Akuszerka dusz

Mgr Agnieszka Tolarczyk, pielęgniarka oddziałowa w I Klinice Kardiologii Górnośląskiego Centrum Medycznego w Katowicach-Ochojcu, specjalista pielęgniarstwa kardiologicznego oraz zarządzania i organizacji, opowiada o decyzji podjętej na przekór wszystkim, o pracy, która stała się powołaniem i o tym, jak wiara pomaga jej w służbie chorym.

zdjęcie: canstockphoto.pl

2022-06-07

Redakcja: – 12 maja wszystkie pielęgniarki i położne obchodzą swoje święto. Fach pielęgniarski, choć tak bardzo potrzebny, wciąż jest niedoceniany i niepopularny. Dlaczego więc zdecydowała się Pani zostać pielęgniarką?

Agnieszka Tolarczyk: – W liceum ogólnokształcącym uczyłam się na profilu biologiczno-chemicznym i z tym ukierunkowaniem wiązałam swoją przyszłość, choć nie do końca wiedziałam jeszcze, co chcę w życiu robić. W wyborze zawodu pielęgniarki, który okazał się w moim przypadku także powołaniem, pomogły mi niezbyt szczęśliwe okoliczności. Gdy byłam w klasie maturalnej zaczęli chorować moi dziadkowie. Były to bardzo bliskie mi osoby, które kochałam i byłam z nimi mocno związana. Rozmaite dolegliwości dziadków skutkowały ich częstymi pobytami w szpitalu. Odwiedzając ich, poznawałam środowisko szpitalne od środka. Zobaczyłam, co tam się dzieje, i jakie to wszystko jest trudne i dla chorych i dla personelu. Kiedy nadszedł czas wyboru studiów, poczułam pragnienie, aby zdawać na pielęgniarstwo. Nie była to łatwa decyzja, bo wszyscy – począwszy od rodziców, przez nauczycieli, aż po znajomych i przyjaciół – odradzali mi pójście w tym kierunku. Nie zraziłam się i choć było to pójście pod prąd, postanowiłam jednak wybrać ten zawód. Próbowałam dostać się na pielęgniarstwo na Śląskim Uniwersytecie Medycznym (ŚUM) w Katowicach i na Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego (UJ) w Krakowie. Dostałam się na pielęgniarstwo do Krakowa, na Wydział Ochrony Zdrowia UJ. Nawiasem mówiąc, ciekawe jest to, że nie dostałam się na ŚUM, a wróciłam tam po latach jako nauczyciel akademicki. Pan Bóg tak to zaplanował w moim życiu,  że wróciłam na Śląsk z perspektywami i wiedzą, które zdobywałam w Krakowie. Pochodzę z Małopolski i przyznam, że Śląsk był dla mnie mało atrakcyjny. Tymczasem dzięki Bożej Opatrzności obecnie mieszkam i pracuję w Katowicach i wierzę, że to naprawdę jest moje miejsce.

– Gdzie przez lata zdobywała Pani swoje zawodowe doświadczenie?

– Kończąc studia wiedziałam, że nie chcę zostać w Krakowie i wiązać mojej przyszłości z tym miastem. Wydawało mi się ono odpowiednie na czas studiów, ale nieodpowiednie do dalszego życia. Po studiach postanowiłam więc wrócić w moje rodzinne strony i tam szukałam pracy. Jedynym oddziałem, na którym nie chciałam pracować był OIOM, bo z tym oddziałem wiązały się nieciekawe wspomnienia z moich praktyk studenckich. Nie musiałam długo szukać pracy, bo mój dyplom dawał mi wówczas przepustkę właściwie wszędzie. Trafiłam do Beskidzkiego Centrum Onkologii. Tam od razu zaproponowano mi pracę na… OIOM-ie. Nie byłam zachwycona tą propozycją, ale wewnętrznie czułam i miałam nadzieję, że może jednak jest to moje miejsce. Ostatecznie zdecydowałam się pracować na tym właśnie oddziale. Pomyślałam, że niezależnie od trudności mogę chorym pomagać, służyć im jak najlepiej potrafię i być przy ich śmierci, sprawiając, że ta śmierć będzie bardziej ludzka. Pracowałam tam 11 miesięcy, później przeniosłam się do Katowic, gdzie dostałam propozycję pracy na uczelni. Moją dodatkową pracą była praca na OIOM-ie w szpitalu w Katowicach-Ochojcu. Tam pracowałam od 2005-2018 r. Od 2018 r. w tym samym szpitalu jestem pielęgniarką oddziałową w I Oddziale Kardiologii.

– Czy fakt, że jest Pani osobą wierzącą, ma wpływ na Pani pracę?

– Wiara nie tylko ma wpływ na moją pracę, ale myślę, że bez wiary i mojej relacji do Pana Boga w ogóle nie mogłabym być pielęgniarką. Wspomnę o dwóch faktach, dzięki którym moja praca zyskała duchowy rys i nabrała głębokiego sensu. Dostałam kiedyś od mojej przyjaciółki zdjęcie, na którym uwieczniony był grób Pański, znajdujący się w jednym z bielskich hospicjów. Grób był zaaranżowany w ten sposób, że figurę Pana Jezusa położono na zwykłym szpitalnym łóżku. Ten obraz wyrył mi się w sercu bardzo mocno. Patrząc na to zdjęcie, zrozumiałam, że w chorym, którego mam na co dzień tak blisko siebie, faktycznie obecny jest Jezus. Mogę w osobie chorej dotykać samego Boga, który w niej cierpi, płacze, przeżywa różne trudności, umiera. Drugim przełomowym wydarzeniem w patrzeniu na moją pracę, było przeczytanie książki pt. „Akuszerka dusz”. To książka opowiadająca historię pielęgniarki hospicyjnej. W książce tej autor użył następującego porównania: podobnie jak akuszerka (dzisiaj położna) przenosi dzieci z łona mamy na świat, tak pielęgniarka może modlitwą przenosić swoich pacjentów z tego świata do Domu Ojca. Głęboko wierzę, że te dwa wspomniane fakty z mojego życia były przygotowane dla mnie przez Pana Boga, by nadać duchowy sens temu, co robię. Wiadomo, że w pracy pielęgniarki niezwykle ważne są wiedza, umiejętności praktyczne i profesjonalizm, ale jestem przekonana, że będąc tylko świetnie przygotowanym od strony technicznej, nie da się dobrze wykonywać tej pracy. Bez wiary i wymiaru duchowego mój zawód byłby tylko mechanicznym wykonywaniem czynności przy chorym. Według mnie, w posłudze chorym potrzeba czegoś znacznie więcej.

Życie wiarą jest też dla mnie zmaganiem się, walką. Ale to zmaganie się przynosi wielkie korzyści dla mojego człowieczeństwa i wykonywanej pracy. Nie wyobrażam sobie, abym mogła bez Pana Boga funkcjonować w szpitalnych realiach. Bez Niego z pewnością nie byłabym w stanie dobrze wykonywać swojej pracy. Bo po ludzku przecież, zajmując się chorymi na OIOM-ie, gdzie statystycznie częściej pacjenci umierają, niż wychodzą ze szpitala na własnych nogach, można stracić sens życia i własnych starań. Ale ja jestem przekonana, że te trudne stany, cierpienia tych konkretnych osób, są im potrzebne do ich zbawienia. To powoduje, że nigdy nie było we mnie buntu wobec śmierci, na odchodzenie także młodych osób. Staram się we wszystkim widzieć Boże plany. Wiara przenosi mnie przez kolejne etapy mojego życia i trudne chwile w posłudze chorym. Dzięki niej jestem przekonana do tego, co robię.

– Trzeba być niezwykle odpornym psychicznie, by każdego dnia wracać na oddział, na którym – jak sama Pani wspomniała – pacjenci częściej odchodzą niż wracają do zdrowia. Jedynie wiara i perspektywa wieczności mogą pomóc dźwigać to codzienne brzemię.

– Tak. Na OIOM-ie najczęściej przebywają chorzy w ciężkim stanie, więc walka o ich życie zwykle bywa dramatyczna i nierówna. Ale jeśli towarzyszy mi przekonanie, że ostatecznie życie ludzkie jest w rękach Boga, to dużo łatwiej mi patrzeć na ich odchodzenie i przeprowadzać ich do Domu Ojca, nie tylko posługą pielęgniarską, ale także w wymiarze obecności i modlitwy.

– Co jest dla Pani najtrudniejsze w służbie chorym?

– Po ludzku najtrudniejsze jest patrzenie na cierpienie i odchodzenie pacjentów. Nieraz, gdy któryś z moich chorych umierał, toczyła się w moim sercu walka duchowa. Wiedziałam, że jest to czas, kiedy trwa bój o jego zbawienie. W wymiarze czysto zawodowym najtrudniejsze jest chyba działanie pod presją czasu i ze świadomością, że jest się odpowiedzialnym nie tylko za siebie, ale także za drugiego człowieka. Ale to, co trudne zwykle przynosi także owoce w postaci nauki konkretnych umiejętności. Dzięki mojej pracy nauczyłam się z pokorą patrzeć na świat i doceniać każdą chwilę swojego życia. Nauczyłam się także podejmowania trudnych decyzji i pracy w zespole. Nauczyłam się wreszcie brać odpowiedzialność za siebie i za innych, ze wszystkimi konsekwencjami tego, co zrobiłam lub czego nie zrobiłam. Praca w szpitalu, szczególnie na OIOM-ie przy pacjentach, którzy często nie komunikują swoich potrzeb, wymaga niezwykłej uważności, spostrzegawczości i łączenia faktów. Konieczna jest empatia, by odczytać potrzeby osoby chorej i im właściwie zaradzić. Po latach pracy w zawodzie jestem gotowa do działania w różnych warunkach i nie boję się wyzwań. Myślę, że bycie pielęgniarką pomogło mi rozwinąć się w wielu przestrzeniach życia i wyposażyło mnie w ważne umiejętności.

– Poza tym, jeśli Pan Bóg wybiera dla kogoś określoną drogę życia, również uzdalnia go do wytrwania na tej drodze i daje mu potrzebne talenty.

– To prawda. Odkąd pamiętam byłam sumienna, solidna, pracowita. Te cechy z pewnością pomagają mi w mojej pracy. Ale za jeden dar jestem Panu Bogu szczególnie wdzięczna. Pan Bóg dał mi czystość myśli i czystość w patrzeniu na chorych ludzi. Widziałam pacjentów w różnych okolicznościach szpitalnego życia, często nagich, bezradnych, zdanych na łaskę medycznego personelu. Nigdy nie było we mnie pokusy, by traktować chorych przedmiotowo, mechanicznie, także wtedy, gdy byli nieprzytomni, bez kontaktu. Zawsze towarzyszy mi świadomość, że w tym chorym człowieku cały czas jest obecny Jezus. Jest to dla mnie wielka łaska, że Pan Bóg w zawodzie, w którym może być wiele miejsca na rutynę i przedmiotowe traktowanie innych, pokazuje mi niezwykłą głębię duchową i do tej głębi prowadzi mnie przez Ducha Świętego.

– Ze sposobu, w jaki opowiada Pani o swojej pracy można odczytać pasję i radość. Domyślam się więc, że mimo trudności, jakie ta praca niesie, jest w niej także wiele pięknych momentów.

– Oczywiście. W czasie wielu lat pracy wszystkie spotkane osoby wniosły w moje życie niezwykłe bogactwo. Mam na myśli zarówno pacjentów, jak i członków personelu medycznego, z którymi pracowałam. Pamiętam wiele pięknych rozmów, historii. Relacje, które nawiązują się w szczególnie trudnych warunkach, zwykle wytrzymują próbę czasu i są relacjami na długie lata. Jestem szczerze wdzięczna za wszystkich ludzi spotkanych na moich zawodowych ścieżkach. Ogólnie mogę powiedzieć, że mimo wielu trudności, zarówno praca z chorymi jak i praca administracyjna w szpitalu daje mi wiele radości i satysfakcji.

Obecnie moim udziałem jest także doświadczenie choroby w rodzinie. Od dwóch lat choruje mój tata. Przekonałam się, że zajmować się ludźmi chorymi w pracy, to jedno, a towarzyszyć w chorobie osobie bliskiej, to drugie. Sytuacja choroby osoby bliskiej jest dużo trudniejsza niż opieka nad chorymi, z którymi nie jest się związanym emocjonalnie. Jednak dzięki temu doświadczeniu choroby w rodzinie, staram się z większym niż dotąd zrozumieniem patrzeć na rodziny chorych, którzy trafiają na mój szpitalny oddział. Myślę, że każde trudne doświadczenie można wykorzystać w jakimś dobrym celu.

– Bardzo dziękuję Pani za rozmowę i świadectwo wiary.


Zobacz wszystkie teksty numeru 

Autorzy tekstów, Cogiel Renata Katarzyna, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2022nr05, Z cyklu:, W cztery oczy

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 25.04.2024