewangelii Nikodema. Jak wiele innych postaci znanych nam z Biblii, są oni „aktorami jednej sceny”, jednak na tyle ważnej, że za sprawą Ducha Świętego znalazła swoje miejsce w Księgach Nowego Testamentu, a 2 lutego, w święto Ofiarowania Pańskiego, każdego roku na nowo możemy kontemplować i rozważać zawarte w niej treści.

Siwobroda mądrość

Przyjęło się uważać – być może za sprawą literatury oraz ikonografii, która przedstawiała Symeona jako człowieka znacznie posuniętego w latach, z długą, siwą brodą lub trzymającego laskę – że był on starcem, choć św. Łukasz nie określa go tym słowem. Wiemy tylko, że był to prawy i pobożny mieszkaniec Jerozolimy i że z wiarą oraz nadzieją oczekiwał pociechy, jaką narodowi wybranemu miał przynieść Mesjasz. W Ewangelii zawarta jest wprawdzie sugestia, że Symeon spodziewał się, czy raczej wyczekiwał śmierci, ale przecież powodem tego nie musiała być starość, ale na przykład choroba. Jedno wszakże jest pewne: Symeon był człowiekiem bogobojnym, sprawiedliwym, ale przede wszystkim posłusznym natchnieniom Ducha Świętego. To za ich sprawą cierpliwie czekał na przyjście Zbawiciela i spełnienie Bożej obietnicy, że nie umrze nim Go nie zobaczy. Zapewne dzięki tej ufnej wierze w Boże słowo, Duch Święty przywiódł go do świątyni akurat w tym momencie, kiedy przybyła tam również Maryja z Józefem, aby ofiarować Bogu swego pierworodnego Syna – Jezusa. To również dzięki natchnieniom Ducha Świętego w maleńkim, czterdziestodniowym Dziecku, pozornie niczym nieróżniącym się od innych niemowląt przynoszonych do świątyni, Symeon rozpoznał Mesjasza, na którego czekał wraz z pognębionym i upokorzonym przez okupanta narodem żydowskim i z całym światem. Rozpoznał Mesjasza, o którym zaświadczył takimi słowami: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą” (Łk 2, 34).To dzięki natchnieniom Ducha Świętego Symeon skierował do Boga słowa dziękczynienia za spełnioną obietnicę daną mu przez Pana: „Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego słowa. Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twojego, Izraela” (Łk 2, 29-32). W kontekście tych słów trudno się dziwić, że imię Symeon w języku hebrajskim oznacza tego, którego „Bóg wysłuchał”.

Ale na tym nie skończyła się rola Symeona. Jako człowiek wiary – i to mocno związany ze świątynią – musiał znać zapowiedzi proroków odnoszące się do nadejścia Mesjasza. Prostą konsekwencją tego faktu były więc prorocze słowa, którymi zwrócił się do Maryi, słowa mówiące o tym, że Jej Syn przeznaczony jest na „powstanie i upadek wielu w Izraelu”, a także te – jakże bolesne dla matki – przepowiadające, że jej matczyne serce przeniknie miecz boleści. Zaufanie Symeona wobec Bożego słowa zostało nagrodzone. Nie tylko ujrzał Zbawiciela, ale jako jeden z nielicznych przedstawicieli odchodzącego pokolenia ludzi Starego Testamentu, mógł wziąć Jezusa w ramiona, z czułością przytulić Go do swego serca i błogosławić Mu, niejako w formie zadośćuczynienia za tych, którzy Go nie przyjęli lub odrzucili. Dostąpiwszy spełnienia Bożej obietnicy, Symeon nie targował się z Bogiem o dalsze życie. Przeciwnie – gotów w każdej chwili ustąpić swego miejsca i odejść, uznał je za spełnione.

Niezwykła apostołka

W przeciwieństwie do Symeona, o prorokini Annie Ewangelista wyraźnie powiedział, że była osobą w podeszłym wieku; „liczyła już osiemdziesiąty czwarty rok życia” (Łk 2, 37). Poznajemy również kilka faktów z jej życia, poprzedzającego opisywane w Ewangelii wydarzenie. Anna była córką Fanuela z pokolenia Asera. Od czasu swojego panieństwa, czyli prawdopodobnie od 14. roku życia, przez 7 lat była mężatką aż do czasu, kiedy owdowiała. Od tamtej pory właściwie nie opuszczała świątyni, służąc Bogu i sławiąc Go przez post i modlitwę. Podobnie jak Symeon, widząc małego Jezusa, podeszła do Niego i wielbiła Boga. Nie poprzestała jednak na oddaniu Mu należnej czci, ale – na miarę swoich możliwości – wszystkim, którzy oczekiwali Zbawiciela rozgłaszała, że On już nadszedł. Tym samym śmiało można uznać ją za pierwszą apostołkę publicznie świadczącą o tym, że dla zbawienia ludzkości „Słowo stało się Ciałem”.

Dobrze wykorzystać czas

Z okresu mego dzieciństwa i wczesnej młodości zapamiętałam pewną starszą kobietę – panią Reginkę. Znali ją wszyscy, którzy odwiedzali nasz kościół parafialny. Była drobna i tak chudziutka, że jej wyostrzone rysy na pierwszy rzut oka przydawały jej surowości. Ale wystarczyło, że się uśmiechnęła, a jej twarz łagodniała, zaś wypłowiałe oczy nabierały blasku. Niektórzy podśmiewali się z niej, zadając sobie pytanie, czy ona w ogóle je lub sypia. To pytanie było poniekąd uzasadnione, bo o jakiej porze by się nie przyszło do kościoła, pani Reginka już tam była. Odmawiała swoje ciche pacierze w Bogu tylko znanych intencjach, a przed Mszami zachęcała do wspólnej, głośnej modlitwy ludzi stopniowo wypełniających świątynię. Ktoś powie: może nie miała rodziny i obowiązków, nudziła się sama w domu; to pewnie dlatego chciała czymś wypełnić sobie czas. Nawet gdyby tak było, to najważniejsze jest to, CZYM zapełniała ów czas. Nie okłamujmy się. Każdemu z nas, niezależnie od tego czy jeszcze pracuje zawodowo, czy mniej lub bardziej czynnie spędza czas na emeryturze, pozostaje pewna porcja czasu do zagospodarowania. Jak go wykorzystujemy? Co robimy z czasem wolnym, albo z czasem, który musimy na przykład przymusowo spędzić w szpitalnym łóżku, lub który tak bardzo dłuży nam się w wózku inwalidzkim, na który skazała nas nasza niepełnosprawność? Często narzekamy: ileż to pożytecznych rzeczy moglibyśmy zrobić, gdyby nie nasza starość, niedołęstwo, choroba, niepełnosprawność! Ale to nieprawda. Nadal, niezależnie od naszej sytuacji i na różne sposoby, możemy być czynni i aktywni.

Symeon i Anna – tych dwoje starszych, być może także schorowanych ludzi, żyło już od jakiegoś czasu na tak zwanym marginesie życia, nie udzielając się w jego głównym nurcie. Anna właściwie dłużej niż Symeon, bo – jak większość wdów w owych czasach – od chwili swego wdowieństwa. Zapewne mieli niejeden powód, aby narzekać i odizolować się od wszystkiego i wszystkich w czterech ścianach swoich domów. Ale nie zrobili tego. Zamiast tego czas, który im pozostał woleli spędzać w świątyni wielbiąc Boga i prosząc Go o zbawienie dla świata. Bóg sowicie wynagrodził im wybór, którego dokonali i któremu przez lata, cierpliwie i z wiarą, pozostali wierni. Wynagrodził również ich otwarcie się na natchnienia Ducha Świętego. Znaleźli się w gronie wybrańców, którzy jako jedni z pierwszych ujrzeli Zbawiciela świata.

Wielkość Symeona i Anny tkwi także w ich pokorze i prostocie, z jaką dostrzegli i z czułością uczcili w maleńkim Dziecku Zbawiciela świata. Wyraża się również w gotowości do zrobienia miejsca innym, do umniejszenia się po to, aby On mógł wzrastać.

Podobno ludzie starzy, posiadający długie życiowe doświadczenie, rozumieją dużo głębiej i dużo więcej. Zapewne dzięki temu jest im łatwiej otworzyć się na natchnienia Ducha Świętego. To właśnie oni, znajdujący się często u kresu swego życia, zajmują najwięcej miejsc w ławkach naszych świątyń. Z Bożej perspektywy starość nie jawi się jako przekleństwo, ale jako szansa. Tak jak Symeon i Anna również i my możemy swoje coraz bardziej kruche życie oddawać na służbę Bogu, a On – niejako w zamian – odmładza nasze dusze, dodaje sił ciału i nawet największe ludzkie cierpienie potrafi zamienić w swoje zbawcze narzędzie.

Symeon i Anna z jerozolimskiej świątyni, pani Reginka z mojego parafialnego kościoła, ale i wielu innych ludzi w podeszłym wieku, którzy potrafią napełnić swoją starość miłością do Boga i ludzi, modląc się także za tych, którzy jeszcze się nie modlą, są wzorem pięknego i twórczego przeżywania starości. Uczą, w jaki sposób, zamiast izolować się w przeszłości, wśród pamiątek i pożółkłych fotografii, czerpać z niej nadzieję na przyszłość.


Zobacz całą zawartość numeru ►

Z cyklu:, Miesięcznik, Numer archiwalny, Dajmund Danuta, Nasi Orędownicy, Autorzy tekstów, 2017-nr-01

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 19.04.2024