„Bogu i człowiekowi cudownie jest być razem”
Rozmowa z ks. prof. Jerzym Szymikiem, emerytowanym profesorem nauk teologicznych, poetą i publicystą.

zdjęcie: ks. Wojciech Bartoszek
2025-04-30
Ks. Wojciech Bartoszek: – Od 1700 lat podczas mszy świętych w niedziele i uroczystości odmawiamy Credo: „Wierzę w jednego Boga, Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela…”. Credo zostało ogłoszone w 325 r. przez 318 ojców Soboru Nicejskiego i stanowi wstęp do soborowych kanonów. O czym był ten sobór i jaki był jego kontekst historyczno-teologiczny?
Ks. prof. Jerzy Szymik: – Najważniejszym elementem kontekstu historyczno-teologicznego Soboru w Nicei jest postać Ariusza z Cyrenajki i głoszone przez niego poglądy teologiczne. Ariusz, kapłan aleksandryjski, został w roku 318 wykluczony z Kościoła przez swojego lokalnego biskupa. Za co? Za heretyckie – zdaniem tegoż biskupa i oponentów Ariusza – poglądy na temat tajemnicy bytu Jezusa Chrystusa a tym samym na temat wewnętrznej tajemnicy Boga. Otóż Syn, zdaniem Ariusza, nie jest wieczny, ba, został stworzony jak inne stworzenia, aby stać się dla Ojca narzędziem stwarzania. Czyli nie jest On Bogiem prawdziwym, „współistotnym Ojcu” (jak wyznajemy co niedzielę w Credo nicejskim właśnie). Jest tylko jedną z władz Boskich, Synem Bożym, owszem, ale nie bytowo, „jako takim”, lecz wyłącznie z łaski Ojca. Tym samym Syn nie jest wolny od niedoskonałości charakterystycznych dla istot stworzonych. Jest zmienny, a Jego dobroć nie jest ontologiczna, ale jest owocem decyzji Jego własnej wolnej woli.
Ariusz wychodził z racjonalistycznej egzegezy Pisma Świętego a filozoficzny rdzeń jego nauki brał się z grecko-antycznego obrazu świata, który był nieprzerwanym stopniowaniem „sfer świata” i całej rzeczywistości – z doskonałego powstaje mniej doskonałe, z ogólnego szczegółowe, z idei konkret itd. W tym wszystkim trzeba pamiętać, że Ariusz był uczniem męczennika Lucjana z Antiochii, co znacznie podnosiło jego autorytet. Był też osobowością fascynującą i ogromnie wpływową: błyskotliwy, uduchowiony, sympatyczny. Potrafił przykuwać uwagę i wzbudzać podziw. I gromadzić uczniów.
Konflikt ariański wstrząsnął ówczesnym Kościołem, co dopiero cieszącym się wolnością po wiekach prześladowań. Cesarz Konstanty pragnął pokoju na obszarze Imperium a ponieważ Ariusz wzbudzał nieustanny zamęt i przyciągał licznych zwolenników, cesarz podjął myśl swego doradcy w kwestiach religijnych, Hozjusza, biskupa Kordoby, aby zebrać biskupów „całego świata” na naradę (sobór). Poczta cesarska zwiozła więc biskupów z całego cesarstwa (z przewagą Wschodu) w liczbie około 300 do cesarskiego pałacu letniego w Nicei, w Bitynii (Mała Azja). Niektórzy z biskupów nosili jeszcze ślady tortur z czasów prześladowań…
W każdym razie biskupi, mimo opozycji niewielkiej, bodaj 17-osobowej grupy, ustalają tam tekst wspólnego wyznania wiary, wprowadzając antyariańskie (przeciwne nauce Ariusza) pojęcie homoousios (consubstantialis po łacinie, czyli „współistotny”) na wyrażenie wspólnej z Ojcem natury Syna. Po soborze spory wybuchają na nowo i dopiero na Soborze w Konstantynopolu (381 r.) wiara nicejska znajdzie ostateczny kształt. Stąd też nasze Credo określamy jako „wyznanie wiary nicejsko-konstantynopolskie”.
– Spory między ojcami soborowymi dotyczyły greckiego słowa „homoousios” (tzn. „współistotny”) wprowadzonego do wyznania wiary. Co oznacza to słowo i dlaczego tak ważny był namysł nad nim?
– Greckie słowo ousia (po łacinie substantia) tłumaczymy jako „istota”. Synonimem tego pojęcia jest physis (tzn. natura). Homoousios znaczy więc „współistotny”. To znaczy „tej samej istoty/natury”. Syn jest „tej samej istoty/natury”, co Ojciec. Czyli, by tak rzec: Syn jest „z tego samego, co Ojciec” – z Boskości. Syn jest prawdziwym Bogiem a nie jedynie emanacją Bóstwa, Synem Bożym z łaski, kimś bytowo podległym Ojcu (a w tę stronę szła nauka Ariusza). Jezus Chrystus, Syn Boży, jest prawdziwym Bogiem i prawdziwym człowiekiem, współistotnym Ojcu i współistotnym nam.
Dlaczego to takie ważne? Nie ma na tym świecie nic ważniejszego niż prawda o Bogu, z której wynika wszystko inne. I to dosłownie wszystko. Tylko wtedy, kiedy wiemy kim jest Bóg i jaki jest Bóg (a wiemy to z niezafałszowanego herezją Objawienia Bożego), możemy wierzyć w prawdziwego Boga. I według tej prawdy kształtować życie – swoje, rodzinne, kościelne, społeczne. Prawda w kwestii Boga, prawda jako taka, jest absolutnie koniecznym fundamentem prawdy naszego życia i naszego zbawienia. Dlatego to takie ważne, czy Chrystus, nasz Zbawiciel, jest Bogiem naprawdę czy tylko trochę. Tylko prawdziwy Bóg nas zbawi. Nikt inny, żadna atrapa Boga też nie.
– Czy zagrożenia dla wiary, z którymi musiał zmierzyć się Sobór Nicejski, wracają dziś?
– Oczywiście, wracają. Arianizm, jak Lenin, jest wiecznie żywy. Wieczna jest pokusa, by wierzyć „bez przesady”. Jezus Chrystus? Tak, wspaniały człowiek, godny naśladowania, wielki myśliciel, charyzmatyczny nauczyciel, otwarty liberał nie stroniący od towarzystwa prostytutek i kolaborantów. Ale żeby zaraz Bóg? Trzydzieści kilka lat temu, w pierwszych semestrach mojej akademickiej pracy napisałem dla studentów wiersz „HOMOOUSIOS. LIST DO ARIUSZA Z CYRENAJKI”. Idzie to tak:
Mylisz się,
Ariuszu,
być może ze smutku.
Wyobraźnia cię zawodzi
z tej samej przyczyny.
Bóg,
Ariuszu,
nie lęka się
wplątania w zawiłości ciała.
Niepotrzebna Mu twoja obrona.
Nie rozumiesz,
nie ty jeden zresztą,
Jego marzeń przedwiecznych:
nagim wyjść z ciała kobiety,
nagim, wbitym w drzewo, skonać.
I tylko pomiędzy w sukniach i chitonach.
I tylko po drodze olejek nardowy
chłodził nocami stopy
i wyciągnięte ku niebu ramiona.
Ale Początku i Nowego Początku
nie pojmujesz,
Ariuszu:
nagim wyjść z ciała kobiety,
nagim, wbitym w drzewo, skonać.
Tak myślę: Jezusowe dogłębne, namacalne człowieczeństwo („prawdziwy człowiek”, we wszystkim nam podobny z wyjątkiem grzechu) nie jest przeszkodą dla obecności w nim prawdziwego Boga. Ukułem na potrzeby nie tylko dydaktyki formułę: „Bogu i człowiekowi cudownie jest być razem”, nie musi jednego ubywać, by drugiego mogło przybywać. Jezus Chrystus jest w 100% Bogiem i w 100 % człowiekiem. Bogu i człowiekowi cudownie jest być razem pierwszorzędnie w Jezusie Chrystusie, rzecz jasna. Ale ma to przecież kolosalne znaczenie dla duchowości chrześcijańskiej i dla wynikającej z niej praktyki życia. Dla mnie: im bliżej Boga, tym bliżej człowieka, ludzi… I odwrotnie.
– Oryginalny tekst nicejskiego wyznania wiary nie rozpoczyna się słowem „wierzę”, ale w liczbie mnogiej „wierzymy”. Dlaczego w dzisiejszej liturgii mszalnej nie została zachowana liczba mnoga w wyznaniu wiary?
– Pod tamtą formułą podpisało się około 300 ojców soborowych, powiedzieli to „jednym głosem wspólnie”. Stąd gramatyczna liczba mnoga nicejskiego wyznania wiary. Natomiast podczas niedzielnej mszy świętej, tworząc wspólnotę osób, wspólnotę Kościoła zgromadzonego na eucharystii, każdy z nas wyznaje wiarę we własnym imieniu. To ja i tylko ja mogę powiedzieć we własnym imieniu „wierzę”. Natomiast treść wiary, czyli to w co ja wierzę, nie jest już moją indywidualną sprawą, treść wiary otrzymuję od Kościoła (m. in. za sprawą orzeczeń dogmatycznych, soborowych). Czyli: wierzę ja, ale nie w to, co ja sam wymyśliłem, ale w co mi Kościół wierzyć każe. Wierzę w to, w co wierzymy jako Kościół. W taki sposób w tajemnicy wiary spotyka i przenika się to, co osobiste (indywidualne, personalne) z tym, co wspólnotowe, kościelne.
– Sobór Nicejski podejmował działania mające charakter inkulturacji – ojcowie soborowi zapożyczyli z greckiej (pogańskiej) filozofii, obcej nazewnictwu biblijnemu, nową terminologię (np. wspomniane słowo: „homoousios”; formuła Janowa „światłość ze światłości” również pojawia się w pismach Plotyna). O inkulturacji wiele było mowy podczas obrad Soboru Watykańskiego II. W jaki sposób dzisiaj Kościół zachowując Tradycję, ma dalej działać inkulturacyjnie? Czy można określić jakieś kryteria inkulturacji?
– No cóż, początki chrześcijaństwa to jeden wielki proces inkulturacyjny, na ogromną skalę całego ówczesnego świata (ziem i narodów w basenie Morza Śródziemnego, potem coraz dalej). Wiara chrześcijańska spotkała w filozofii greckiej (helleńskiej) wielkiego sojusznika. Konwencjonalna w praktyce, pozbawiona pragnienia dążenia do prawdy okazała się natomiast grecka religia. Powiedzmy mocno: „do wyrzucenia” przez chrześcijaństwo, ze względu na politeizm i baśniowość, w którą nikt nie wierzył. Ale filozofia grecka to było coś innego, coś wartościowego. Ona, szukająca prawdy, choćby i po omacku, dała wierze chrześcijańskiej aparat pojęciowy, który pomagał w translacji wyrażonej biblijnie w języku i obrazowaniu semickim wiary chrześcijańskiej na język i wyobraźnię ewangelizowanych narodów i kultur.
I ten ruch inkulturacyjny, szukania sprzymierzeńców w tym, co w ludzkich kulturach prawdziwe, szczere, głębokie – jest cały czas obowiązkiem i prawem chrześcijaństwa, religii, która rozwija się według modelu Wcielenia. Nieustannie wciela się w nowe kultury i ma po temu potencjał – wyrażenia Boskiego w tym, co ludzkie. Dokładnie na tym polega bowiem fenomen Wcielenia Bożego Syna, prawdziwego Boga i prawdziwego człowieka.
A kryteria tego procesu? Prawda jest podstawowym kryterium, nieuszczuplona przez inkulturację prawda. Kto o tym decyduje? Kościół, jego Urząd Nauczycielski. To on mówi (i mówił 20 wieków) czy ta a nie inna droga inkulturacji jest drogą właściwą dla wyrażenia prawdy wiary.
– Wiele współcześnie mówi się o tzw. „obrazie Boga”. Wyłania się on z kart Pisma Świętego. Jaki obraz Boga ukazuje nam nicejskie wyznanie wiary?
– To bardzo ważna, fundamentalna kwestia.
W jednym z najbardziej wstrząsających i przenikliwych zdań swojego dzieła teologicznego Ratzinger pisze: „Abba możemy powiedzieć tylko razem z Chrystusem, tylko we wspólnocie z Nim podstawa świata staje się rozpoznawalna w taki sposób, że można ją aprobować. Bez Syna Ojciec pozostaje dwuznaczny i niewiarygodny [straszny, budzący grozę]” – tłum. własne. Trafia celnie, czyż nie? W sam środek tarczy duchowych i intelektualnych zmagań, w punkt, w którym prawda Objawienia szuka miejsca pośród mroków „problemu z Bogiem”; problemu nie tylko współczesnego, ale współczesnego szczególnie.
Myślę, że to szczególnie ważne dla noszących ciężkie krzyże. Dla chorych, cierpiących, doświadczanych. Potrzebujemy Chrystusa, prawdy o Nim. A przez Niego – o Bogu.
Dlatego też „wzięcie w nawias Chrystusa” bądź wręcz „postawienie Go poza nawias”, co Jan Paweł II zarzucał europejskiemu oświeceniu i jego współczesnym kontynuatorom, skutkuje odrzuceniem religii, a w konsekwencji – permanentnym doświadczeniem strachu i poczuciem grozy. Rzecz dotyczy więc samej istoty Objawienia i istoty współczesności. Czyli: tylko i wyłącznie On, Syn – wcielony, ukrzyżowany i zmartwychwstały, prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek – ukazuje prawdziwego Boga, który okazuje się być Ojcem, Abba. Jedynie odsłonięta w inkarnacji i paschalnie rozdarta zasłona przybytku (z góry na dół, przez środek, na dwoje – zob. Mt 27, 51; Mk 15, 38; Łk 23, 45) – Syn – pozwala rozpoznać w tym odsłonięciu/rozdarciu prawdę o Bogu, który okazuje się wszechmocną miłością naszego wspólnego Ojca. Bez Chrystusa to niemożliwe. Z Nim wiemy, że podstawa świata jest Ojcem, że Bóg jest miłością.
Jezus Chrystus nam wystarczy, nie potrzebujemy nikogo innego ani niczego więcej. Apostoł Filip reprezentuje nas wszystkich, wczorajszych, dzisiejszych i jutrzejszych: – „Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy”. – „Filipie, kto mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie” (J 14, 6-11). To nam wystarczy. Widzimy Ojca w Synu – są współistotni – i to nam wystarczy.
Dlatego też ten, kto widzi Ukrzyżowanego (rozdartego Syna), widzi i Ojca, a wraz z Nimi całą trynitarną tajemnicę Boga. Widzenie Ukrzyżowanego jest możliwe dzięki tajemnicom Wcielenia, Męki i Śmierci, ale konieczne jest tu, rzecz jasna, Chrystusowe zmartwychwstanie jako zaczyn i zarazem pełnia nowego stworzenia; Chrystusowe zmartwychwstanie, które daje śmiertelnym dostęp do Ojca. Mocą tych Chrystusowych tajemnic wchodzimy „poza zasłonę” (Hbr 6, 19), której nie bylibyśmy w stanie sami uchylić. To On, Arcykapłan Jezus, wchodzi tam „za nas”, ale też z nami, godząc się na rozdarcie siebie dla nas. Za rozdartą zasłonę przenika też nasza nadzieja – bo widzimy, kim jest i jaki jest nasz Bóg – stając się bezpieczną i silną kotwicą duszy (por. Hbr 6, 19-20).
Oto obraz Boga, do którego nas prowadzi Nicea 325 r.
– Nicejskie „Credimus” nazywa Jezusa Chrystusa „prawdziwym Bogiem” zrodzonym z prawdziwego Boga. Odsyła nas tym samym do Janowego określenia „Prawdy”. Czy nie powinniśmy powracać dzisiaj do tego jasnego określenia Prawdy?
– Oczywiście, że tak.
Nie otrzymawszy odpowiedzi od Jezusa, po kolejnych utarczkach słownych z Żydami, po ubiczowaniu i cierniem ukoronowaniu skazańca, Piłat wyprowadza odzianego w purpurowy płaszcz „króla żydowskiego” i powiada: Idou ho anthropos – „Oto człowiek” (J 19, 5b). Nieświadomie wypowiadając proroctwo i tym samym streszczając Dobrą Nowinę… Oto bowiem niepojęta, sięgająca prawdy samego Boga logika wydarzeń paschalnych połączyła w blasku Objawienia Piłatowe zdanie w pytanie i odpowiedź: „Cóż to jest prawda?” – „Oto człowiek”, oto ten skrwawiony strzęp człowieka jest prawdą, o którą z mieszaniną pychy, rezygnacji i cynizmu, bez większej wiary w istnienie odpowiedzi, pytasz, Namiestniku… On jest prawdą o Bogu i o tobie, o życiu i śmierci, o wszystkim, co jest. A że klamra łącząca te Piłatowe zdania nie jest tylko wytworem pobożnej fantazji chrześcijańskiego lektora, świadczy choćby to, że odpowiedź jest zgodna z zapisaną w Janowej Ewangelii, wcześniejszą o pięć rozdziałów definicją prawdy podaną przez Jezusa Tomaszowi, najsłynniejszą, jaką ktokolwiek komukolwiek kiedykolwiek podał: „Ja jestem prawdą” (J 14, 6).
Rozmowa z Piłatem jest zresztą dla tej sprawy emblematyczna, bardzo, bardzo współczesna… Pytanie zadane przez Piłata okazało się pozorne – on nie czekał na odpowiedź. Pytanie znaczyło między innymi: „Przestań już, skończ teoretyzować. Lepiej zajmijmy się konkretami, przecież za chwilę umrzesz”. Bo pytanie o prawdę było dla wykształconego Piłata już samo w sobie pytaniem celowo źle postawionym, demaskującym naiwność (w najlepszym przypadku) samego problemu. Już samo postawienie takiego pytania równa się odrzuceniu go (dzisiaj to powszechne stanowisko). Ostatecznie więc Piłat zarówno Jezusowi, jak prawdzie – Temu, który jest prawdą – rzucił w twarz „Precz! Precz!” (J 19, 15). Jeśli nie dosłownie, to jednak w istocie swego czynu: zaakceptował ów krzyk Żydów, dołączył doń własną decyzję – „wydał Go im, aby Go ukrzyżowano” (J 19, 16). Ale „precz” wobec prawdy źle się kończy dla tak wołających. Jest ona niezastępowalna niczym. À propos „lepiej zajmijmy się konkretami”. Carl Friedrich von Weitzsäcker zauważył: „Sądzę, że na dłuższą metę rozwijać się może jedynie społeczeństwo zorientowane nie na szczęście, lecz na prawdę”. Bo wolność bez prawdy okazuje się zawsze, prędzej czy później, pseudowolnością niewolników. Jest przeklęta w swoim źródle. I ląduje przy świńskich korytach, żywiąc się strąkami przeznaczonymi dla świń, zazdroszcząc im, bo wieprze nie podlegają przekleństwu wolności (por. Łk 15, 15-16). W najbardziej wysuniętych do przodu miejscach współczesnego rozwoju ten etap został już dawno osiągnięty, czego dowodem jest ekologiczny krzyk przeciw człowiekowi postrzeganemu jako niszczyciel bytu.
Mówiąc Czwartą Ewangelią: „łaska i prawda przyszły przez Jezusa Chrystusa” (J 1, 17), który „mówi nam prawdę” (J 16, 7), bo w swej najgłębszej istocie On nią jest (J 14, 6). Taki też jest sens Jego Wcielenia i Paschy: „Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie (J 18, 37). I to też stało się przyczyną Jego śmierci: „usiłujecie Mnie zabić, człowieka, który wam powiedział prawdę usłyszaną u Boga” (J 8, 40); Jezus umiera, ponieważ przypuszczono atak na prawdę; Jego posłuszeństwo jest trwaniem przy prawdzie przeciw spiskowi kłamstwa. Nie zniesie bowiem prawdy nigdy żadne kłamstwo: musi się albo nawrócić, albo uciszyć głos prawdy, choćby miało to oznaczać zamordowanie głosiciela… Ale też tu rodzi się zbawcze i zarazem wolnościowe zadanie wiary, cel istnienia Kościoła: „poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8, 32).
Reasumując: potrzebujemy obecności Prawdy w centrum budowanego przez nas świata. Świat bez prawdy w centrum zamienia się w nieobliczalną (bo prędzej czy później opartą na fałszu – on wejdzie w puste miejsce po prawdzie) i okrutną w swym interesownym panegotyzmie (tym bardziej podstępnym, im bardziej zakamuflowanym) władzę relatywizmu, gdzie granice między dobrem a złem będzie ustalała opinia przypadkowej większości – parlamentarnej na przykład. Nawet chrześcijańska miłość bez prawdy stanie się jedynie magazynem dobrych intencji i uczuć, pożytecznych, ale marginalnych, nieprzekraczających tego, co jedynie sentymentalne i emocjonalne.
Powtórzę za dawnym niemieckim prezydentem: „na dłuższą metę rozwijać się mogą jedynie ludzie i społeczeństwa nakierowane nie na szczęście, lecz na prawdę”. Czyli na prawdziwego Syna Bożego, Jezusa Chrystusa.
– Mówimy o teologii. Czy dzisiaj możliwa jest również podobna teologiczna debata w Kościele, jak we wczesnym chrześcijaństwie? Współcześnie raczej mówimy w Kościele, jak przyciągnąć ludzi do wspólnoty; co zrobić, by było więcej powołań do kapłaństwa. Bardziej więc zwracamy uwagę na duszpasterstwo niż na teologię. A może potrzeba pogłębienia teologii?
– Dokładnie 65 lat temu, w wiedeńskim czasopiśmie „Wort und Wahrheit” ukazał się artykuł 33-letniego wówczas Josepha Ratzingera pod łacińskim tytułem „Theologia perennis?”, z pytajnikiem. Przymiotnik „perennis” znaczy: „trwała”, „stała”, „nieustanna”, „nieprzemijająca”, także „odwieczna”, „wieczna”. Sporo wyjaśnia podtytuł publikacji: „O aktualności i ponadczasowości w teologii”. Nawiązuję tu do tamtego tytułu i do niektórych ustaleń jego Autora, ale odcinam pytajnik, stawiając jednoznaczną tezę, pozbawioną wątpliwości: teologia jest perennis, ponieważ o jej nieprzemijalności w ludzkim świecie decyduje jej trwały i niemożliwy do zerwania związek z wiarą. Jak długo będzie istniał fenomen wiary, tak długo będzie mu towarzyszył fenomen teologii. Oczywiście nad obiema unosi się powaga Jezusowego pytania: „czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” (Łk 18, 8). Nierozerwalność ich więzi (teologii i wiary) powoduje, że jest to zarazem pytanie o teologię. Jak długo wiary, tak długo teologii…
Teologia – jako namysł nad wiarą, jako „myślenie z wiary” – jest bowiem nierozerwalnie i istotowo związana z pytaniem o prawdę i jej określoną treść. I o tym przed chwilą rozmawialiśmy. Wiary i teologii nie interesuje pytanie o to, jakimi się rzeczy wydają (subiektywnie), ale jakimi faktycznie są (obiektywnie, realnie). I właśnie ta troska o „obiektywność” poznania (o prawdę przedmiotu) ściśle łączy teologię z całą rodziną akademickich nauk. Tak pojęta akademickość teologii (jako roszczenie do naukowej, obiektywnej prawdy) jest jej niezbywalnym fundamentem. Jednak nie stanowi jej kresu, nie wyczerpuje jej poznawczego instrumentarium ani epistemicznych ambicji. I nie jest „jedynym koniecznym” teologii. Nauka wiary – to jedno z określeń teologii, sięgające papieża Leona Wielkiego – jako scientia sui generis, „nauka swoistego rodzaju”, zachowuje bowiem własną tożsamość i oryginalność nie tylko dzięki ścisłej naukowości i podporządkowaniu warsztatu racjonalnym regułom naukowej metody, lecz także z powodu płynącego z wiary przekonania o „nieostateczności” i „cząstkowości” racjonalnego poznania w swoim przedmiocie.
Teologia ma przyszłość, choć przyszło ją dziś uprawiać pod ciśnieniem zradykalizowanej i triumfującej (dzięki kolejnym technologicznym rewolucjom) mentalności oświeceniowej i postoświeceniowego irracjonalizmu (flirtującego zresztą z okultyzmem, wróżbiarstwem, eko- i neopogaństwem) zarazem. Jej szansa polega jednak na tym, że wprowadza tajemnicę do wnętrza rozumu oraz rozum do wnętrza tajemnicy. I tym samym powstrzymuje samobójcze rozdarcie współczesnego człowieka na płaską istotę z okaleczonym rozumem oraz ciemną istotę, bezrozumnie zabobonną; w obu przypadkach ze zrujnowanym etosem i pozbawioną nadziei. Teologia ze swoim poznaniem racjonalnym, wywiedzionym z wiary i niesionym przez miłość, jest tu lekiem. I jako taka służy duszpasterstwu, które bez niej będzie się poruszało jak niewidomy. Dlatego theologia perennis est.
– Czy Sobór ma coś ważnego do powiedzenia dzisiejszym osobom chorym, starszym wiekiem?
– Coś absolutnie ważnego, przepięknego, cudownego, prawdziwie pocieszającego: Bóg prawdziwy i żywy, działający, wszechmogący, Ten, który jako wspólnota Osób jest miłością – Ten Bóg jest z Wami w Waszej chorobie, w Waszej starości. Jedna z Osób Boskich, Syn, Bóg z Boga, Światłość ze Światłości, Współistotny Ojcu i nam, Wam, stał się człowiekiem, przecierpiał krzyż i śmierć, aby Wasze krzyże – choroby, starość, samotność, śmierć – nie były kresem Waszego życia, ale by nas wskrzesić i ukochać na wieczność. Na najgłębszym poziomie właśnie o to toczył się pozornie doktrynalny bój na Soborze w Nicei, 1700 lat temu. „Pozornie”, bo przecież doktryna (prawda o Bogu) dotyczy życia (prawdy o życiu).
– Dziękuję Księdzu za rozmowę.
Zobacz całą zawartość numeru ►