Codzienność, która jest bólem
Wieczorami czułam się strasznie zmęczona, nieraz zniechęcona, ale wiedziałam, że nie mogę dać za wygraną. Musiałam trwać przy Joli, nawet na przekór jej niechęci, musiałam walczyć o nią wbrew jej woli.
2016-03-03
Tamto zdarzenie, choć przez długie lata w naszym domu prawie w ogóle się o nim nie rozmawiało, na całej naszej rodzinie wywarło niezatarte piętno. Kiedy moja starsza o osiem lat siostra popełniła samobójstwo, miałam 11 lat. Mnie i mojego brata bliźniaka nie było wtedy w domu. Byliśmy na koloniach. Kiedy wróciliśmy, było już po pogrzebie. Babcia powiedziała nam, że Agnieszka zachorowała i zmarła, tata robił różne uniki, żeby z nami nie rozmawiać na ten, a właściwie na żaden temat, a mama gdy tylko na nas spojrzała zaczynała płakać i to tak rozpaczliwie, że szybko nauczyliśmy się w ogóle nie poruszać tego tematu. Jak to dzieci, baliśmy się, że i ona z tego płaczu wkrótce umrze. Oczywiście, kiedy tylko skończyły się wakacje, dowiedzieliśmy się, co tak naprawdę się stało. W małym miasteczku, w którym wtedy mieszaliśmy, nie można niczego ukryć, a dzieci potrafią być okrutne. Nasi rówieśnicy wcale nie byli tu wyjątkiem.
Bolesna zagadka
Pamiętam, że z początku nie mogłam w to uwierzyć i podobnie jak mój brat byłam gotowa rzucić się na każdego, kto twierdził, że nasza siostra się zabiła. To przecież nie mogła być prawda, Agnieszka by tego nie zrobiła – wmawiałam sobie, przywołując wszystkie najlepsze momenty z naszego wspólnego życia. Ale pamięć jest nieubłagana, więc wracały i te mniej radosne, zwłaszcza z ostatnich tygodni, a może i miesięcy przed naszym wyjazdem na kolonie. Oczywiście i wcześniej nie zawsze było tak różowo, jak chciałabym pamiętać. Jak to zwykle bywa, gdy między rodzeństwem jest duża różnica wieku, nieraz dochodziło między nami, a starszą siostrą do rozmaitych tarć i konfliktów. Ale kiedy indziej bywało całkiem fajnie; często ja i Agnieszka trzymałyśmy „babską sztamę”, jak prawdziwe kumpelki, a w przypadku odkrycia przez rodziców rozmaitych psot – moich lub mojego brata – Agnieszka zawsze stawała w naszej obronie. Kiedy jednak później starałam się przypomnieć sobie okres poprzedzający tamtą tragedię, odkryłam, że już na długo przed naszym wyjazdem Agnieszka była „jakaś inna” – milcząca i jakby nieobecna. Kiedy wiele lat później rozmawiałam na ten temat z mamą i ona musiała przyznać, że również to pamięta. To była bardzo bolesna rozmowa. Mama przyznała, że do dziś wyrzuca sobie, że nie zareagowała w porę, a przynajmniej nie w ten sposób jak powinna, kiedy Agnieszka stawała się coraz bardziej małomówna, burkliwa, apatyczna i kiedy coraz częściej zamykała się w swoim pokoju. Wyznała, że kiedyś nawet przeszukała jej rzeczy, żeby sprawdzić czy córka przypadkiem nie bierze narkotyków, ale niczego nie znalazła, więc trochę się uspokoiła. Sądziła, że trzeba to przeczekać, że to pewnie takie humorki młodej dziewczyny – efekt dojrzewania, że może Agnieszka się zakochała… Wyobrażała sobie, że kiedyś, jak już wyjedziemy, usiądą razem i spróbuje z córką spokojnie porozmawiać. Nie zdążyła… Mama nie potrafiła sobie tego wybaczyć aż do śmierci. Ani tego, że ciało Agnieszki znalazła dopiero późno w nocy. Ponieważ mojej siostry nie było w swoim pokoju, sądziła, że jest u którejś koleżanki. Zaniepokoili się z ojcem dopiero wtedy, kiedy nie wróciła na noc. A tymczasem ona cały czas była w domu! Zrobiła to w naszym – moim i mojego brata – pokoju…
Do dziś nie wiemy, dlaczego Agnieszka się zabiła. Nie znaleziono żadnego listu, żadnego pamiętnika, ani nic, co mogłoby wyjaśnić tę bolesną rodzinną zagadkę. Dziś, bogatsza o pewne doświadczenie sprzed 9 lat, domyślam się, że moja siostra musiała chorować na depresję i w którymś momencie cierpiała tak bardzo, że uznała, iż śmierć jest lepsza od życia. Jeszcze dziś serce mi zamiera, gdy pomyślę, że wydarzenie, które wspomniałam, mogło mieć podobny finał, że o mały włos, tak jak straciłam siostrę, mogłam utracić własną córkę.
Niepokojące objawy
Zawsze byłam bardzo dumna z Joli. Była moja jedyną radością i sensem życia zwłaszcza po tym, jak mój mąż porzucił nas dla innej kobiety. Starałam się, aby moje dziecko nigdy nie czuło się z tego powodu smutne ani gorsze. Chciałam, aby mimo naszego rozstania, mogła się swobodnie kontaktować z ojcem. I tak jest do dziś. Myślę, że mimo wszystko miała dobre, szczęśliwe dzieciństwo. Muszę przyznać, że bardzo boleśnie odczułam wyjazd Joli na studia. Wybrała kierunek, który mogła studiować tylko w Warszawie, a to tak daleko! Wiedziałam, że nie będziemy się mogły widywać tak często, jakbym chciała, ale starałam się pocieszać, że Jola jest w końcu dorosła, że prędzej czy później i tak będę musiała wypuścić ją spod moich skrzydeł. Pierwszy rok minął jak z bicza trzasnął, przynajmniej dla niej. Nowe miejsce, nowi przyjaciele, sporo nauki. Spędziłyśmy wspólnie święta Bożego Narodzenia, potem ja kilkakrotnie odwiedziłam ją w Warszawie. No i znów święta, tym razem wielkanocne – u mnie. Część wakacji Jola miała spędzić wspólnie ze mną u mojej teściowej na Mazurach, a potem na jakimś obozie zagranicznym z koleżankami ze studiów. Już na Mazurach trochę się zaniepokoiłam. Jola nigdy nie była zbyt wylewna, ale tym razem wydawała mi się jakaś obca i niedostępna. Smuciło mnie to, ale sądziłam, że to dlatego, że tak mało mamy ostatnio okazji do spotkań i rozmów, więc trochę od siebie odwykłyśmy i pewnie to bardziej moje odczucia niż faktyczny stan. Od dawna cieszyłyśmy się na wspólne wypady rowerowe, tymczasem z trudem udało mi się ją raz czy drugi wyciągnąć nad jezioro; Jola najchętniej zostawała w pokoju twierdząc, że ma zaległości, że musi się trochę pouczyć… Kiedy jednak zaglądałam do jej pokoju, leżała na łóżku odwrócona do ściany, a na moje zaniepokojenie reagowała gniewem, tłumacząc, że nic się nie dzieje, że musi po prostu odreagować ostatni semestr. Dałam spokój, łudząc się, że w ciągu kilku następnych tygodni, które miała spędzić w gronie rówieśnic Jolka odzyska zwykły humor i wigor. Nie potrafiłam jednak do końca wyzbyć się niepokoju, tak jakby w moim mózgu włączył się jakiś alarm. Po powrocie zwierzyłam się z mojego niepokoju mamie. Jej gwałtowna reakcja zaskoczyła mnie: „Natychmiast do niej jedź!” – zażądała głosem, w którym wyczułam panikę. Nie mogłam wtedy tego zrobić, wiec tylko zatelefonowałam do córki, próbując wybadać jak się czuje. Wydawała się weselsza, tłumaczyła, że nie ma teraz czasu na rozmowy, bos się pakuje. Jakież było moje zdumienie, gdy po tygodniu od daty planowanego wyjazdu zadzwoniła z Włoch jedna z jej koleżanek, pytając mnie, czy u Jolki wszystko w porządku, bo nie mogą się do niej dodzwonić. Okazało się, że Jola zrezygnowała z wyprawy, tłumacząc to koniecznością jakichś pilnych badań, których nie dało się przełożyć na inny termin. Chwyciłam za słuchawkę, a gdy córka nie odbierała telefonu, natychmiast pojechałam do Warszawy. Podróż wydawała się nie mieć końca, a przed moimi oczami przesuwały się straszne obrazy. Wróciły wspomnienia z dzieciństwa, moja siostra Agnieszka…
Na ratunek
Jola otwarła drzwi dopiero po dłuższym czasie mojego dobijania się. W kawalerce, którą wynajmowała razem ze znajomą panował straszny zaduch i zapach dawno niewynoszonych śmieci. Wszędzie walały się kubki z zaschłymi fusami kawy. Pokój Joli był w jeszcze gorszym stanie. Zasunięte zasłony, niepościelone łóżko. Moja córka opuszczała je prawdopodobnie tylko po to, żeby się czegoś napić. Była jeszcze szczuplejsza niż trzy tygodnie temu, kiedy widziałyśmy się po raz ostatni. Pod oczami miała sine obwódki. Zajrzałam do lodówki; świeciła pustkami. Zakomunikowałam jej, że natychmiast wracamy do domu, ale nie chciała o tym słyszeć. Mówiła, że jest dorosła, że nic jej nie jest. W końcu otwarła drzwi i kazała mi się wynieść. W desperacji zdjęłam lustro wiszące w łazience i podstawiłam jej pod twarz. Zaczęłam krzyczeć: „Chcesz zobaczyć, jak wyglądała moja siostra, kiedy widziałam ją ostatni raz przed śmiercią?! To patrz, patrz!” – wołałam podstawiając jej lustro pod samą twarz. Nie wiem, może poskutkował mój krzyk, może słowa, które wypowiadałam, a może i to, że Jola pierwszy raz widziała mnie w takim stanie… W każdym razie nie oponowała już, kiedy pakowałam jej rzeczy. Na dworcu udało mi się ją zmusić, żeby zjadła coś ciepłego i wróciłyśmy do domu.
Wspólnymi siłami
Nie oponowałam, kiedy po powrocie Jola natychmiast się położyła, ale sama postanowiłam działać. Pierwsze, co zrobiłam, to wyjęłam z zawiasów drzwi z pokoju córki i poprosiłam sąsiadów, aby je na jakiś czas przechowali. Postanowiłam, że nie popełnię błędu moich rodziców i nawet na chwilę nie spuszczę córki z oczu. Potem obdzwoniłam wszystkich znajomych w poszukiwaniu kontaktu z jakimś dobrym, zaufanym lekarzem. Miałam szczęście. Okazało się, że syn znajomej z grupy Odnowy w Duchu Świętym jest psychiatrą, wprawdzie początkującym, ale w razie konieczności może polecić nam kogoś ze swoich kolegów. Trzeba było tylko przekonać Jolę, że jej stan wymaga konsultacji ze specjalistą. Początkowo nie chciała o niczym słyszeć. Rzuciła mi w twarz, że próbuję zrobić z niej wariatkę, że mam przestać porównywać ją ze swoją głupią siostrą… i wiele innych przykrych słów. Ja jednak nie mogłam czekać z założonymi rękami. Pod pretekstem moich urodzin zaprosiłam kilku przyjaciół, a wśród nich znajomą z grupy Odnowy z synem. Udało mu się nawet zamienić z Jolą parę zdań. Niestety, miałam rację. Pan doktor zgodził się ze mną, że wszystko wskazuje na depresję, ale powiedział też, że dla postawienia ostatecznej diagnozy i podjęcia leczenia potrzebne są dalsze konsultacje, no i… zgoda Joli. Trzeba było stoczyć prawdziwą batalię, aby ją przekonać, że potrzebuje pomocy specjalisty. Użyłam wszystkich dostępnych mi sposobów łącznie z… szantażem emocjonalnym. Ostatecznie pomogła mi przyjaciółka Joli z czasów szkoły średniej, która dwa lata wcześniej przeszła przez podobne doświadczenie, co moja córka. To jej udało się przekonać Jolę i to ona towarzyszyła jej podczas pierwszych wizyt u lekarza. Ona też przesiadywała z Jolą, gdy musiałam na chwilę wyjść z domu. W pracy poprosiłam o pozostały mi jeszcze urlop wypoczynkowy, a potem o miesiąc urlopu bezpłatnego. Wiedziałam, że nie mogę pozostawić Joli samej z sobą. Jeszcze nie. Trzeba było zadbać o jej odpowiednie odżywianie i zorganizować jej czas tak, aby zgodziła się w ogóle wyjść z łóżka. To było najtrudniejsze – codziennie od nowa trzeba było pokonywać jej apatię, niechęć a nawet wrogość w stosunku do mnie. Kiedy indziej trzeba było przytulić ją jak małe dziecko, otrzeć łzy i zapewnić, jaka jest wspaniała i jak bardzo wszyscy ją kochamy. Wieczorami czułam się strasznie zmęczona, nieraz zniechęcona, ale wiedziałam, że nie mogę dać za wygraną. Musiałam trwać przy Joli, nawet na przekór jej niechęci, musiałam walczyć o nią wbrew jej woli. Nie wiem, jakbym sobie poradziła bez pomocy rodziny i przyjaciół – moich i Joli. Także mój były mąż stanął na wysokości zadania.
Jola straciła tylko jeden rok na uczelni. Od czasu jej depresji minęło już 9 lat. Dziś zajmuje odpowiedzialne stanowisko i nadal się dokształca. Nasze wzajemne stosunki po jej chorobie stopniowo się poprawiają. Początkowo dominował w nich wstyd i gniew; przecież w pewien sposób pogwałciłam jej wolność osobistą, a przynajmniej Jola tak to odczuwała. Z czasem powróciła jednak dawna serdeczność, choć z pewną nutą wzajemnego onieśmielenia. Jola nie lubi wracać do tamtych miesięcy, a ja staram się to uszanować. Od roku moja córka sama jest już mamą, więc wierzę, że pozwoli jej to lepiej zrozumieć moje intencje.
Zobacz całą zawartość numeru ►