Pamięć na wagę złota

O wojnie i niezwykłej wierze, która pomaga przetrwać najtrudniejsze chwile, rozmawiamy z Panem Stanisławem Borkowy.

zdjęcie: wallpapercasa.com

2022-01-30

Redakcja: – Osoby w Pana wieku są prawdziwą skarbnicą wiedzy dla młodszych pokoleń. Ma Pan skończone 92 lata, pamięta Pan czasy nawet przed wojną. Może nam Pan opowiedzieć trochę o tamtym trudnym czasie?

Stanisław Borkowy: – Oczywiście, pamiętam wydarzenia z tamtych lat z wieloma szczegółami. Jak wybuchła II Wojna Światowa miałem 10 lat. Mieszkałem z rodziną w Lublińcu, czyli w niewielkim mieście, które przed wojną znajdowało się przy samej granicy z III Rzeszą. Mój ojciec był policjantem.

Dokładnie pamiętam przeddzień wybuchu wojny. W ciągu dnia bawiłem się wtedy z kolegami na łąkach poza torem kolejowym. Pierwszym sygnałem, że coś dziwnego zaczyna się dziać, był niecodzienny przejazd pociągu towarowego. Zwróciłem uwagę na to z jak dużą, na co dzień niespotykaną, prędkością on przejeżdżał. To był czwartek, więc wieczorem miałem zaplanowaną wizytę w kościele żeby się wyspowiadać i wziąć udział w nabożeństwie. Gdy wracałem wszystkie światła w pobliskich domach i na ulicach były zaciemnione i wyczuwałem ponury nastrój. Od kilku dni obowiązywał bowiem nakaz zaciemniania. Spodziewano się bowiem wybuchu wojny już wcześniej. Mój ojciec w to nie wierzył. Mieliśmy bowiem gwarancję Francji i Anglii. Późnym wieczorem usłyszeliśmy jednak wybuchy. Jak się później okazało, polskie wojsko tworzyło w pobliżu rowy przeciwpancerne i niszczyło tory. Gdy obudziliśmy się 1 września, usłyszeliśmy wystrzały i wybuchy. Mój ojciec z niedowierzaniem wypowiedział wtedy słowa, które zapamiętam do końca życia: – „Jednak rozpoczęli. Dzieło zniszczenia się zaczęło, tylko nie wiadomo kiedy się zakończy”. Gdy usłyszałem te słowa, wpadłem w spazmatyczny płacz. Pamiętałem bowiem opowieści taty o I Wojnie Światowej. On jednak przytulił mnie i powiedział, żebym się nie bał, bo Niemcy tę wojnę przegrają. Mimo, że miałem wtedy tylko 10 lat, w tym momencie wydoroślałem, stałem się mężczyzną.

Piechotą uciekaliśmy z Lublińca w stronę Częstochowy. Szliśmy jednak inną drogą, bo szosa częstochowska była ostrzeliwana przez artylerię niemiecką, i tak doszliśmy niedaleko poza miasto, do Sadowa. Ojciec w tej wsi zdobył dla nas wóz – furmankę, wraz koniem i woźnicą, na którym pojechaliśmy dalej, ale już bez ojca, który miał służbowe obowiązki do wypełnienia. W Boronowie dołączyły do nas także dwie inne rodziny policjantów. Po 9 dniach dojechaliśmy aż do Moniatycz, nad Bug, niedaleko Chrubieszowa. Tam mieliśmy mieć zapewnioną kwaterę. Spędziliśmy tam jednak jedynie dwa tygodnie. Niestety 17 września zostaliśmy zaatakowani również przez Rosję, co sprawiło, że po kilku dniach od tej napaści, ruszyliśmy z powrotem w stronę Lublińca. Wczesnym rankiem przybyliśmy, już do zajętego przez Niemców, Zamościa. Była to niedziela 24 września 1939 roku. Postój był przy rynku. Tam widziałem pierwsze barbarzyństwa niemieckiego wojska, nie oddziałów SS. Niemieccy żołnierze, prawdopodobnie formacja Niemców sudeckich, spędzały na rynek gromady Żydów, całe rodziny, a potem gnali ich krzycząc czeszczyzną i łamaną polszczyzną i bijąc kolbami karabinów. Krzyk Żydów był przerażający. Wyprowadzili ich na poligon wojskowy poza koszary. Nie wiem co było potem, ponieważ wyruszyliśmy w dalszą drogę.

– Jak wyglądała rzeczywistość w czasie wojny?

–  Cała moja rodzina nosiła znak „P”, przyszyty do ubrania, oznaczający, że jesteśmy Polakami na Śląsku. Mieliśmy taki obowiązek, zanim Niemcy uregulowali kwestie narodowościowe volkslistami. Powszechnie uważa się, że jeżeli ktoś był wpisany na volkslistę, to był Niemcem, a to nieprawda. Listy były cztery. Do kategorii pierwszej (tzw. Raichslista) wpisane były osoby, które przed wojną miały powiązania z Rzeszą. Tzw. dwójkarze, to byli ludzie, którzy bardziej czuli się Niemcami niż Polakami, i którzy mówili w domu zwykle po niemiecku. Do trzeciej kategorii zaliczali się Polacy o niemieckim pochodzeniu, którzy po wojnie mieli zostać wywiezieni, a wcześniej zmuszani byli do pracy na rzecz Niemców. Ostatnia, czwarta kategoria, obejmowała typowych Polaków, którzy w czasie wojny nie mieli w zasadzie nic do powiedzenia. Okupanci traktowali ich tak, jak chcieli. Odejmowano im 15%, od i tak często głodowych, pensji na rzecz III Rzeczy. Do tej ostatniej kategorii została wpisana moja rodzina.

Mimo że byliśmy Polakami, mój starszy brat został zaciągnięty w 1941 roku do Wehrmachtu. Wcześniej musiał odbyć tzw. Landjahr, czyli przez rok pracować u niemieckiego rolnika bez zapłaty. Niestety, takie były czasy. Gdy brat niechętnie stawił się na komisji poborowej i zaczął się pytać dlaczego ma walczyć w armii niemieckiej, skoro jest Polakiem, usłyszał, że ma do wyboru to albo wywiezienie do obozu koncentracyjnego do Auschwitz, został też brutalnie pobity. Tak to niestety wyglądało wtedy na Śląsku. Brat był w Wehrmachcie aż do 1944 roku, uciekł we Włoszech i udało mu się dostać do wojsk Andersa.

 – Pana ojciec był polskim policjantem. Jak wyglądało jego życie po wybuchu wojny?

– Mój ojciec miał podwójną funkcję. Oficjalnie był jedynie policjantem, pracował jednak także w kontrwywiadzie, gdzie był oficerem. Miał za zadanie wyłapywanie, wraz z wojskiem i tajną policją, dywersantów niemieckich. Gdyby Niemcy wiedzieli, że to właśnie on kieruje tym wywiadem, to zabiliby całą naszą rodzinę już w pierwszych dniach wojny. Oni jednak nie podejrzewali kto stoi na czele tych działań. Gdy ojciec pomógł nam w uciecze, zaraz po wybuchu wojennej zawieruchy, sam dotarł na pieszo aż do Lwowa. Tam, w jakimś klasztorze przebrał się za malarza. Pod tą przykrywką działał przez kilka miesięcy. Do Lublińca powrócił na zasadzie wymiany ludności pomiędzy Niemcami i ZSRR na początku czerwca 1940 r. Szukał pracy, ale niestety miał duży problem z jej znalezieniem, przez co pod koniec tego miesiąca został wysłany na przymusowe roboty. Gdyby się na nie, nie skierował, zostałby wywieziony do obozu koncentracyjnego. Trafił do Brandenburga do niemieckiej fabryki broni.

Prawie cała policja polska z Lublińca i powiatu dostała się do niewoli sowieckiej i tam w miejscach kaźni, takich jak Katyń, Miednoje i innych, zostali rozstrzelani przez wojska NKWD ZSRR. Mój ojciec też zginął od sowieckiej kuli, ale w Brandenburgu 30 kwietnia 1945 r, gdzie ostrzelano baraki, w których mieszkali polscy robotnicy, pomimo tego, że wywieszone były białe flagi. Tylko on jeden, z tej grupy Polaków zginął – dziwne, prawda?

– Jak sobie Państwo radzili gdy na początku wojny ojciec został wywieziony na przymusowe roboty, a jeden z braci trafił do wojska?

– Jak wróciliśmy, z początkiem października 1939 roku, ze wschodu przez kilka miesięcy mieszkaliśmy w naszym mieszkaniu. Później jednak zostaliśmy przez niemiecką administrację z niego wypędzeni. Zajął je niemiecki oficer policji gestapo. Dostaliśmy nakaz przeniesienia się do Generalnej Guberni, na obszar pod niemieckim kierownictwem. Pieniądze, które mieliśmy w banku, zostały zarekwirowane. Mieliśmy plan przenieść się do rodziny do Krakowa. Wstawili się jednak za nami znajomi Niemcy. Dzięki temu mogliśmy się wyprowadzić na peryferia Lublińca do wsi, gdzie mieszkaliśmy do końca wojny. Zostałem z mamą i drugim starszym bratem. Jakoś przetrwaliśmy, ale było bardzo trudno.

Po wojnie też musieliśmy się mierzyć z wieloma trudnościami. Moja mama po raz kolejny została wyrzucona z mieszkania w Lublińcu, tym razem przez komunistów. To wszystko przez to, że byliśmy na czarnej liście z powodu wcześniejszej działalności mojego ojca. Był on poszukiwany, ponieważ na wojnie z bolszewikami otrzymał Order Virtuti Militari. Nie mogliśmy uwierzyć, że przetrwaliśmy wojnę, a takie barbarzyństwo spotyka nas jeszcze od komunistów.

– Jakie znaczenie w tych wszystkich trudnych chwilach ma wiara?

– Nigdy nie zaparliśmy się Boga. Wiara zawsze była niezwykłą siłą i oparciem. W najtrudniejszych momentach wspólnie śpiewaliśmy błagalne i Maryjne pieśni, a także odmawialiśmy Litanię do Najświętszej Maryi Panny i modliliśmy się na różańcu. To nas scalało i pozwalało z nadzieją patrzeć w przyszłość. Modliliśmy się zawsze po polsku, mimo że używanie naszego języka było zakazane. Mój ojciec cały czas, także w czasie wojny miał przy sobie różaniec i na nim się modlił. Kawałki tego różańca, wraz z innymi osobistymi pamiątkami, przywiózł nam jego kolega po zakończeniu działań wojennych. Ojciec pochowany został na niemieckiej ziemi z religijną odprawą przez miejscowego księdza, którego tam poznał.

Pamiętam, jak każdego roku 15 sierpnia, chodziliśmy na pielgrzymkę do pobliskiego Lubecka, gdzie znajduje się cudowny obraz Matki Boskiej Lubeckiej, na tradycyjny odpust. Z tamtejszym kościołem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny związana jest historia Francki z Kanusa. Nazywana tak była, ponieważ mieszkała na Kanusie – przysiółku wsi Draliny, która należała do parafii Lubeckiej. Naprawdę nazywała się Franciszka Ciemienga. Urodziła się ona w 1867 roku i zasłynęła niezwykłymi olśnieniami, których doznawała w swoim życiu. Ludzie chodzili do niej po radę w wielu sprawach. Mojej ciotce ukazała wizję choroby, którą lekarze zdiagnozowali dopiero dużo później. Dzięki temu mogła znacznie wcześniej rozpocząć leczenie. Francka była niezwykle rozmodloną osobą. Potrafiła rozpoznać intencje przychodzących do niej ludzi. Nigdy nie pomagała tym, u których podejrzewała złe zamiary lub uważała za niewierzących. Pamiętam jakie tłumy się do niej udawały. Ta kobieta była uważana za prawdziwą katolicką mistyczkę, a teraz wielu ma poczucie jej świętości. Obecnie jest zaliczona w poczet sług bożych. To niezwykle ciekawa postać.

Wiara jest dla mnie podstawową wartością w życiu. Dzięki Chrystusowi żyję i nie straciłem sensu tego, co się dzieje wokół mnie.

– Jest Pan prawdziwą skarbnicą wiedzy. Historii, które Pan opowiada można by słuchać godzinami. Pana życie to także piękne świadectwo wiary, która nigdy nie umiera. Bardzo dziękuję za rozmowę.

– Ja również dziękuję.

Autorzy tekstów, Markowicz Magdalena, Polecane, Nasze propozycje

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 24.04.2024