Serce „posiada uszy”

W Międzynarodowym Dniu Osób Niesłyszących zapraszamy do przeczytania historii Agaty, osoby, która we wczesnym dzieciństwie zachorowała na szkarlatynę, a w wyniku jej komplikacji, w dorosłym życiu straciła słuch.

zdjęcie: pixabay.com

2022-09-23

Na całym świecie niedosłyszy ponad 500 milionów ludzi, a szacuje się, że do 2025 liczba ta może wzrosnąć prawie dwukrotnie. Oznacza to, że wokół nas żyje wiele osób z zaburzeniami słuchu, a my nie jesteśmy tego świadomi. Dziś niedosłyszący to nie tylko małe dzieci, które urodziły się z wadą słuchu i 60 czy 70-latkowie, u których ubytek słuchu jest naturalną konsekwencją procesu starzenia się. Coraz częściej niedosłuch diagnozuje się u nastolatków, którzy tracą zdolność prawidłowego słyszenia na skutek częstego i długotrwałego słuchania  głośnej muzyki. Za kilka, kilkanaście lat niedosłyszącym może stać się każdy z nas.

Niedosłyszący stykają się nie tylko z zaburzeniami w prawidłowym słyszeniu, ale równie często niedosłuch rodzi poważne problemy z mową czy problemy natury psychicznej związane z akceptacją aparatu słuchowego, a co za tym idzie akceptacją także siebie. Akceptacja niedosłuchu powinna dotyczyć zarówno osoby, którą dotyka, jak również otoczenia. Osoby używające aparatu słuchowego często mówią, że spotykają się ze stygmatyzacją, a nawet wykluczeniem społecznym. Dlatego bardzo często chowają aparat do szuflady, udając, że wszystko jest jak dawniej. Niestety nieleczony niedosłuch może prowadzić do groźnych następstw, nie tylko w życiu społecznym, ale przede wszystkim problemów zdrowotnych. Odrzucenie aparatu słuchowego może bowiem skutkować poważnymi i długotrwałymi zaburzeniami w funkcjonowaniu mózgu.

W Międzynarodowym Dniu Osób Niesłyszących zapraszamy do przeczytania historii Agaty, osoby, która we wczesnym dzieciństwie zachorowała na szkarlatynę, a w wyniku jej komplikacji, w dorosłym życiu straciła słuch.

Kiedy zostałam poproszona o opowiedzenie swojej historii, zaczęłam się zastanawiać, co tak naprawdę jest w niej najważniejsze. Czy cierpienie i ból wywołane poważną chorobą, czy może raczej nadzieja i pokój, które z czasem także zaczęły rodzić się w moim sercu. Postanowiłam, że opowiem o jednym i o drugim.

Urodziłam się pod koniec lat siedemdziesiątych, bez komplikacji, zdrowa jak ryba, dostając 10 punktów w skali Apgar. Przez pierwsze cztery lata życia rozwijałam się prawidłowo. Moje problemy zaczęły się, kiedy w 1983 roku zachorowałam na płonicę (bardziej znana nazwa tej choroby to szkarlatyna). Miałam wówczas bardzo wysoką gorączkę, wysypkę na całym ciele i powiększone węzły chłonne. Lekarz zalecił serię bolesnych zastrzyków oraz terapię antybiotykową. Po mniej więcej dwóch tygodniach mogłam wrócić do przedszkola i zapomnieć o tym, że cokolwiek mi dolegało. Płonica jest jednak – jak się potem okazało – bardzo poważną i podstępną chorobą bakteryjną, która powoduje wiele powikłań odłożonych w czasie. Te powikłania stały się także moim udziałem. Mniej więcej pół roku po przebytej chorobie, zaczęły boleć mnie uszy. Ktoś, kogo kiedykolwiek bolało ucho, dobrze wie, że jest to ból potworny, niedający porównać się z żadnym innym. Oprócz dolegliwości bólowych coraz gorzej słyszałam, a moje uszy na przemian ropiały lub krwawiły. Mając 6 lat przeszłam pierwszą z ośmiu operacji laryngologicznych. Między kolejnymi operacjami musiałam poddawać się także niezliczonym zabiegom drenażu kanału słuchowego oraz bolesnemu nacinaniu błon. Jednak mimo starań lekarzy i najbliższych, słyszałam coraz gorzej. Dzisiaj mam 35 lat, i od ponad 10 jestem głuchoniema. Szkarlatyna spowodowała u mnie ciężkie powikłania układu laryngologicznego, w tym ostre zapalenie ucha środkowego, które dość szybko przeszło w stan przewlekły, przynosząc dalsze komplikacje. W wyniku tych wszystkich powikłań w wieku 25 lat przestałam całkowicie słyszeć i mówić. Czułam się jakbym szła doliną zła.

Przez długi czas nie mogłam się pogodzić z faktem, że taka niesprawiedliwość spotkała akurat mnie. Miałam wiele żalu do lekarzy oraz rodziców. Byłam pewna, że coś zaniedbali i że można było bardziej się postarać, aby uchronić mnie przed takim – jak wówczas myślałam – nieszczęściem. Musiałam uczyć się życia od nowa. Poznawałam język migowy. Moi dotychczasowi znajomi odsunęli się ode mnie, bo nie mogli się ze mną porozumieć. W moim sercu na dobre zagościły gniew i rozpacz. Czułam się także zdradzona przez Boga. Myślałam, że jest On naprawdę okrutny, skoro najpierw daje dar w postaci zdrowia, by potem w tak drastyczny sposób ów dar odebrać. Postanowiłam więc, że przestanę zawracać Bogu głowę swoją osobą. Całkowicie zrezygnowałam z modlitwy, do kościoła zaś przychodziłam tylko kilka razy w roku – jednak nie z potrzeby serca, ale dlatego, by nie robić przykrości najbliższym. W takim stanie żyłam blisko 7 lat.

Wczesną wiosną 2010 roku, zupełnie przypadkowo, trafiłam na spotkanie modlitewne w mojej rodzinnej parafii. Wiem jedynie, że była to modlitwa uwielbienia. Czułam się bardzo dziwnie i obco, bo nie mogłam niczego usłyszeć. Miałam ochotę wyjść z kościoła, ale jednak tego nie zrobiłam. Zostałam i obserwowałam, co się dzieje wokół mnie. Dzisiaj wiem, że to był moment, w którym Pan Bóg mnie uratował. W tylko Sobie wiadomy sposób zaczął przemawiać do mnie we wnętrzu mojego serca. To było niesamowite doświadczenie, ponieważ pierwszy raz od bardzo dawna mogłam słyszeć. Co prawda nie uszami lecz właśnie sercem. Wierzę, że to On przyprowadził mnie tego dnia do kościoła. Mówił do mnie delikatnie. Zapragnęłam słyszeć ten głos częściej, dlatego znów nieśmiało zaczęłam się modlić, by rozmawiać z Nim w głębi mojego serca. Bóg stopniowo uzdrawiał moje wnętrze z lęku i gniewu. Zaczął posyłać do mnie życzliwych ludzi, którzy na powrót pokazali mi, że fakt, iż nie słyszę, nie czyni mnie kimś mniej wartościowym. Uświadomiłam sobie, że serce także „posiada uszy” i że jest to dużo ważniejszy sposób słuchania świata. Gdybym nie straciła słuchu nigdy bym się pewnie nie dowiedziała, jak głośna może być dobroć drugiego człowieka. Ileż decybeli ma ta dobroć! Nie chcę powiedzieć, że cieszę się z powodu tego, co mnie spotkało. Tak nie jest. Oczywiście wolałabym być zupełnie zdrowa i nigdy nie przechodzić przez to wszystko. Ale pragnę zaświadczyć, że Bóg przez doświadczenie potężnego cierpienia dotknął mojego wnętrza, sprawiając, że na nowo zaczęłam cieszyć się życiem. Wciąż potrzebuję wiele Jego łaski, bym znów nie poddała się zwątpieniu. Widzę jak słaba jest moja wiara. Moje serce jest jednak przepełnione wdzięcznością za dary, które otrzymałam. Głęboko wierzę, że Bóg prowadzi mnie w każdym wydarzeniu mojego życia, także w tym najtrudniejszym.

Autorzy tekstów, Cogiel Renata Katarzyna, Najnowsze, bieżące

nd pn wt śr cz pt sb

29

30

1

2

3

4

5

7

8

9

10

11

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

Dzisiaj: 07.10.2024