Ukraina broni wartości

Rozmowa z ks. Jackiem Kocurem, proboszczem parafii św. Michała Archanioła we Lwowie-Sichowie.

zdjęcie: Depositphotos.com

2023-02-02

 

ks. Wojciech Bartoszek: – Od jak dawna pracujesz na Ukrainie?

ks. Jacek Kocur: – Do pracy duszpasterskiej na Ukrainę wyjechałem 20 lat temu. Od samego początku posługuję w parafii św. Michała Archanioła we Lwowie, na osiedlu Sychiw.

– Jak zaprezentowałbyś panoramę wiary tej dzielnicy Lwowa?

– Zachodnia Ukraina jest najbardziej religijna ze wszystkich regionów kraju. Osiedle Sychiw jest tworem dosyć specyficznym. Powstało w latach 80., gdy komunistom zależało, aby stworzyć miasto bez Boga jako przeciwwagę dla starej części Lwowa, w której znajdowało się wiele kościołów. Nie udało im się to, bo pozwożono na to osiedle ludzi z okolicznych wiosek, którzy zachowali wiarę mimo prześladowań. W większości byli to grekokatolicy, także prawosławni, zaś chrześcijanie wyznania rzymsko-katolickiego stanowili niewielki procent społeczności. Kiedy w 1991 r. nastała wolna Ukraina, na wielkim placu pośród tego osiedla zbudowano cerkiew i obecnie jest to największa parafia grekokatolicka na świecie. Tam w 2001 r. spotkał się z młodzieżą Jan Paweł II. Na całym osiedlu jest tyle parafii, że stanowią one dekanat sichowski, grekokatolicki. Są też parafie prawosławne, różnych patriarchatów. Nasza rzymskokatolicka parafia św. Michała Archanioła do rozpoczęcia wojny liczyła ok. 800 osób. Na naszym osiedlu mieszka około 260 tysięcy osób.

– Dlaczego przed laty wyjechałeś na Ukrainę?

– Gdy w 1988 r. wstępowałem do seminarium, podkreślano mocno, że jest to rok 1000-lecia chrztu Rusi. W takim też duchu byliśmy wychowywani podczas seminaryjnej formacji, że być może przyjdzie nam kiedyś duszpasterzować na tych terenach. I faktycznie po latach tak się stało – czterech moich kolegów rocznikowych pracowało na tych ziemiach, ponadto kilku pracowało także na zachodzie Europy. Można więc powiedzieć, że jesteśmy dosyć wyjątkowym rocznikiem właśnie z racji tego, że do pracy duszpasterskiej rozjechaliśmy się po Europie. Z pewnością wzajemnie mobilizowaliśmy się i w jakimś stopniu wpływaliśmy na swoje decyzje w tym względzie. Dlaczego konkretnie wybrałem Lwów? Po ludzku patrząc, był to czysty przypadek. Byłem kiedyś we Lwowie na wycieczce z śp. ks. prof. Józefem Krętoszem, historykiem, wielkim miłośnikiem tego pięknego miasta, naszym wykładowcą seminaryjnym, i dowiedziałem się, że jest tam potrzebny ksiądz do pracy duszpasterskiej, bo poprzednik, który dotychczas pełnił tam posługę, wraca do Polski. Poszukiwano więc następcy tego księdza, najlepiej z archidiecezji katowickiej, ponieważ były plany budowy kościoła w oparciu o hojność Ślązaków.

– To znaczy, że wybudowałeś kościół?

– Tak. Budowa trwała 10 lat. Wspierało tę budowę bardzo wiele parafii, głównie z archidiecezji katowickiej, ale również z diecezji bielsko-żywieckiej i diecezji gliwickiej. To jedyna świątynia zaprojektowana przez architekta Stanisława Niemczyka poza granicami Polski.

– Jak od czasu trwania wojny wygląda sytuacja na Waszych terenach, jak bardzo wojna Was dotyka?

– Wojna dotyka wszystkich, którzy mieszkają na Ukrainie, chociaż w różny sposób i z różną intensywnością. Szczególnie początkowo bardzo mocno to odczuwaliśmy w postaci wielkiego lęku o to, co będzie dalej, jaka czeka nas przyszłość. Zmagamy się we Lwowie z ogromnym napływem uchodźców z innych części Ukrainy, który właściwie się nie kończy. Przez samą tylko parafię przewinęło się 200 uchodźców. Jedni zostali, inni pojechali dalej. Spodziewamy się zimą w mieście dodatkowych 100 tysięcy uchodźców, a miasto liczy niecały milion mieszkańców. Bombardowania, które miały miejsce we Lwowie na szczęście nie wyrządziły dużych start. W samym Lwowie zginęło 6 osób. Natomiast bardzo mocno w naszej psychice zapisały się przelatujące blisko rakiety, bo chyba każdy z mieszkańców taką widział lub słyszał. Ja sam widziałem rakietę przelatującą w odległości ok. 100 metrów od naszego nowo wybudowanego kościoła. Takie obrazy robią ogromne wrażenie i pozostają w pamięci na zawsze.

– Jaka jest wiara ludzi, którzy przybywają do Lwowa z innych części Ukrainy?

– Zauważamy, że duchowość ludzi przybywających ze wschodu Ukrainy jest inna, znacznie słabsza. Można powiedzieć, że są oni wyznania prawosławnego tylko nominalnie, bo tak naprawdę fakt ten nie ma żadnego przełożenia ani na ich życie ani na praktyki religijne. Zatem wschód Ukrainy to prawdziwa duchowa pustynia. Statystycznie Ukrainiec ze wschodu kraju to człowiek, który dotąd „nie zauważył”, że jest wolność religijna, że cerkwie są otwarte, i że może wyznawać swoją wiarę swobodnie, bo nie jest to już zabronione, jak za dawnych, komunistycznych czasów. Osoby takie niechętnie się nawracają. Przez napływ ludności Ukraina wschodnia i zachodnia zbliżyły się do siebie. W pewnym sensie Ukraina się integruje, bo mieszkańcy z różnych stron kraju poznają swoje zwyczaje, tradycje. Obserwujemy, że uchodźcy ze wschodu kraju z jednej strony są naszymi zwyczajami urzeczeni, a z drugiej strony bardzo trudno jest ich doprowadzić do osobistej więzi z Panem Bogiem. To pokazuje, jak wielką siłę ma obecna na zachodzie Ukrainy tradycja przekazywana z pokolenia na pokolenie, i jednocześnie widać, jakie konsekwencje ma jej brak. Nie da się tego szybko nadrobić i nawet tak dramatyczne wydarzenie jak wojna, nie jest w stanie tego zmienić w szerszym wymiarze. Są oczywiście wyjątki. Bywają osoby, które się nawracają. W czasie ostatnich świąt wielkanocnych ochrzciłem trójkę dzieci z Kramatorska, kilkoro starszych dzieci spod Kijowa przystąpiło też do I Komunii świętej. To jest wielka radość dla mnie i dla całej wspólnoty. Przypuszczam, że gdyby się u nas nie znaleźli, prawdopodobnie nigdy nie uczestniczyliby we Mszy świętej.

– Jaki według Ciebie wpływ na losy wojny może mieć duchowe zawierzenie Ukrainy i Rosji Matce Bożej, które miało miejsce 25 marca, w uroczystość Zwiastowania Pańskiego?

– Dobrze pamiętam tę datę i czas modlitwy zawierzenia Matce Bożej. Wiąże się z tym mocne przekonanie wielu z nas, że wtedy właśnie – w tych dniach zawierzenia – wojska rosyjskie zrozumiały, że nie zdobędą Kijowa i zaczęły się wycofywać spod miasta. Widzę tutaj wyraźne nawiązanie do wydarzeń z 1920 r., kiedy w całej Polsce modlono się w intencji pokonania tej samej rosyjskiej armii. Dobrze wiemy, jaki skutek przyniosła ta wytrwała modlitwa. Najazd Armii Czerwonej na Polskę został złamany. Dzisiaj coś podobnego dzieje się na Ukrainie.

– To pokazuje, że modlitwa i ofiara cierpienia wielu osób – również czytelników miesięcznika – ma głęboki duchowy sens i realnie wpływa na losy tej duchowej walki, która oprócz działań zbrojnych toczy się na Ukrainie.

– Tak. Nasi żołnierze mają głębokie przekonanie, że ta wojna to także walka duchowa. Gdy mają taką możliwość, przysyłają nam z frontu wiadomości i proszą o modlitwę. I ta modlitwa trwa nieustannie. Modlimy się szczególnie do św. Michała Archanioła – patrona naszej parafii i całej Ukrainy, bo to patron walczący ze złem. Na tej wojnie trwa walka z wrogiem, który ma zupełnie inny system wartości. Rosjanie nie potrafią zrozumieć, że dla nas znaczenie mają wolność, prawda, honor. To społeczeństwo tak naprawdę nigdy nie było wolne, niezależne, a prawda nigdy nie liczyła się dla nich jako wartość. Nasi żołnierze mają pełną świadomość, że walczą z wrogiem bezwzględnym i bezbożnym. Bronią przed tym wrogiem swoją ojczyznę, swoje rodziny i samych siebie. Zapytano kiedyś w wywiadzie jednego z moich parafian, który walczył na wschodzie kraju, czy zabijając rosyjskich żołnierzy, czuje nienawiść. Odpowiedział, że nie ma w sobie nienawiści do tych ludzi i nie zabija dla samego zabijania, ale czyni to z miłości do swojej ojczyzny, żony i dzieci, po prostu broni się.

Z tym człowiekiem wiąże się także inna historia. Gdy wyjeżdżał z powrotem na front z kolejnej przepustki, prosił, abyśmy jako parafianie podarowali mu Pismo Święte, które będzie czytał swoim żołnierzom. W czasie jednej z akcji, gdy jechał po rannych na front, został zaatakowany przez rosyjski oddział. Był ostrzelany, cudem udało mu się uciec. 20 pocisków trafiło w jego auto, 2 kule trafiły w płuca, a jeden z odłamków trafił w schowany w plecaku egzemplarz Pisma Świętego, zatrzymując się w połowie książki. Niewykluczone, że to uratowało mu życie.

Potrzeba wielkiej modlitwy za żołnierzy walczących w obronie Ukrainy. Chcę w tym miejscu podkreślić, że oprócz modlitwy o pokój, która jest bardzo potrzebna i za którą jesteśmy wdzięczni, potrzeba modlitwy konkretnie o zwycięstwo. Zwycięstwo Ukrainy, zwycięstwo dobra nad złem. Owszem, pokój jest ważny, ale nie każdy pokój jest zwycięstwem. Stąd, potrzeba modlitwy o trwały, głęboki pokój, nie tylko o zawieszenie broni, czy jakieś niepewne porozumienie. Pragniemy pokoju, abyśmy mogli odbudować nasz kraj.

– Widać, że bardzo utożsamiasz się z mieszkańcami Ukrainy. Mówisz: „my”, nie „oni”, mówisz: „nasz kraj”, „nasi żołnierze”.

– Po tylu latach pobytu na Ukrainie jest to rzecz naturalna, ale myślę, że wojna spotęgowała to moje zżycie się z Ukrainą i z jej mieszkańcami. Zresztą wielu Polaków, którzy nieśli i nadal niosą narodowi ukraińskiemu swoją pomoc, w jakimś sensie się z nim utożsamia, solidaryzuje. Ukraińcy walczący na froncie, bronią przecież naszych wspólnych wartości, walczą niejako także w naszym imieniu.

– Ta pomoc, o której wspominasz wciąż jest potrzebna.

– Tak, jest ogromnie potrzebna. Potrzebujemy pomocy humanitarnej, ale również wsparcia duchowego. Zwracam się w tym miejscu z gorącym apelem do czytelników „Apostolstwa Chorych”, by modlili się za nas, byśmy przetrwali zimę, byśmy godnie się zachowywali, i w końcu zwyciężyli. Jest taka piękna akcja, którą w każdej chwili można podjąć – Duchowa Adopcja Ukraińskiego Żołnierza. Polega ona na tym, że bierzemy pod duchową opiekę konkretnego ukraińskiego żołnierza (wiadomego Bogu) i modlimy się, by nie został ranny w walce, by zwyciężał, by zachował godność i honor żołnierza, by mógł bezpiecznie wrócić z wojny do swojej rodziny. Zachęcam do włączenia się w tę akcję szczególnie chorych, którzy mogą ofiarować także swe cierpienia. Wojna trwa już 11 miesięcy, ale nigdy nie jest za późno, by takie dzieło podjąć.

– Myślę że tej akcji mogą przyświecać słowa zawarte w Piśmie Świętym oraz w przesłaniu bł. ks. Jerzego Popiełuszki: „Zło dobrem zwyciężaj!”.

– Tak. Głęboko wierzymy w moc modlitwy oraz w to, że w tej wojnie odniesiemy zwycięstwo zarówno militarne, jak i duchowe, po którym Ukraina się odrodzi, będzie lepszym, bardziej sprawiedliwym państwem, przyjaznym wobec Polski i wszystkich swoich sąsiadów. Jesteśmy bardzo wdzięczni wszystkim Polakom za niesamowitą pomoc i okazane Ukrainie serce. Wojna pokazuje, kto jest kim, odsłaniając prawdziwe motywacje i intencje. „Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie” – mówi przysłowie. Myśmy ich już poznali.

– We Lwowie rodziło się Apostolstwo Chorych, bo tam pracowało i stamtąd przybyło jego dwóch pierwszych sekretarzy – ks. Michał Rękas i ks. Jan Szurlej. Chyba śmiało można powiedzieć, że ci dwaj kapłani to dobrzy patroni tej sprawy, a członkowie Apostolstwa Chorych w Polsce – niejako spłacając dług wdzięczności wobec nich – warto, by modlili się i ofiarowali cierpienia w intencji Lwowa i Ukrainy.

– Jeszcze długo tej modlitwy i tego duchowego wsparcia będziemy potrzebować. Pamiętajmy, że każda wojna, także wojna na Ukrainie, oprócz ran fizycznych przynosi także cierpienie psychiczne i duchowe. Ukraińcom często towarzyszą lęk, niepewność, różnego rodzaju traumy. Proszę, nie ustawajcie w modlitwie. Dla nas na Ukrainie, szczególnie dla walczących żołnierzy, bardzo ważne jest poczucie, że nie zostaliśmy na wojnie sami. Za każde wsparcie jesteśmy ogromnie wdzięczni.

– Dziękuję za rozmowę.


Zobacz całą zawartość numeru ►

Autorzy tekstów, Bartoszek Wojciech, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2023nr01, Z cyklu:, W cztery oczy

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 26.04.2024