Wdzięczność pomimo

Rozmowa z Panią Jadwigą Kroczek, która opowiada o trudnych relacjach z najbliższymi, o codziennym pielęgnowaniu wdzięczności i o nadziei, że miłość ukryta w słowach, ujrzy kiedyś światło dzienne.

zdjęcie: pixabay.com

2024-02-02

Redakcja: – Ma Pani 83 lata i mimo podeszłego wieku wciąż cieszy się Pani każdym dniem. Istnieje jakaś sprawdzona recepta na taką pogodę ducha?

Jadwiga Kroczek: – Moim sprawdzonym sposobem jest wdzięczność. Tylko i aż tyle. Moja babcia często mi powtarzała, że jak człowiek nie jest wdzięczny, to tak jakby głosił, że Pan Bóg nie jest dobry. Bo skoro nie jestem wdzięczny, widocznie nie mam za co, czyli niczego nie dostałem. Dobrze zapamiętałam te słowa i wzięłam je sobie do serca. Od ponad 50 lat, codziennie wieczorem zapisuję w zeszycie kilka rzeczy, za które jestem w danym dniu wdzięczna Panu Bogu i ludziom. Zapisuję i dziękuję. To rodzaj mojego pamiętnika. Nie uwierzysz, ale tych zeszycików i notatników przez lata nazbierało się już ponad sto. To pokazuje i nie pozwala mi zapomnieć, jak wiele otrzymuję.

– A co, gdy przychodzą trudne dni, takie, w których słowo „dziękuję” jakoś grzęźnie w gardle?

– Wtedy... też dziękuję. Życie nauczyło mnie, że zawsze jest za co dziękować. Nawet w takie dni, kiedy wydaje się, że nie ma nic prócz rozpaczy, pustki, samotności. To są momenty, w których dociera do mnie, że żyję, że oddycham, że mam z czego ugotować zupę, że stoję na własnych nogach, że mogę podziwiać barwy, czuć zapachy. Kiedy wszystko idzie dobrze, zwykle zapominamy o tym, że powinniśmy dziękować za każdą najmniejszą rzecz. Nie uświadamiamy sobie, jak bardzo jesteśmy obdarowani. Czasem nam się wydaje, że wdzięczność to coś, co jest zarezerwowane tylko na specjalne okazje. Tymczasem sam fakt naszego istnienia powinien być powodem największej wdzięczności.

– I naprawdę nadal ma Pani te wszystkie zapisane zeszyty?

– Tak. Niektóre z nich sama pozszywałam z pojedynczych kartek. W latach 80., gdy w sklepach wszystkiego brakowało, także artykułów papierniczych, często zdarzało mi się nawet pisać na torebkach po cukrze lub mące. Wyglądało to tak, że torebkę starannie rozcinałam, oczyszczałam z resztek zawartości, wkładałam pod stertę książek, by się wyprostowała i w ten sposób zyskiwałam sporo powierzchni do pisania. Kilka moich zeszycików w całości składa się właśnie z takich odzyskanych torebek.

– Historię o zapisywanych i przechowywanych od lat zeszytach, słyszę po raz pierwszy. Znam jednak inne historie z Pani długiego życia. Nie wszystkie były łatwe.

– Faktycznie, wiele w życiu przeszłam. Nie przeczę, że sporo się nacierpiałam, nie tylko fizycznie. Wcześnie owdowiałam i swoich dwóch synów musiałam wychować sama, a wiadomo, przecież, że dzieci, zwłaszcza chłopcy, potrzebują czasem twardej, ojcowskiej ręki. Robiłam więc, co mogłam, aby nie czuli, że są półsierotami. Starałam się nie tylko ich wykarmić, ale przede wszystkim wychować jak należy. Mój starszy syn zginął w wypadku, zanim zdążył założyć rodzinę. Drugi syn ożenił się i dał mi wspaniałą wnuczkę.

– Jak wyglądają Wasze relacje rodzinne? Macie ze sobą dobry kontakt?

– Był czas, kiedy nasze kontakty były częste i bardzo serdeczne. Mój syn jest wrażliwym i dobrym człowiekiem. On i jego żona zawsze okazywali mi szacunek, a wnusia lgnęła do mnie, bo jestem dla niej jedyną babcią, jaką poznała. Wiele zmieniło się 15 lat temu, kiedy mój syn wyjechał na kontrakt do Danii. Jest inżynierem, specjalistą od montażu i konserwacji wielkich żurawi budowlanych. Zaproponowano mu pracę za granicą, bo nie tylko zna się na swoim fachu, ale także dobrze mówi po angielsku, jest energiczny i dyspozycyjny. Kontrakt miał potrwać rok z możliwością przedłużenia do dwóch lat. Syn wyjechał w 2009 r., a synowa z 9-letnią wówczas wnuczką zostały w kraju.

– Syn niestety nie wrócił do Polski.

– Nie tylko nie wrócił, ale po dwóch latach ściągnął do siebie także żonę i córkę. To był dla mnie ogromny cios. Oczywiście, z jednej strony cieszę się, że jako rodzina są razem, bo tak przecież powinno być, ale od czasu ich wyjazdu wiele w naszych kontaktach się zmieniło. Syn przestał regularnie do mnie dzwonić, a kiedy już rozmawialiśmy, wyczuwałam z jego strony wielki chłód i dystans. Pytałam o jego pracę, o plany na przyszłość. Nie mówił mi nic konkretnego, czułam, że mnie zbywa. Po jakimś czasie odważyłam się zapytać wprost, czy mają zamiar wrócić do Polski. Okazało się, że nie i że mieli to zaplanowane już na samym początku, gdy tylko syn wyjechał. Kiedy się o tym dowiedziałam, poczułam się oszukana i opuszczona. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to dopiero początek kłopotów. W krótkim czasie syn, synowa i wnuczka przestali się ze mną kontaktować.

– Tak z dnia na dzień?

– Ograniczanie kontaktu narastało z czasem, aż w końcu kontakt ten prawie całkowicie się urwał. Pamiętam ostatnią dłuższą rozmowę z synem. Zdawkowo oświadczył mi, że nie zamierza wracać do Polski i chce razem z rodziną ułożyć sobie życie w nowym miejscu. Obiecał też, że co miesiąc będzie wysyłał mi jakieś pieniądze. Po tej rozmowie płakałam przez długie godziny. Wydawało mi się, że to jakiś koszmarny sen, który musi się skończyć. W jednej chwili straciłam to, co dla mnie najcenniejsze – moją rodzinę. Próbowałam potem wielokrotnie dzwonić do syna i wnuczki, aby jeszcze raz spróbować wyjaśnić całą sytuację, ale bezskutecznie. Nawet, gdy odbierali na krótko telefon, nie chcieli rozmawiać na ten temat. Uznali sprawę za zakończoną.

– Pani też uważa, że wszystko się skończyło?

– Teraz już tak nie myślę, ale początkowo faktycznie miałam wrażenie, że zawalił się cały mój świat. Byłam całkowicie bezradna i zdezorientowana całą sytuacją. Próbowałam znaleźć przyczynę tego, co się stało. Nie rozumiałam i nadal nie rozumiem, co kierowało moimi najbliższymi, że zdecydowali się podjąć taką decyzję. Nieraz biję się w piersi, że może to ja byłam przyczyną ich wyjazdu, że oni po prostu uciekli ode mnie. Takie myśli wciąż do mnie wracają. Bliskie mi osoby uspokajają mnie, że nawet jeśli w czymś zawiniłam np. wtrącając się zbytnio w ich sprawy, to nie mogę brać całej winy na siebie. Zresztą wszystko, co robiłam, było podyktowane troską o nich. Próbuję się nie zadręczać, bo wiem, że to niczego nie zmieni. Ucieczki szukam u Boga, w modlitwie. To daje mi ukojenie w bólu, chociaż nadal czuję ogromny żal i tęsknotę.

– Opowiadała mi Pani kiedyś, że modli się za syna z rodziną, by nie tyle wrócili do Pani, ale do Boga.

– Tak. Mój syn jest wierzący, synowa i wnuczka także. Będąc jeszcze w Polsce, chodzili do kościoła, przyjmowali sakramenty. Wnuczka jest ochrzczona, przystąpiła do I Komunii świętej. Nie mam pewności, jak to wygląda teraz, ale ze zdawkowych informacji, jakie mam, wynika, że wiara jest dla nich mniej ważna. Codziennie modlę się o ich nawrócenie. I wierz mi, gdybym miała wybierać między ich powrotem do mnie, a powrotem do Boga, wolałabym, aby wrócili na drogę wiary.

– Rozpoczęłyśmy naszą rozmowę od wdzięczności. Nie wiem, czy mogę o to zapytać, ale co Pani zapisywała w swoim zeszycie w tych najtrudniejszych chwilach?

– Zapisywałam słowa wdzięczności za nich. Dziękowałam za ich życie, za miłość, jaką mają dla siebie, za dobrze płatną pracę syna, za ich zdrowie. To jest trudna wdzięczność, bo chciałabym bardzo mieć ich blisko siebie i móc dziękować za ich obecność przy mnie.

– Ma Pani obecnie jakikolwiek kontakt z synem i jego rodziną?

– Syn kontaktuje się ze mną sporadycznie, zazwyczaj przy okazji świąt.Składa wówczas krótkie życzenia, pyta o moje zdrowie i o to, czy czegoś mi potrzeba. Jestem za to wdzięczna, bo jeszcze kilka lat temu mogłam o takim kontakcie tylko pomarzyć. Coś powoli zmienia się na lepsze. Trzeba się z tego cieszyć.

– Wierzy Pani, że Wasze relacje kiedyś całkowicie się wyprostują, że znów się spotkacie i będziecie mogli ze sobą rozmawiać, jak dawniej?

– Bardzo w to wierzę i modlę się o to każdego dnia. Dowodem tej wiary jest to, że oprócz mojego zeszytu wdzięczności założyłam jeszcze jeden, inny zeszyt. To pamiętnik, który piszę dla wnuczki. Zapisuję w nim wszystkie ważne dla mnie wydarzenia, sytuacje, spotkania, myśli. Piszę o tym, wierząc, że moja wnuczka – dzisiaj dorosła już kobieta – przeczyta kiedyś każde zapisane przeze mnie słowo. Mam nadzieję, że dzięki temu dowie się, jak bardzo przez te wszystkie lata za nią tęskniłam  i chciałam ją mieć przy sobie. Mam też nadzieję, że dzięki tym zapiskom bliżej mnie pozna – dowie się, co lubię, na czym mi zależy i czego w życiu żałuję. Bardzo bym chciała, żeby ten wyjątkowy zeszyt trafił kiedyś do jej rąk.

– Dziękuję Pani za wzruszającą rozmowę. I ja mam nadzieję, że spełnią się wszystkie pragnienia Pani serca.


Zobacz całą zawartość numeru

Autorzy tekstów, Cogiel Renata Katarzyna, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2024nr01, Z cyklu:, W cztery oczy

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 29.04.2024