Z małego Fiata do Lamborghini

Rozmowa z Jackiem Glancem, technikiem elektroradiologii, pracującym w Zakładzie Diagnostyki Obrazowej Wielospecjalistycznego Szpitala Powiatowego im. dr Hagera w Tarnowskich Górach.

zdjęcie: Archiwum prywatne

2022-12-06

Redakcja: – Jak i kiedy rozpoczęła się Pana przygoda z radiologią?
Jacek Glanc: – Wszystko rozpoczęło się 1 września 1987 r., gdy podjąłem pracę w zawodzie. Ale zanim do tego doszło, najpierw marzyła mi się medycyna. Przy pierwszym podejściu niewiele mi zabrakło, by dostać się na studia medyczne. Niejako logiczną koleją rzeczy było więc to, że wybrałem kształcenie w kierunku paramedycznym i rozpocząłem naukę w tzw. „Zabrzańskiej Sorbonce”. Była to szkoła pomaturalna z dużymi tradycjami w kształceniu techników elektroradiologii. Do szkoły miałem daleko, musiałem dojeżdżać, ale było warto, bo w tej szkole mogłem nauczyć się zawodu, jak za dawnych czasów. Po dwóch latach nauki ponownie próbowałem dostać się na medycynę, niestety znów się nie udało. Wówczas śp. doc. Zbigniew Wojcieszek z Instytutu Onkologii w Gliwicach, u którego mieliśmy praktyki, zaproponował mi pracę u siebie. Miałem pracować w Zakładzie Telegammaterapii, czyli w miejscu, gdzie naświetla się guzy nowotworowe. Dla kogoś takiego jak ja, kogo fascynowała fizyka promieniowania, perspektywy były wspaniałe. Miałem bowiem pracować na wówczas największym w Polsce przyspieszaczu liniowym Saturn. Niestety, widoki pacjentów, szczególnie śmiertelnie chorych dzieci, okazały się dla mnie zbyt trudne i ostatecznie nie rozpocząłem pracy w Instytucie Onkologii. Podanie o pracę złożyłem w szpitalu w Tarnowskich Górach. Tam zostałem przyjęty i pracuję do dnia dzisiejszego. W ciągu 35 lat pracy, 2 lata pracowałem w swoim zawodzie w szpitalu wojskowym we Wrocławiu, odbywając służbę wojskową. Od 15 lat jestem koordynatorem zespołu techników medycznych i inspektorem ochrony radiologicznej. Zajmuję się m.in. kwestiami związanymi z zabezpieczeniem użytkowania promieniowania rentgenowskiego w diagnostyce medycznej, by nie szkodziło ono pacjentom i personelowi.

– Czym zajmuje się radiologia?
– Najprościej rzecz ujmując, radiologia jest specjalnością medyczną, ukierunkowaną na obrazowanie ciała człowieka przy pomocy urządzeń radiologicznych. Kiedyś można było powiedzieć: przy pomocy urządzeń radiologicznych wykorzystujących promieniowanie rentgenowskie. Natomiast w tej chwili radiologia jest przeogromnym obszarem diagnostycznym, które poprawnie nazywa się obrazowaniem radiologicznym. W radiologii bowiem wykorzystuje się już nie tylko  typowe promieniowanie rentgenowskie. Obecnie w zakres obrazowania radiologicznego wchodzą także: tomografia komputerowa, rezonans magnetyczny, mammografia, medycyna nuklearna związana z wykorzystaniem izotopów w leczeniu nowotworów, radioterapia stosująca promieniowanie rentgenowskie, promieniowanie z wykorzystaniem bomb kobaltowych i przyspieszaczy liniowych. Ponadto w pojęciu radiologii mieszczą się również EKG, czyli elektrokardiografia – badanie serca, EEG, czyli elektroencefalografia – badanie fal mózgowych, EMG, czyli elektromiografia – badanie potencjałów elektrycznych w mięśniach, no i oczywiście USG, czyli ultrasonografia, bez której współczesna medycyna nie może się obejść. Oprócz tego pochodnymi radiologii są także densytometria, czyli pomiar gęstości kości i spirometria, czyli badanie wydolności oddechowej człowieka. Jak widać radiologia jest niezwykle wyspecjalizowaną dziedziną medycyny, w skład której wchodzi wiele pochodnych.

– I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od Wilhelma Röntgena, który podobno promieniowanie odkrył przypadkiem.
– Wilhelm Röntgen jest dla mnie absolutnym geniuszem. W 1895 r. przeprowadzał swoje doświadczenia z lampą ze szkła w kształcie cylindra, z wtopionymi elektrodami, katodą i anodą i z wypompowanym powietrzem. Interesowały go promienie, które wydostawały się na zewnątrz tej lampy. Ponieważ stanowiły one całkowitą zagadkę i nic o nich nie wiedziano, nazwał je promieniami X. Okazało się, że promienie te, padając na papier pokryty platynocyjankiem baru, powodowały świecenie tego papieru. Röntgen umieścił pomiędzy lampą i świecącym papierem talię kart i grubą książkę. Przekonał się, że papier w dalszym ciągu świeci, co oznaczało, że promienie przedostają się przez papier i tekturę. Kolejne doświadczenia polegały na sprawdzeniu przez jakie ciała promienie przechodzą, a przez jakie nie. Okazało się, że przechodzą m.in. przez drewno i, co najważniejsze dla nas, przez tkankę miękką. Wilhelm Röntgen zaprosił więc do laboratorium swoją żonę Bertę i wykonał pierwsze zdjęcie rentgenowskie dłoni ludzkiej. Widać było na nim szkielet dłoni kobiety oraz złoty pierścionek, gdyż promienie rentgenowskie nie przechodzą przez złoto. Za odkrycie promieni Wilhelm Röntgen w 1901 r. został uhonorowany pierwszą w historii Nagrodą Nobla w dziedzinie fizyki. Uważam, że odkrycie promieni rentgenowskich jest odkryciem na miarę penicyliny, którego dokonał Alexander Fleming. Odkrycie Wilhelma Röntgena – podobnie jak penicylina – dało bowiem szansę na uratowanie milionów istnień ludzkich, umożliwiając wgląd do wnętrza ludzkiego ciała.

– Na czym konkretnie polega Pana praca?
– Mówiąc najogólniej, do moich obowiązków należy wykonywanie zdjęć rentgenowskich w sposób zgodny z procedurą medyczną. Stosując odpowiednie ułożenia i projekcje rentgenowskie, wykonuję zdjęcia tak, by było na nich widać patologię. Wykonuję także tomografię komputerową. Proces wykonania tego badania w tej chwili w 90% oparty jest o algorytm wpisany w urządzenie tomografu, ale osobą decyzyjną, który z algorytmów przy danym badaniu wybrać, jestem ja. Technik elektroradiologii wykonuje różne procedury medyczne w zależności od urządzenia, na jakim pracuje. Zatem czym innym będzie zajmował się technik w pracowni mammografii, a czym innym w pracowni rezonansu magnetycznego. Czymś, co łączy pracę wszystkich techników elektroradiologii jest obrazowanie organizmu człowieka.

– Domyślam się, że radiologia jest dziedziną, która szybko i stale się rozwija.
– Z pewnością tak. Wystarczy wziąć pod uwagę tylko okres mojej pracy w zawodzie, a więc 35 lat, aby zobaczyć, jak wiele w radiologii się zmieniło. Kiedy zaczynałem pracę, wykonanie zdjęcia rentgenowskiego składało się z wielu etapów. Promieniowanie rentgenowskie przenikając przez materię, w zależności od stopnia wysycenia tej materii odpowiednimi pierwiastkami, wytraca swoją energię promieniowania w sposób wprost proporcjonalny do materiału przez który przechodzi. Oznacza to, że kości pochłaniają promieniowanie inaczej, mięśnie inaczej, tłuszcz inaczej. Aby zatem wykonać badanie musiałem w odniesieniu do wagi pacjenta, obszaru badanego i tkanki, przez którą promieniowanie miało przechodzić, wyliczać najpierw kilowolty (napięcie), miliampery (natężenie) oraz czas ekspozycji w milisekundach. Używałem kratek przeciwrozproszeniowych, czyli urządzeń wyłapujących promieniowanie rozproszone, psujące ostrość obrazu rentgenowskiego. Stosowałem filtry i tubusy ograniczające pole ekspozycyjne. Robiłem zdjęcie na kasecie ważącej 2-3 kilogramy, zbudowanej z aluminium i ołowiu. Wewnątrz kasety znajdowały się folie wzmacniające, które na zasadzie świecenia luminoforu oddawały obraz utajony w postaci obrazu rzeczywistego, naświetlając kliszę rentgenowską. Z taką kasetą musiałem udać się do ciemni, by podobnie jak fotograf, wywołać obraz. Wykonanie zdjęcia rentgenowskiego było długim i skomplikowanym procesem. Obecnie pracujemy na panelach cyfrowych, gdzie obraz powstaje na cyfrowej matrycy, po czym jest sczytywany i obrabiany elektronicznie z możliwością korekty. Albo inny przykład. Gdy zaczynałem uczyć się radiologii blisko 40 lat temu, w Stanach Zjednoczonych trwały prace nad powstaniem tomografu komputerowego jednorzędowego. W tej chwili podstawowe wyposażenie pracowni diagnostyki obrazowej stanowią tomografy 64 lub 128-rzędowe. Skok technologiczny, jaki się dokonał w radiologii w ostatnich dziesięcioleciach można porównać do sytuacji, gdy kierowca jeżdżący małym Fiatem 126 p nagle przesiada się do luksusowego Lamborghini. Różnica jest wprost niewyobrażalna.

– Czy nadążanie za tak błyskawicznym postępem stanowi dla Pana wyzwanie?
– Owszem, aby dobrze wykonywać swoją pracę, trzeba za tym wszystkim nadążać, ale mało jest osób w mojej branży, które ogarniają całość technologii związanej z radiologią. Zazwyczaj jesteśmy wyspecjalizowani do określonych zadań na sprzęcie, który jest dostępny w danej placówce medycznej. Całą radiologię w Polsce, zwłaszcza tą związaną z promieniowaniem rentgenowskim, obejmują przepisy polskiego prawa atomowego. Przepisy te regulują wszystko, co jest związane z promieniowaniem. Polskie prawo atomowe to opasła księga, do której wciąż dodawane są aktualizacje i opisy nowych technologii. Mimo, że w moim fachu wciąż trzeba się uczyć i być na bieżąco z radiologicznymi nowinkami, nie to stanowi największe wyzwanie.

– Co zatem w tej pracy jest dla Pana najtrudniejsze?
– Najtrudniejsze jest dla mnie obserwowanie nieuchronności pewnych rzeczy, które w radiologii doskonale widać. Dla przykładu: na badanie przychodzi młody człowiek, który jest radosny, pełen energii, zaprzątnięty mnóstwem spraw, interesów. Za moment poddajemy go badaniu tomografem komputerowym i wszystko zmienia się o 180 stopni, bo w jego organizmie znajdujemy coś, co przesądza o jego życiu, np. rozsiany proces nowotworowy. W jednej chwili staje się jasne, że te wszystkie sprawy, którymi jeszcze przed chwilą był tak bardzo zajęty, będą musiały zejść na drugi albo i trzeci plan, bo oto czeka go najtrudniejsze wyzwanie – walka o zdrowie i życie. Zawsze powtarzam, że pracownia radiologiczna jest miejscem, w którym trzeba mieć silne nerwy wiary. Uczyłem się tego przez wiele lat, nieraz mając do czynienia z sytuacjami, z którymi nie umiałem się wewnętrznie pogodzić. Wówczas zawsze powracały pytania o sens życia, cierpienia, śmierci. Nie wyobrażam sobie, abym bez wiary w Boga mógł zmierzyć się z tymi pytaniami.

– Skoro w Pana pracy są trudności, z pewnością muszą być i radości. Co w pracy przynosi Panu największą satysfakcję?
– Zdecydowanie ludzie. Lubię sobie z ludźmi porozmawiać – zarówno ze współpracownikami, jak i z pacjentami. Bardzo często pacjenci, jeśli ich troszkę pociągnąć za język, są w stanie opowiedzieć takie rzeczy, których w innych okolicznościach nigdy by nie opowiedzieli. Te rozmowy i ich życiowa mądrość bardzo wiele mnie uczą. Owe silne nerwy wiary, o których wspomniałem wcześniej, buduje się niejednokrotnie właśnie w oparciu o kontakty z ludźmi doświadczonymi przez cierpienie. Kilka razy w życiu spotkałem osoby, którym brakowały dosłownie godziny do przekroczenia progu Wieczności, a zachowywały się w taki sposób, że można było zobaczyć, czym jest piękno ludzkiej godności zachowywanej w najtrudniejszych sytuacjach.

– Czy do wykonywania takiej pracy trzeba mieć jakieś specjalne predyspozycje?
– Na pewno trzeba być człowiekiem zdrowym, czyli bez przeciwwskazań do wykonywania pracy związanej z promieniowaniem rentgenowskim. Niestety to promieniowanie wędrując przez powietrze, rozprasza się w momencie, gdy wchodzi w obiekt badany, czyli w pacjenta. Rozprasza się wielokierunkowo, na wszystkie strony. Mówimy wtedy o promieniowaniu rozproszonym. Na jego niekorzystny wpływ narażony jest personel, dlatego co 2 lata jesteśmy poddawani specjalistycznym badaniom w kierunku oceny np. stanu szpiku kostnego czy soczewek oczu. Uważam, że poza względami zdrowotnymi trzeba w tej pracy – jak w każdym zawodzie medycznym – być po prostu empatycznym człowiekiem. Jestem zwolennikiem pojęcia „służba zdrowia” i uważam, że zmiana na określenie „ochrona zdrowia” była błędem. W mojej pracy służyć choremu, to nie tylko przenieść go z kozetki na stół rentgenowski jeśli jest taka potrzeba, ale przede wszystkim zadbać o to, by poczuł się wysłuchany, potraktowany z szacunkiem, taktem, życzliwością. Praca w radiologii jest o tyle specyficzna, że najczęściej pacjenci przychodzący na badanie, muszą się rozebrać. Wówczas służba wobec pacjenta może przejawiać się w tym, że personel swoją delikatnością i wyczuciem sprawi, iż chory nie będzie się czuł skrępowany, zawstydzony. Z kolei w kontaktach z najmłodszymi pacjentami trzeba umieć czasem się powygłupiać, by choć trochę umilić im czas badania. Gdy muszę zrobić zdjęcie rentgenowskie noworodkowi potrzebna jest z mojej strony ogromna delikatność i uwaga, by nie zrobić mu niechcący jakiejś krzywdy. To wszystko, o czym mówię, mieści się w pojęciu służby choremu. Bo pracując z człowiekiem chorym, trzeba mu służyć. Tutaj nie ma innej drogi. Często wobec chorego wykonuje się czynności, które trudno nazwać tylko jakąś medyczną procedurą. To są czynności, które ocierają się o służebność i mają wiele wspólnego z postawą samarytańską. Oczywiście można traktować pracę w służbie zdrowia tylko jako sposób na zarobienie pieniędzy, ale wtedy od razu widać, że medyk jest tylko wypełniaczem procedur medycznych, nie jest zaś przyjacielem chorego.

– W każdym słowie słychać, że ta praca jest jednocześnie Pana pasją. To wielkie szczęście móc robić w życiu to, co naprawdę się kocha.
– To prawda. Pracuję w fantastycznej medycznej dziedzinie, która mimo upływu lat nie przestała mnie zadziwiać i zachwycać. Mówi się często, że technicy elektroradiologii i diagności laboratoryjni wykonują zawody medyczne drugiego planu, ale tak naprawdę jest odwrotnie. Bo cóż lekarze mogliby powiedzieć o stanie pacjenta, gdyby nie zdjęcia rentgenowskie albo wyniki badań krwi i moczu. Bez radiologii medycyna byłaby ślepa i głucha, podobnie jak bez pracy wykonywanej w laboratoriach medycznych. Owi medycy „drugiego planu” dzięki wykonywanej pracy, w sensie dosłownym umożliwiają lekarzom wgląd w stan pacjenta. Lubię porównywać radiologię do rachunku sumienia. Jak człowiek chce naprawdę poznać swoje wnętrze, to przed spowiedzią świętą musi zrobić porządny rachunek sumienia. Jeśli zrobi to uczciwie, jest w stanie się zdiagnozować i pójść po pomoc do Boskiego Lekarza w konfesjonale. Urządzenia radiologiczne działają bardzo podobnie – kładziesz się na tomografie komputerowym i promieniowanie dokonuje swoistego rachunku, tyle że nie sumienia, ale całego ciała i wszystko wychodzi jak na dłoni. Od razu wiadomo, gdzie jest jakiś zdrowotny problem.

– Pamięta Pan jakąś szczególną historię związaną z wykonanym zdjęciem rentgenowskim?
– Takich niezwykłych historii nazbierało się przez lata sporo, wszystkie dobrze pamiętam. O jednej opowiem. Było to 20-25 lat temu. Trwało badanie – prześwietlenie górnego odcinka przewodu pokarmowego. Byłem w sterowni i ustawiałem parametry na aparacie do fluoroskopii, a pacjenta prześwietlał mój ówczesny szef, nieodżałowany dr Jerzy Brych. Nagle doktor woła mnie, aby coś mi pokazać. Patrzę i nie wierzę. Na zdjęciu widać wielki pocisk z karabinu. Badanie się skończyło, a pacjent uśmiechnął się i opowiedział nam historię. Otóż, walczył on pod Monte Cassino. Jedna z kul odbiła się od skały i trafiła go w brzuch. Na mundurze pojawiła się krew, ale jemu nic się nie stało, oprócz tego, że trochę go bolało. Sanitariusz na polu walki stwierdził, że to niemożliwe, by kula była w środku, więc przyłożył tylko opatrunek uciskowy z penicyliną. Rana po kilkunastu dniach się zagoiła, nie wystąpiły żadne powikłania. Okazało się, że kula szczęśliwie utknęła pomiędzy jelitami, nie robiąc temu człowiekowi żadnej krzywdy. Przez lata zdążyła obrosnąć jedynie tkanką. Ów pacjent na wytłumaczenie tego wydarzenia miał filozofię, że „człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi”. Tłumaczył nam, że odkąd przed laty dowiedział się przy okazji innego badania, że ma kulę z karabinu w brzuchu, przestał się czegokolwiek bać, bo zrozumiał, że skoro żyje, Bóg policzył każdy jego dzień i włos na głowie.
Sam kilka miesięcy temu przeszedłem operację usunięcia guza nerki. Dzięki wspaniałym ludziom, których spotkałem na drodze swojego życia i przekazanej mi przez nich mądrości, mimo ludzkich obaw, wiedziałem, że jestem w Bożych rękach i że On zatroszczy się o moje życie. Jestem wdzięczny wszystkim, którzy przez lata pokazywali mi swoim przykładem, jak radzić sobie w trudnych chwilach. Dzięki temu, że oni odrobili tę lekcję przede mną, ja miałem ułatwione zadanie, miałem duchowe i psychologiczne zaplecze, na którym mogłem się oprzeć. Chcę przez to powiedzieć, że trudnych chwilach – chwilach cierpienia – najpierw potrzebujemy oparcia w Bogu, ale również jesteśmy sobie nawzajem potrzebni jako ludzie, tworzący wspólnotę. I jeszcze jedno. Przygotowując się do operacji, otrzymywałem zapewnienie od bliskich mi osób, że modlą się za mnie. Taka wstawiennicza modlitwa – z pełną ufnością w mądrość Bożej woli – jest najwspanialszym darem. Przecież niekiedy w stresie lub strachu nie ma się „kondycji” na modlitwę osobistą. Moim modlitewnym przyjaciołom wiele zawdzięczam. I zaręczam – taka modlitwa doskonale działa! Szczerze polecam!

– Bardzo dziękuję Panu za rozmowę.


Zobacz całą zawartość numeru

Autorzy tekstów, Cogiel Renata Katarzyna, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2022nr11, Z cyklu:, W cztery oczy

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 26.04.2024