Cichy opiekun chorych

W swoich kazaniach ks. Ali najczęściej mówił o miłości, którą niósł innym, pociągając ich do Boga i siebie nawzajem. Tę miłość wyrażał świadectwem swojego życia.

zdjęcie: elipinki.pl

2022-04-01

Ksiądz Aleksander Fedorowicz siedemdziesiąt lat temu, jako niespełna 40-letni kapłan, rozpoczął tworzenie od podstaw parafii św. Franciszka z Asyżu w podwarszawskim Izabelinie. Niemal od samego początku miał także duży wkład w duszpasterstwo chorych. Naznaczony od dzieciństwa cierpieniem rozumiał, wspierał i duchowo troszczył się o tych, którzy doświadczali cierpienia bezpośrednio lub w swoich rodzinach. Swoje listy publikował w „Apostolstwie Chorych”. Dzisiaj wierni modlą się o rychłą beatyfikację duszpasterza,  wypraszając przy jego grobie kolejne łaski i ciche cuda.

U źródeł życia i powołania

„Bogu dziękuję, że w tej rodzinie przyszedłem na świat, i że Tato i Mama dali mi życie i wychowanie. Byłem i jestem szczęśliwy. Zawdzięczam to Rodzicom” – tak po latach ks. Aleksander Fedorowicz wspominał swój rodzinny dom w Klebanówce na Podolu (Kresy Wschodnie), gdzie urodził się 16 czerwca 1914 r. jako przedostatnie z dziewięciorga dzieci Aleksandra i Zofii z Kraińskich. Wśród wielu czynników jakie wpływały od dzieciństwa na małego chłopca – przyszłego kapłana – znaczenie miała piękna, otaczająca go przyroda, która była naturalnym środowiskiem zabaw, spacerów i wypoczynku. Bardziej jednak niż przyroda, każdego człowieka kształtują kontakty z innymi ludźmi. W życiu Fedorowiczów rodzinna miłość nie była jedynie familijnym ciepłem czy serdecznością, ale zawierała w sobie jasny i egzystencjonalny przekaz mądrości dotyczący przede wszystkim Pana Boga, ale także świata, sensu życia i ludzi.

Ali – bo tak nazywano go już w dzieciństwie – był najgrzeczniejszy z rodzeństwa. Cichy i uśmiechnięty. Służba bardzo go lubiła. Niektórzy mówili, że zostanie księdzem, a może nawet biskupem. Początkowo uczył się w domu. We wrześniu 1926 r. rozpoczął naukę w II klasie gimnazjum im. Jana Długosza we Lwowie. Uczył się dobrze, choć nie błyskotliwie. Był pracowity i solidny. Od dziecka jednak bardzo dużo chorował. Najpierw na gruźlicę, a przez ostatnie sześć lat życia na chorobę nowotworową. W czasie nauki w gimnazjum po raz pierwszy w jego życiu pojawiła się możliwość codziennego uczestnictwa we Mszy świętej. „Eucharystia to powinien być wasz specjalny sakrament. Bo Eucharystia stanowi o jedności. Obojętne, gdzie się będzie na Mszy świętej i u Komunii – jednoczy nas wszystkich Chrystus” – napisał w późniejszych rozważaniach.

W1933 r. zdał maturę i rozpoczął studia na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jana Kazimierza. Dwa lata później wstąpił do seminarium duchownego we Lwowie, gdzie podjął naukę na Wydziale Teologicznym. Formacja duchowa w seminarium oparta była przede wszystkim na modlitwie, konferencjach i kierownictwie duchowym. Seminaryjni koledzy, określając duchowy rys Aleksandra, mówią, że był to „mąż modlitwy”. Jego wzrost duchowy wypływał z głębokiej relacji z Panem Bogiem – codziennej Eucharystii, wierności modlitwie i adoracji Najświętszego Sakramentu. Niestety, kilkakrotne nawroty choroby płuc i pobyty w sanatoriach były przyczyną przerwania studiów w 1938 r.

Po wybuchu II wojny światowej, przebywając u rodziny, kontynuował studia prywatnie pod kierunkiem ks. Kazimierza Kowalskiego, późniejszego biskupa pelplińskiego, przedwojennego rektora seminarium w Poznaniu.

„Chyba ja...”

15 listopada 1942 r. otrzymał święcenia kapłańskie z rąk ks. abp. Bolesława Twardowskiego w kościele Karmelitanek Bosych we Lwowie. Mszę świętą prymicyjną odprawił w tym samym mieście w kościele św. Łazarza. Po święceniach pomagał w pracy duszpasterskiej w Lipinkach pod Gorlicami, a od 1943 r. przez blisko dwa lata prowadził duszpasterstwo we wsi Tywonia, w kaplicy należącej do parafii w Jarosławiu. Tam też rozpoczął pisanie swojej pracy magisterskiej dotyczącej zagadnienia osoby w „Summie teologicznej” św. Tomasza. Obronił ją kilka lat później, uzyskując tytuł magistra na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Warszawskiego.

Na zaproszenie ks. Władysława Korniłowicza, kierownika duchowego Dzieła Niewidomych w Laskach i Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża, 18 kwietnia 1945 r. przeniósł się na stałe do Lasek pod Warszawą i włączył w dzieło błogosławionej już dzisiaj Matki Elżbiety Róży Czackiej. Pomagał w pracy choremu już wówczas ks. Korniłowiczowi aż do jego śmierci w 1946 r. Był to czas także znacznego pogorszenia zdrowia ks. Aleksandra. Kilka miesięcy musiał spędzić w sanatorium w Otwocku i w Zakopanem. W Tatrach w grudniu 1947 r. przeszedł operację torakoplastyki – uważaną wówczas za jedną z najbardziej poważnych operacji płucnych. Po rekonwalescencji powrócił wiosną 1948 r. do Lasek, gdzie pracował jako kapelan i nauczyciel w szkole dla niewidomych. „W całym życiu ks. Aleksandra były ciężkie cierpienia, długie pobyty w szpitalu i ciężkie konanie. Jednego tylko nigdy nie było – nigdy nie był nieszczęśliwy” – napisała po śmierci swojego przyjaciela s. Klara Jaroszyńska ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża, która wiele lat przyjaźniła się i współpracowała z ks. Alim, wspierając go i pomagając mu w tworzeniu parafii św. Franciszka z Asyżu w Izabelinie.

Nominację na proboszcza tejże parafii Izabelin – Laski ks. Ali otrzymał 28 czerwca 1951 r. Wkrótce potem (5 lipca 1951 r.) parafia została erygowana. Wszystko rozpoczęło się od wizyty u ówczesnego Prymasa Polski – ks. kardynała Stefana Wyszyńskiego, który zaprosił do siebie kilku księży – w tym braci księży: Aleksandra i Tadeusza Fedorowiczów. Zakomunikował, że chce utworzyć nową parafię na skraju Puszczy, gdyż tamtejsi mieszkańcy mają daleko do najbliższych kościołów. Prymas Wyszyński pytał, kto zgodziłby się zostać proboszczem nowej parafii. – „Chyba ja, ojcze” – odezwał się ks. Ali. Podobnie zareagował w dzieciństwie. Na pytanie matki, czy któryś z synów zostanie księdzem, wysunął się przed starszych braci i powiedział: „Chyba ja, mamo”.

W służbie Bogu i ludziom

Praca w Izabelinie była trudna. Parafianie odwiedzali najbliższy kościół w Laskach głównie przy okazji świąt. Pomimo to ks. Ali chwalił polską pobożność. Chciał rozbudzić w ludziach duchowość. Pomóc im nawiązać bliską relację z Panem Jezusem i pomóc zrozumieć czym jest Msza święta. Organizował życie religijne, społeczne, był inicjatorem ruchu trzeźwości. Spotykał się z wiernymi, odwiedzając ich w domu, wspierając zarówno duchowo jak i materialnie, troszczył się o samotnych, cierpiących – nie tylko fizycznie, ale także wewnętrznie – z powodu ludzkich ułomności i grzechów. Wiele par żyjących w tzw. „wolnych związkach” dzięki modlitwie i wsparciu ks. Aleksandra zawarło sakramentalny związek małżeński. Dbając także o rozwój intelektualny swoich ukochanych „owiec” przygotowywał wieczorki poezji, ciekawe pogadanki z różnych dziedzin. Zainicjował również dni skupienia dla dziewcząt oraz zamknięte rekolekcje dla chorych, którzy byli mu niezwykle bliscy. Sam naznaczony wspomnianą, wieloletnią, wyniszczającą chorobą, wiele czasu spędzał w szpitalu skąd pisał listy do „Apostolstwa Chorych”, podkreślając ogromną wartość właściwie przeżywanego cierpienia. Zostawił wiele artykułów, notatek i konferencji przeznaczonych dla chorych. „Jakie ja mam prawo mówić choremu, cierpiącemu – jak ty masz żyć? Ta nauka będzie i dla mnie i dla was trudna. Zastanawiam się nad tym, jak mam to zrobić. Człowiek przykuty do łóżka może przynieść Bogu i Kościołowi więcej korzyści niż zdrowy. Jak to życie powinno wyglądać, by było najbliższe Boga, ideału chrześcijańskiego? Myślę tak: musicie ocenić wartość drobnych rzeczy. Wartość duchowa tego, co się robi, nie zależy od tego, co robię, ale ile wkładam w to miłości. Bo miłość to jest jedyna wartość nieprzemijająca! Wszystkie zewnętrzne dzieła w proch się rozsypują, a miłość zostaje” – mówił ks. Ali.

Tak jak mówił, tak żył. Prosto i skromnie. Kochając Pana Boga i otaczających go ludzi. Do dzisiaj starsze parafianki wspominają, jak z żalem patrzyły na schodzone i wytarte buty proboszcza. „Złożyłyśmy się i kupiłyśmy mu nowe na imieniny. Minęła jedna niedziela, druga, trzecia. Proboszcz nadal w tych samych. Idziemy i pytamy czemu nie założył nowych? Oddałem – powiedział cicho. Temu, kto bardziej ich potrzebował”. To tylko niektóre z wielu historii opowiadanych przez świadków życia proboszcza z Izabelina. „Przyjechaliśmy tu z Podlasia za pracą. Nie mieliśmy grosza przy duszy, a chcieliśmy wziąć ślub” – wspomina pani Janka. „To nie o pieniądze chodzi, a o sakrament, – powiedział proboszcz i pobłogosławił nasze małżeństwo” – mówi. Pomagał wielodzietnym rodzinom. W kronice parafialnej poczytać można o systematycznych zbiórkach warzyw, owoców czy innych darów, które przekazywane były dla najbardziej potrzebujących. Szczególną troską otaczał jednak cierpiących i chorych. Czuł z nimi niezwykłą więź duchową. Był prekursorem dni skupienia dla dziewcząt oraz zamkniętych rekolekcji dla chorych, lekarzy i pielęgniarek. W swoich artykułach drukowanych na łamach „Apostolstwa Chorych” podkreślał wartość włączenia się swoim cierpieniem w zbawcze dzieło Chrystusa. „Może zjawić się u nas poczucie, że jestem ciężarem. Przykro, bo w domu jest ciężko, a ja nie mogę nic zrobić, muszą mnie umyć, ubrać, staję się ciężarem. Jak sobie z tym radzić? Jak to rozwiązać? Takie błędne koło. Na ogół w każdej rodzinie ludzie się kochają. Jeżeli jest w niej człowiek cierpiący – to musi być przykro. Jestem chory – to Bóg tak chce. Na pewno nikt z was nie pomyśli, gdy zachoruje matka czy brat, że to ciężar – bo to zwyczajny, prosty obowiązek rodzinny, że jeden drugiemu pomaga. Zwyczajna sprawa, to nie miłosierdzie. I dla twoich bliskich twoja choroba jest zwyczajną sprawą. Możesz mu pomóc – modlitwą, uśmiechem. Trzeba wyzbyć się kompleksu, że jestem ciężarem” – pisał.

Z wielką cierpliwością ks. Ali tłumaczył również wiernym czym jest liturgia i ofiara Chrystusa. Miłością zbliżał do Pana Boga. „Kiedy idziecie na Mszę świętą to zawsze pamiętajcie, że idziecie stanąć przed Bogiem (…). Msza święta to nie jest jeszcze jedna forma pobożności, ale to nasze włączenie się w to, co się dzieje między Chrystusem a Bogiem, włączenie w Kościół”. Szczególnym nabożeństwem darzył nasz proboszcz Maryję w Jasnogórskiej Ikonie. Wielokrotnie pielgrzymował do Częstochowy narażając się na nieprzyjemności w trudnym czasie dla Kościoła. Matce Boskiej Jasnogórskiej powierzał swoją ukochaną parafię i każdego z osobna.

W 1954 r. otrzymał zgodę kardynała Stefana Wyszyńskiego na sprawowanie liturgii w języku polskim, odprawianie Mszy twarzą do wiernych oraz czytanie tekstów przez świeckich razem z kapłanem. Parafia w Izabelinie była jednym z pierwszych miejsc w Polsce, gdzie w ten sposób odprawiana była Msza święta. Niewielka podwarszawska miejscowość stała się centrum życia liturgicznego, do którego przyjeżdżali księża i ludzie świeccy nieraz z bardzo daleka. Od samego początku gospodarzowi w tworzeniu miejsca pomagały siostry ze Zgromadzenia Franciszkanek Służebnic Krzyża. Ciepło, troska i kobieca dłoń wyczuwalna była przez każdego kto choć raz odwiedził izabelińską plebanię. Siostry zadbały też o spuściznę po ks. Alim. Dzięki temu do dzisiaj przetrwały zdjęcia, dokumenty, świadectwa.

Chory wśród chorych

W listopadzie 1959 r. rozpoczęła się ostatnia choroba proboszcza – nowotwór węzłów chłonnych. Pomimo kolejnych pobytów w szpitalach gorliwy ks. Aleksander nie przerwał swojej pracy. 10 stycznia 1962 r. w kościele św. Marcina wygłosił homilię w trakcie pierwszego nabożeństwa ekumenicznego z udziałem przedstawicieli innych wspólnot chrześcijańskich. Msza święta odprawiona została w języku łacińskim. Wygłaszający homilię ks. Ali był tak wzruszony, że łzy spływały mu po twarzy, a słowa grzęzły w gardle na tyle, że nie był w stanie dokończyć homilii. Przed zejściem z ambony zdołał powiedzieć: „Bracia, niech nie wygasa nigdy ten płomień miłości ewangelicznej, który został dziś zapalony przez Ducha Świętego w naszych sercach”.

Z kilkumiesięcznego okresu poprzedzającego odejście ks. Aleksandra, który spędził w szpitalu, pochodzą najpiękniejsze listy do chorych. „Cierpienie i ofiara tu na ziemi jest koniecznym dopełnieniem i zarazem świadectwem miłości. Gdyby Pan Jezus nie przypieczętował swojej nauki ofiarą i krwią, Ewangelia pozostałaby teorią, a tak stała się, i jest nieustannie życiem – Jego życiem i naszym życiem; jedynym życiem w Kościele” – pisał.

Swoje ostatnie kazanie proboszcz wygłosił w czasie sumy niedzielnej 2 maja 1965 r. Dziesięć dni później odprawił swoją ostatnią Mszę świętą w Instytucie Onkologii w Warszawie. Szpital opuścił 26 czerwca powracając do swojego ukochanego Izabelina, gdzie zmarł w opinii świętości 15 lipca 1965 r. w pokoiku na plebanii, żegnany przez tłumnie odwiedzających go parafian i przyjaciół. Ostatnich sakramentów udzielił mu ks. Bronisław Piasecki. Pożegnanie odbyło się 17 lipca 1965 r. Uroczystościom przewodniczył bp Bronisław Dąbrowski. „Bóg jest Miłością” – cytat z Pisma świętego, z Listu św. Jana i credo życia ks. Aleksandra wyryty jest na kamiennej płycie jego grobu. „Bóg jest Miłością. Mamy się z Bogiem spotykać, ale każde spotkanie wymaga wyjścia naprzeciw. Nie możemy być zamknięci w sobie, w swoim egoizmie, w swoich sprawach, w swoich troskach. Musimy się z nich wyswobadzać, wyrywać, tak jak skowronek ulatuje gdzieś tam wysoko w przestworzach, by śpiewać na chwałę Bożą. Musimy miłować Boga, miłować Go ponad wszystko. Bóg jest Miłością i tak, jak promień słońca odbija się w każdej wodzie i w kropli rosy, i w najbrudniejszej kałuży, tak Bóg odbija się w każdym człowieku stworzonym na obraz i podobieństwo Boże. Bóg jest Miłością i tą miłością ogarnia człowieka” – mówił ks. Aleksander w kościele św. Anny w Warszawie w trakcie rekolekcji dla pielęgniarek, w marcu cztery lata przed śmiercią.Kolejni proboszczowie podtrzymują pamięć o ks. Alim. Każdego miesiąca w okolicy urodzin kapłana odprawiana jest Msza święta o jego rychłą beatyfikację. Wierni modlą się za wstawiennictwem swojego duchowego opiekuna, wypraszając kolejne łaski. Miesiąc przed śmiercią w rozmowie ze mną śp. ks. Piotr Pawlukiewicz, którego duchowym mentorem był ks. Ali, przyznał, że niemal każdego dnia przeżywając swoje cierpienie i chorobę, prosił proboszcza z Izabelina o wstawiennictwo u Pana Boga. „Wierzę głęboko, że to się dzieje, że wstawia się za mną w niebie” – powiedział ks. Piotr, który napisał książkę „Po prostu ksiądz” o życiu i duszpasterskiej posłudze ks. Aleksandra Fedorowicza. Jedna z kobiet po operacji i wielomiesięcznej walce wygrała z nowotworem. Wierzy, że zdrowie zawdzięcza m.in. swojemu pierwszemu proboszczowi, za którego wstawiennictwem modliła się do Boga. Dzięki wstawiennictwu duchowego ojca kilka rodzin wyprosiło dla najbliższych pomyślne wyjście z zakażenia koronawirusem, zgodę w rodzinie i wyjście z uzależnienia. Ksiądz Aleksander kochał dzieci, zatem także intencje związane z najmłodszymi zanoszone są do Pana Boga przez jego wstawiennictwo.

W swoich kazaniach ks. Ali najczęściej mówił o miłości, którą niósł innym, pociągając ich do Boga i siebie nawzajem. Tę miłość wyrażał świadectwem swojego życia i tę Bożą miłość czuje się, odwiedzając choćby na chwilę malowniczy Izabelin.


Zobacz wszystkie teksty numeru 

Autorzy tekstów, pozostali Autorzy, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2022nr04, Z cyklu:, Skarb historii

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 26.04.2024