Nic na siłę, nic na pokaz – Święty Brat Albert Chmielowski

O św. Bracie Albercie Chmielowskim – jego stratach, perfekcjonizmie, depresji i wychodzeniu z kryzysu opowiada ks. dr Krzysztof Matuszewski, psycholog, psychoterapeuta, teolog duchowości i dyrektor Archidiecezjalnej Poradni Psychologicznej „Przystań” w Katowicach.

zdjęcie: www.freechristimages.org

2022-02-01

Dobromiła i Stanisław Salikowie: – Można zostać świętym, mając za sobą doświadczenie depresji?

ks. dr Krzysztof Matuszewski: – Oczywiście. To choroba, jak każda inna; znajdujemy ją w międzynarodowych klasyfikacjach chorób i zaburzeń. Bóg to potrafi – z niejednej słabości uczynić odskocznię istotną dla wzrostu w wierze.

– Interesuje nas, czy Brat Albert cierpiał na depresję? Dziś można użyć tego słowa. W XIX wieku wiedza psychologiczna była jeszcze „intuicyjna”, mówiono o melancholii, o załamaniu nerwowym.

– Ponadto w życiorysie świętego jakoś nie wypadało mówić o załamaniu psychicznym! Dlatego część badaczy życia Brata Alberta traktuje ten problem marginalnie, a nawet jako temat tabu, byle nie padła wzmianka o zaburzeniach psychicznych. Postrzegano też kryzys Chmielowskiego jako mistyczną noc duchową, odwołując się do myśli św. Jana od Krzyża. Polemizuję z tą tezą – kryzys depresyjny był raczej początkiem wielkiej przemiany duchowej. O Bracie Albercie jako mistyku, człowieku kontemplacji, możemy mówić dopiero w późniejszym okresie jego działalności.

– Skąd u Brata Alberta taki stan?

– To pytanie często się pojawia. Lubię się powoływać na psychiatrę, prof. Zdzisława Ryna, który wypowiadał się na potrzeby procesu beatyfikacyjnego Brata Alberta, podobnie jak inny znany polski psychiatra, prof. Antoni Kępiński. Obydwaj widzieli u Adama Chmielowskiego głęboką depresję z elementami nerwicy natręctw. W tym czasie krążyły również opinie, że cierpiał na schizofrenię – halucynował i miał urojenia. Pytając o przyczyny takiego stanu, można posłużyć się tradycyjnym modelem, w którym depresja stanowi skutek konfliktu zarówno w biologii, jak i psychologii człowieka. Biologiczne czynniki ryzyka dotyczą genetycznej i biologicznej podatności organizmu, związanej na przykład z regulacją serotoniny, z kolei psychologiczne odnoszą się do trudnych doświadczeń z okresu dzieciństwa i adolescencji, urazów i traum psychicznych, przeżytych strat i doświadczenia stresu. U Chmielowskiego rzut choroby nastąpił w nowicjacie u jezuitów. Można zapytać, dlaczego wtedy? Tłumaczę, że to trochę jak ze śniegiem zalegającym na gałęzi drzewa. Dużo go napadało i gałąź długo już utrzymuje ciężar pokrywy śnieżnej. Później wystarczy chwila, by niecały centymetr świeżego śniegu spadł na całą resztę starej pokrywy i gałąź nie wytrzymuje. Adam Chmielowski był człowiekiem, który od dzieciństwa doświadczał licznych urazów i strat.

– A więc jego droga od początku jest bardzo trudna...

– Pochodzi ze zubożałej szlachty, żyjącej w czasach niewoli i zaborów. Kwitnie wówczas romantyzm i nastroje narodowo-wyzwoleńcze. W ósmym roku życia Adam traci ojca, w czternastym – umiera mu matka. Jako dwunastolatek zostaje wysłany do Petersburga do szkoły dla kadetów. Na zewnątrz twardy, nocami podobno płacze do poduszki, tęskniąc za domem. Kiedy zaczyna studia na politechnice w Puławach, wybucha powstanie styczniowe. Adam, jako niespełna osiemnastolatek, zaciąga się do armii powstańczej. W jednej z bitew zostaje ranny. W rosyjskim szpitalu wojskowym bez znieczulenia amputują mu nogę – do końca życia będzie już inwalidą. Zastanawiam się, czy wtedy nie większą stratą dla nastoletniego Adama była klęska powstania i emigracja. Wielu jego przyjaciół – powstańców – porzuca idee romantyzmu i skłania się ku pozytywizmowi. Nie ma co marzyć, trzeba zabrać się do pracy.

– Później wyjeżdża do Monachium, studiuje, maluje. Czy twórczość artystyczna jest odbiciem etapów jego życia?

– Młody Chmielowski przebywa w środowisku słynnych artystów: Aleksandra i Maksymiliana Gierymskich, Witkiewicza, Chełmońskiego, Wyczółkowskiego. Z tego okresu mamy już dostęp do listów Chmielowskiego. Rysuje się w nich obraz bardzo wrażliwego, sumiennego perfekcjonisty, który nie potrafi sobie odpuścić. Wręcz niszczy go dążenie do perfekcji. W jednym z listów z 1873 r. zapisał: „Na mózg czasem choruję, powszechna to choroba między ludźmi, choć się do niej mało kto przyzna, a dopiero ludzie się spostrzegą, jak w domu wariatów zamykać trzeba pacjenta”. Zaczyna uciekać w świat marzeń i ideałów. Widać to w jego obrazach, nokturnach, pełnych ciemnych barw. W tym czasie powstały też dwie akwarele: „Mogiła samobójcy” i „Pogrzeb samobójcy”. Obrazy te zdradzają początki melancholii. Przyjaciele obserwują, jak malując, Adam niszczy obrazy, które w jego przekonaniu nie są idealne. W okresie monachijskim przeżywa on jeszcze jedną wielką stratę – śmierć najbliższego przyjaciela, Maksymiliana Gierymskiego.

– Możemy określić typ osobowości Adama Chmielowskiego?

– Jest kilka cech dominujących. Na pewno wspominana wcześniej wysoka wrażliwość, rozbudowana uczuciowość, a zatem głębokie i silne przeżywanie. Dalej sumienność, idealizm, czyli wysoko postawiona poprzeczka w dążeniu do celów. Jeden z jego przyjaciół miał powiedzieć: „Zawsze wymagał od siebie więcej, niż mu natura pozwalała”. Jego decyzja, by wstąpić do zakonu jezuitów, była częścią idealistycznego myślenia. Chce malować obrazy religijne, a to wymaga uświęcenia i ucieczki od złego świata. Chmielowski obserwuje, jak kariera pochłania jego przyjaciół – artystów malarzy. Ciągle zbyt mocno stawia akcent na siebie, co doprowadza go do skraju wyczerpania.

– I rzeczywiście wstąpił do jezuitów we Lwowie, ale po pół roku wpadł w depresję. Spowodował ją właśnie ten perfekcjonizm? Mówi się, że jego stan pogorszył się po odprawieniu rekolekcji ignacjańskich.

– Trafił do szpitala psychiatrycznego. W odpisie historii choroby zanotowano: „Zdarzeniem, które uruchomiło ostry kryzys u nowicjusza, było złamanie złożonego w klasztorze postanowienia niepalenia papierosów. Rozpoznanie: hypochondria, melancholija, obłęd religijny, lęk, przeczulica psychiczna, dyspraxia neuralgica”.

U Adama wystąpiły bardzo poważne skrupuły, obsesje o potępieniu i własnej niegodności, to, co dziś nazywamy zaburzeniami obsesyjno-kompulsyjnymi czy nerwicą natręctw. Chmielowski nie chce jeść, jest na granicy wyczerpania. Sam, wspominając czas kryzysu, twierdził, że wiedział, co się dzieje, nie postradał zmysłów, ale przechodził „okropne męki i katusze najstraszniejsze”. Wśród przyczyn można wymienić wcześniejsze urazy, straty, ale też nadmierne wymagania, czyli wspomniany perfekcjonizm i myślenie: „Nie mogę się pomylić”; „Muszę być doskonały”.

– W szpitalu spisano go na straty?

– Trochę tak, nawet sądzono, że nie przeżyje. Próbowano go leczyć różnymi metodami, włącznie z modną wówczas hydroterapią. Po nieudanych próbach zostaje wypisany ze szpitala w stanie ciężkim. W okresie letnim udaje się do brata na Podole. W jednej z biografii czytamy: „Od 22 stycznia 1882 r. nadal w stanie depresyjnym mieszkał u brata Stanisława Chmielowskiego na Podolu, w Kudryńcach, gdzie ciągle pozostawał zamknięty, pogrążony w smutku, wyobcowany, z poczuciem bycia odrzuconym przez Boga. Poza tym mało jadł, nie przystępował do sakramentów i nie uczęszczał do miejscowego kościoła”.

– Widać, że depresja pociągnęła za sobą także kryzys duchowy. W końcu nastąpił jednak przełom?

– W pewnym momencie brat Adama, podobno celowo, zorganizował spotkanie z miejscowym proboszczem ks. Pogorzelskim. Mieli rozmawiać o miłosierdziu Bożym. Adam Chmielowski przysłuchiwał się zza ściany tej rozmowie, coś go ruszyło i zapragnął spotkania z tym duchownym.

– Postanowił skorzystać ze spowiedzi.

– I właśnie rozmowa z kapłanem i odbyta u niego spowiedź stają się momentem uzdrawiającym. Wraca do domu, a nazajutrz zaczyna angażować się w obowiązki w gospodarstwie. Wyraźnie widać zmianę zachowania i nastroju. Rozpoczyna działalność jako tercjarz Trzeciego Zakonu św. Franciszka. Renowuje w kościołach figury, obrazy i przy okazji krzewi pogodnego ducha franciszkańskiego. Po jego obrazach z tego okresu również widać przemianę: od ucieczki do powrotu do rzeczywistości. Doświadczenie duchowe paradoksalnie sprowadza go na ziemię, do świata i ludzi. Pomógł mu mocno Bóg głoszony przez

św. Franciszka: bliski, miłosierny, Stworzyciel pięknego świata. W przyszłości Brat Albert będzie czerpał zarówno z duchowości ignacjańskiej i karmelitańskiej, jak i franciszkańskiej.

– A później?

– Później wraca do Krakowa i odkrywa Chrystusa żyjącego w ubogich – bezdomnych. Zaczyna im służyć, przejmuje się ich nędzą. Można by mówić o różnych aspektach życia Brata Alberta, ale trzeba chyba podkreślić, że depresja – ciężka i rzeczywista choroba, którą przeszedł, sprowadziła go na ziemię, spowodowała zmianę w wymaganiach stawianych sobie i oczyściła jego religijność. W koncepcji prof. Kazimierza Dąbrowskiego mówi się o „dezintegracji pozytywnej”, w której rozpad osobowości pomaga w jej ponownej, ale lepszej, dojrzalszej integracji. Kryzys był tu istotny dla rozwoju. W życiu Brata Alberta widać to wyraźnie: jego dezintegracja – kryzys duchowy i ludzki doprowadziły do większej równowagi w wymaganiach, które stawiał sobie i innym. Po przemianie jego funkcjonowanie jest pełne optymizmu i zaufania w Bożą Opatrzność. Nie jest już niewolnikiem własnych nierealistycznych oczekiwań, wie, że szczerość i autentyczność życia jest ważna, a wola Boża nie jest tym samym, co nieraz sami na siłę woli Bożej przypisujemy.

– Najbardziej znany jest obraz Adama Chmielowskiego „Ecce Homo”. Co to dzieło mówi o autorze?

– Ten obraz to niezwykłe spotkanie Brata Alberta z Chrystusem uniżonym; spotkanie, które było procesem rozłożonym w czasie. Pomogło mu zrozumieć własną udrękę. Chmielowski maluje Człowieka przeoranego cierpieniem. W swoim obrazie umieszcza zarówno własne cierpienie, osamotnienie, jak i Chrystusowe oraz ludzkie. „Ecce Homo” to trzy w jednym: Chrystus, Brat Albert i bliźni. Warto przypomnieć, że zaczął malować „Ecce Homo” jeszcze przed wstąpieniem do jezuitów, we Lwowie. Wtedy to była tylko głowa Chrystusa uniżonego przed Piłatem. Potem go domalowywał, ale nigdy nie ukończył.

– Czyli można powiedzieć, że Brat Albert utożsamia się z Chrystusem?

– Jak najbardziej. W zapiskach z rekolekcji czytamy: „Pragnę cierpieć z Chrystusem”. Ten obraz jak na tamte czasy, a nawet dziś, jest szokujący, naturalistyczny.

Brat Albert zmaga się do końca życia z cierpieniem, które widać w „Ecce Homo”. Duchowym, psychicznym i fizycznym. Obok inwalidztwa, cierpiał – o tym jeszcze nie powiedzieliśmy – na raka żołądka. I na tego raka umarł. „Doświadczenie intensywnego cierpienia fizycznego, psychicznego i duchowego pozwoliło Bratu Albertowi upodobnić się do znieważonego Chrystusa, a dzięki temu odkryć ewangeliczną wartość ludzkiego cierpienia” – pisze o Bracie Albercie Zdzisław Ryn. Trzeba jednak pamiętać, że to nie cierpienie stanowi centrum obrazu i życia Chmielowskiego, ale miłość objawiona w uniżonym Jezusie. To miłość Jezusa zachwyciła go i pozwoliła mu zrozumieć siebie i cierpiących.

– Jak wiemy, u albertynów wymaganie ubóstwa jest bardzo radykalne. Brat Albert żył wraz z podopiecznymi w skrajnych warunkach. Jak dawał radę – wraz ze współbraćmi – tak żyć? Przemęczenie, bieda nie groziły kolejnym załamaniem psychicznym?

– Kiedy już działał w Krakowie, podobno jeździł do Czernej, do przyszłego świętego – Rafała Kalinowskiego, również byłego powstańca, reformatora polskiego Karmelu. Gdy mu opowiadał o działalności albertynów, Kalinowski miał mu poradzić: „Wykończysz tych swoich współbraci! Pracujecie w ciężkich warunkach z bezdomnymi, a gdzie miejsce na odnowę duchową i fizyczną?”. Tak pojawiła się idea pustelni, czego przykładem jest znana pustelnia Brata Alberta na Kalatówkach w Zakopanem. A więc obok actio – działania jest contemplatio – czas zatrzymania i kontemplacji. To dążenie do równowagi jest istotne dla zrozumienia przesłania Brata Alberta.

– Czy można powiedzieć, że czynnik nadprzyrodzony zadziałał u Brata Alberta w wyjściu z depresji bardziej niż czynnik ludzki?

– Święty Tomasz powie: „Łaska Boża buduje na naturze, nie niszczy jej, ale ją wydoskonala”. A św. Paweł, że „Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra” (Rz 8, 28). Mamy więc kategorię współpracy. Porządek przyrodzony – stworzenia i porządek nadprzyrodzony – odkupienia. I niestety, nie mamy narzędzia do pomiaru, gdzie jest ten punkt przecięcia, na zasadzie: ile w tym ingerencji człowieka – lekarza, a ile łaski nadprzyrodzonej. Bóg Stwórca i tak ogarnia całą rzeczywistość. Może warto patrzeć szerzej na Boże działanie, jego ciągłość i nie ograniczać jej do pojedynczego czynnika. U Chmielowskiego faktycznie widać, że to właśnie spotkanie z miłosierdziem Bożym było głównym źródłem przemiany. Ale był też piękny grunt pod przyjęcie miłości Bożej. Pomoc lekarzy, wsparcie ze strony kochającego brata, który otoczył go opieką, cierpliwie pozwalając mu znosić ból. Dobrze jest unikać skrajności w myśleniu o Bożym działaniu. Z jednej strony tzw. psychologizmu czy naturalizmu, gdzie wszystko ma zależeć tylko od czynników naturalnych, kompetencji lekarzy, liczby zabiegów, pozytywnego myślenia i leków.

Z drugiej strony równie groźny jest spirytualizm, czyli myślenie, że uzdrowienie przychodzi tylko na sposób duchowy, na zasadzie: „Tylko Jezus mnie uzdrowi”. To niebezpieczeństwo widzimy dziś w podejściu do pandemii. Rzeczywiście, część z osób słuchających historii Brata Alberta może pomyśleć: „Tylko Jezus”. Zgadza się, „tylko Jezus”, ale Jezus, który działa przez słowo Boże, sakramenty, a także przez człowieka. Droga zwyczajna, z zastosowaniem ludzkich środków, nie jest oznaką braku zaufania. Lubię w tym miejscu podawać przykład św. Ojca Pio, przy którym dokonywały się nawrócenia i liczne uzdrowienia. Ten święty wychodzi z inicjatywą budowy w San Giovanni Rotondo Domu Ulgi w Cierpieniu – specjalistycznego szpitala. Ktoś mógłby powiedzieć: po co, skoro Jezus uzdrawia?

– Czyli to jest zawsze droga Boża i droga ludzka?

– Brat Albert, wierząc w Boże działanie i przemianę, nigdy nie zrezygnował ze współpracy z lekarzami, także psychiatrami. Nie podważał drogi medycznej, równocześnie mając świadomość ograniczoności ludzkich środków. Wiara i zdrowy rozsądek idą w parze, bo są darem tego samego Boga. Intuicyjnie rozumiemy, że jeśli złamiemy sobie nogę, to dzwonimy po pogotowie, a nie czołgamy się na adorację. Będąc na pogotowiu, jeśli kierujemy się wiarą, możemy powtarzać: „Jezu, pomóż i zmiłuj się nade mną”. Historia Brata Alberta uczy, by podejść z szacunkiem i miłością do swoich życiowych obciążeń i stresów. W przykazaniu miłości jest również zalecenie, które mówi: „Kochaj siebie samego”. Historia Chmielowskiego to lekcja, by nieraz odpuścić sobie, gdy organizm i psychika dają nam sygnały alarmowe. To oznacza, że trzeba słuchać siebie, swojego ciała, emocji. Czasem na drodze wiary o tym zapominamy. Bóg stworzył nas z ciałem, nie jesteśmy duchami.

– Powiedzmy, że ktoś ma tendencje do depresji, są czynniki, jak u Brata Alberta, które mogą ją wywołać; coś nas już zaczyna niepokoić. Czy możemy wychwycić taki moment, że jeszcze można coś zrobić, jakby wyprzedzić chorobę?

– Ostatnio lubię wymieniać naturalne antydepresanty. Jeżeli są naturalne, to znaczy, że są też Boże. Wśród nich będą: ruch, zwłaszcza wysiłek fizyczny; kontakt z promieniami słońca (a w zimie ze zwiększoną dawką witaminy D3); zdrowa dieta, bogata w kwasy tłuszczowe omega 3; wysypianie się; unikanie nadmiernego zamartwiania się i obsesyjnego myślenia oraz bezpośrednie kontakty towarzyskie i przyjacielskie. Zwłaszcza w dwóch ostatnich punktach widzimy dużo Ewangelii i Jezusowych słów: „Nie troszczcie się zbytnio”. Niech się jutro troszczy o jutro! Bądź tu i teraz, Bóg jest z tobą w chwili obecnej! Oraz: Dbaj o relacje! Nasza społeczna, wspólnotowa natura zakłada serdeczne spotkania na żywo, tak zaburzone w pandemii. Dodaję do tej profilaktyki jeszcze głębokie życie duchowe, bo ono też jest przecież relacją, doświadczeniem spotkania. Zatrzymaj się i przeżywaj wiarę bardziej jako relację z Bogiem niż zestaw obowiązków i zadań. W przestrzeni wiary łatwo o powielanie nerwicowego biegania i automatycznego zaliczania praktyk, jak na zakupach w hipermarkecie. Święty Ignacy Loyola już przed wiekami wyraził to mocno w słynnym zdaniu z fundamentu ćwiczeń duchowych: „Nie tyle ilość treści, co wewnętrzne smakowanie, przeżywanie, nasyca duszę”.

– Dziękujemy bardzo za rozmowę i życzymy Księdzu równowagi w mądrym służeniu swoimi darami oraz kompetencjami kapłana i psychologa.


Zobacz wszystkie teksty numeru 

Autorzy tekstów, Salik Dobromiła, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2022nr02, Z cyklu:, Nasi Orędownicy, Najnowsze, najnowsze

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 23.04.2024