Tak wygląda miłość

Tadeusz zgodził się na operację kręgosłupa, choć uczciwie przyznaje, że lekarze nie robili mu wielkich nadziei. Pamięta z tego okresu długie godziny niewyobrażalnego cierpienia, tygodnie równie bolesnej rehabilitacji i… bardzo mizerne skutki.

zdjęcie: canstockphoto.pl

2016-07-01

Trochę trwa zanim drzwi nieco sfatygowanego wiekiem, jednorodzinnego domu państwa Ziajów otwiera mi elegancka, szpakowata kobieta podparta na inwalidzkiej kuli. Z opisu naszych wspólnych znajomych wnioskuję, że to moja dzisiejsza rozmówczyni.

Spotkanie w szpitalu

Przepraszam, że musiała Pani czekać. Ale tak to właśnie u nas wygląda… Zresztą nasi znajomi czekają jeszcze dłużej. Znają sytuację, więc zwykle nie muszę się aż tak spieszyć, jak dziś – uśmiecha się pogodnie. Zaprasza mnie w głąb rozjaśnionego porannym słońcem pokoju i przedstawia siedzącego na inwalidzkim wózku pod oknem męża.

Helena i Tadeusz mają po 68 lat, ale małżeństwem są stosunkowo niedawno. Przed 16 laty połączyła ich choroba, a właściwie drobny zabieg, jakiemu na oddziale chirurgii musiał poddać się pan Tadeusz. Helena pracowała tam wówczas jako pielęgniarka. „Mogę właściwie powiedzieć, że Tadzik był moim ostatnim pacjentem. Dwa miesiące wcześniej złożyłam wymówienie i byłam w trakcie załatwiania nowej pracy w pewnej specjalistycznej przychodni. Gdy wjechał na oddział na wózku prowadzonym przez jedną z koleżanek, nie miałam pojęcia, że to jego stały sposób poruszania się i zażartowałam: „Tylko niech się pan za bardzo nie przyzwyczaja; za 2, 3 dni postawimy Pana na nogi”. Następnego dnia już wiedziałam, że zachowałam się jak słoń w składzie porcelany.

Kto by się przejmował

Pan Tadeusz od czasu udaru, którego doznał ponad 20 lat temu właściwie nie chodzi, ale jest przekonany, że nawet gdyby nie ten udar, finał byłby podobny. Proszę tylko nie myśleć – mówi Pani Helena – że mój mąż prowadzi życie inwalidy! To najbardziej pracowity człowiek, jakiego znam! Pan Tadeusz nieco zakłopotany komplementem żony, stara się zaprzeczyć: To nic takiego, żona tak twierdzi, ale ona nie znała mnie przed chorobą, a właściwie przed tym niefortunnym udarem… Bo widzi pani, chory to ja byłem właściwie od zawsze.

Chcę, aby mój dyktafon był w stanie zarejestrować rozmowę całej naszej trójki, więc na moją prośbę pan Tadeusz podjeżdża nieco bliżej stołu, przy którym siedzimy z jego żoną. Dopiero teraz zauważam, jak poważnie zdeformowana jest jego sylwetka; nienaturalnie zaokrąglone plecy i głowa jakby pozbawiona szyi, prawie zapadająca się w klatce piersiowej. Nie jestem specjalistą, ale domyślam się, że takich szkód nie mógł wyrządzić udar.

Chorobę zdiagnozowano późno. Zbyt późno. Pan Tadeusz nikogo za to nie wini, ale pewnie gdyby inaczej potoczyło się jego dzieciństwo, jej skutki nie byłyby aż tak opłakane. Był panieńskim dzieckiem młodej, lekkomyślnej i mocno niedojrzałej dziewczyny, która na domiar złego dwa lata po urodzeniu synka wpadła w towarzystwo pewnych lekkoduchów i wraz z nimi wyruszyła „w Polskę”. Na szczęście synka zostawiła pod opieką swej matki. Pan Tadeusz z wielkim wzruszeniem wspomina babcię i jej poświęcenie. Oprócz mojej mamy miała jeszcze drugą córkę i chorego na padaczkę syna. Dziadek już nie żył, a tu na jej barki spadła dodatkowo opieka nade mną. To naprawdę wiele dla niemłodej i już wtedy nieco schorowanej kobiety – wyjaśnia. Chyba dopiero, gdy chodziłem już do szkoły ktoś po raz pierwszy zwrócił jej uwagę, że za bardzo się garbię. Pamiętam, że odtąd stale zażywałem jakieś witaminy, a babcia i ciotka bez przerwy gderały mi nad głową, żebym się wyprostował. W szkole z czasem przylgnął do mnie przydomek konika garbuska, ale kto by się tam tym przejmował.

Kiedy Tadeusz miał 15 lat babcia nagle zmarła na zawał. Ciotka zlikwidowała jej mieszkanie i zadecydowała, że zarówno on, jak i jej brat zamieszkają wspólnie z nią i jej mężem. Tadeusz lubił ciotkę, ale zachłysnąwszy się możliwością samodzielności wybrał sobie szkołę z internatem, a jego kontakty z rodziną mocno się rozluźniły.

Trudna diagnoza

Pan Tadeusz pamięta, że pierwsze bóle zaczął odczuwać jeszcze przed maturą. Coraz trudniej przychodziło mu ślęczeć w jednej pozycji nad książkami, a koledzy nie mogli zrozumieć, dlaczego zajmuje im już i tak skąpą powierzchnię wspólnego pokoju, godzinami rozciągnięty na wznak na podłodze z notatkami w ręku. Egzaminy maturalne jakoś zdał. Przetrwał je naszpikowany rozmaitymi środkami przeciwbólowymi dostępnymi bez recepty. Ale już wiedział, że w tym roku nie da rady przystąpić do egzaminów wstępnych na uczelnię. Trzeba było najpierw jakoś pozbyć się tego bólu. Już pierwsze badania wykazały znaczne skrzywienie kręgosłupa i mocno zaniedbaną skoliozę. Dalej było już tylko gorzej. Ostateczna diagnoza brzmiała: choroba Scheuermanna. Tak, wiem; to lepiej brzmi, niż wygląda – śmieje się pan Tadeusz. Bo choroba Scheuermanna to – mówiąc bardziej zrozumiałym językiem – martwica kości lub jeszcze inaczej obumieranie tkanki kostnej i chrzęstnej. Ta choroba zwykle dotyka ludzi bardzo młodych, w okresie dojrzewania i związanego z tym intensywnego wzrostu. Niestety, jest to choroba nieuleczalna. Czasem można opóźnić jej rozwój i złagodzić skutki, ale musiałaby być – choć to podobno dość trudne – wcześnie wykryta.

Aktywny mimo wszystko

Pan Tadeusz nie miał takiego szczęścia. Kiedy postawiono diagnozę, jego choroba była już w mocno zaawansowanym stadium. Kręgosłup ulegał coraz większej deformacji, a bóle coraz bardziej się nasilały. Choroba kręgosłupa zaczęła już nawet oddziaływać na mięśnie i powodowała coraz większe trudności z chodzeniem. Tadeusz zgodził się na operację kręgosłupa, choć uczciwie przyznaje, że lekarze nie robili mu wielkich nadziei. Pamięta z tego okresu długie godziny niewyobrażalnego cierpienia, tygodnie równie bolesnej rehabilitacji i… bardzo mizerne skutki. Choć dziś sądzi, że decyzja o operacji była błędem, nie uważa tamtego czasu za stracony. Zrozumiałem wtedy, że przypadło mi w udziale takie, a nie inne życie, a ponieważ nie mam na to wielkiego wpływu, więc aby nie dobijać się zbędną frustracją czy nawet rozpaczą, muszę się do niego dostosować. W ślad za tym przeświadczeniem poszła rezygnacja ze studiów. Wiedziałem, że wielogodzinne przesiadywanie na wykładach nie leży już w granicach moich możliwości fizycznych, postanowiłem więc inaczej wykorzystać talenty, jakimi mnie Bóg obdarzył. Od małego miałem naturalną łatwość przyswajania języków obcych. W szkole średniej dobrze znałem już niemiecki i całkiem nieźle radziłem sobie z angielskim. Wystarczyło kilkadziesiąt godzin kursów dla zaawansowanych odsłuchiwanych z taśm magnetofonowych i mogłem przystąpić do egzaminu państwowego. Przez kilka lat utrzymywałem się tylko z dawania korepetycji młodym ludziom. Proszę sobie wyobrazić ich miny na widok nauczyciela, leżącego na nieco dziwnej, niskiej, drewnianej pryczy, którą specjalnie dla mnie zrobił mąż mojej ciotki! Ale po pierwszym szoku, jaki przeżywali po przekroczeniu progu mojego pokoju, zwykle dobrze się dogadywaliśmy – opowiada pan Tadeusz. Z czasem doszły rozmaite zlecenia na tłumaczenia: listów, dokumentów, książek – nawet specjalistycznych, pełnych słownictwa z zakresu techniki czy medycyny. W niektórych okresach było ich tak wiele, że pan Tadeusz nieraz musiał odmawiać potencjalnym klientom.

Wygrać los na loterii

Praca sprawiła, że chwilami zapominał o bólu, nieraz świadomie opuszczał godziny zażywania środków przeciwbólowych, a z czasem miał nawet wrażenie, że ból nieco osłabł. A może po prostu zdążył się do niego trochę przyzwyczaić? Od czasu do czasu zachodziła konieczność noszenia gorsetu ortopedycznego no i oczywiście nie zaniedbywał rehabilitacji. Gdy był młodszy, starał się dużo pływać, opracował też na własne potrzeby parę wynalazków, które w ciągu dnia pomagały mu zająć nieco bardziej wygodną dla jego kręgosłupa pozycję. Niestety, późniejszy udar znacznie ograniczył jego możliwości ruchowe.

Pani Helena twierdzi, że tym, co najbardziej ujęło ją w przyszłym mężu, kiedy już zdążyli się trochę poznać, był jego wręcz zaraźliwy optymizm. Tadzik należy do tych, dla których szklanka zawsze jest do połowy pełna, a nawet trochę więcej niż do połowy. Ja – przeciwnie: zawsze szukałam dziury w całym. Kiedy się poznaliśmy, przeżywałam trudny etap mojego życia. Byłam chyba nawet bliska depresji. Trzy lata wcześniej owdowiałam, potem dzieci założyły własne rodziny i opuściły ten dom, a mnie coraz bardziej zaczęła dokuczać choroba zwyrodnieniowa kręgosłupa. Dyskopatia to częsta przypadłość wielu pielęgniarek. Właśnie z tego powodu zmieniłam wtedy pracę na nieco mniej obciążającą, ale nie na wiele się to zdało i dwa lata po naszym ślubie musiałam przejść na rentę. To Tadzik sprawił, że się nie załamałam. Zawsze, kiedy miałam ochotę się nad sobą użalać, porównywałam swoje życie z jego trudnymi doświadczeniami, a swoje tchórzostwo z jego hartem ducha, który pozwalał mu przez tyle lat znosić tak ogromny ból fizyczny i duchowy.

Pan Tadeusz przerywa żonie ze śmiechem: Proszę jej nie słuchać! To ja 16 lat temu wygrałem wielki los na loterii. No bo która kobieta bierze sobie na męża takiego dziadygę jak ja? A ona wzięła – i to z wszystkimi „bonusami”. A ja? Cóż ja? Mogę tylko dziękować Bogu za nią i całą jej rodzinę, która od początku przyjęła mnie jak swego; zwłaszcza córka Heli (też pielęgniarka) troszczy się o mnie jak o własnego ojca. Czy można otrzymać więcej?

Pani Helena nic nie mówi, tylko powoli okrąża stół, pochyla się nad mężem i całuje jego głowę. Tak właśnie wygląda miłość…


Zobacz całą zawartość numeru ►

Z cyklu:, Miesięcznik, Numer archiwalny, Dajmund Danuta, Autorzy tekstów, Panorama wiary, 2016-nr-06

nd pn wt śr cz pt sb

25

26

27

28

29

1

2

3

4

5

6

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

Dzisiaj: 29.03.2024