Skazany za dobro

20 listopada 2021 r. w archikatedrze Chrystusa Króla w Katowicach został beatyfikowany ks. Jan Franciszek Macha. Postulator procesu beatyfikacyjnego śląskiego męczennika ks. dr hab. Damian Bednarski opowiada o rozpalaniu wierności, o tym, komu dziś pomagałby ks. Macha, o śląskich księżach i o Hanikowym różańcu.

zdjęcie: archiwum ks. Damiana Bednarskiego

2022-01-03

Dobromiła i Stanisław Salikowie: – Co w nowym błogosławionym – ks. Janie Franciszku Masze – urzeka Księdza najbardziej?

Ks. dr hab. Damian Bednarski: – Jest wiele kwestii, które mnie fascynują, ale tym, co postawiłbym na pierwszym miejscu, jest bezwzględna wierność swojemu powołaniu, niezależnie od okoliczności. On znalazł się akurat w takiej – skrajnie trudnej – sytuacji, w więzieniu był prześladowany, poniżany, upodlony, a pozostał wierny powołaniu kapłańskiemu, a właściwie chrześcijańskiemu – czyli słowu danemu Panu Bogu. Ksiądz Jan to taka postać, która mnie i innym może przypomnieć: „Bądź wierny swoim zobowiązaniom! Masz powołanie do kapłaństwa, do małżeństwa, jesteś odpowiedzialny za rodzinę – wytrwaj na tym stanowisku, pozostań wierny”. Dziś niektórzy szukają szczęścia w nowej rodzinie, kapłani podobnie – ci, którzy rezygnują, mówią, że się zniechęcili, wypalili. Jeśli się wypaliłeś – to się znowu zapal! Rozpal tę wierność! To jest podstawa. Myślę, że w ogóle młodzi ludzie łatwo się poddają, szybko stygną. Są do czegoś przekonani – a za chwilę słabną. Nie wierzę, że ci chłopcy, którzy odchodzą z seminarium (a to obecnie duży procent), wszyscy się pomylili, wybierając tę drogę. Oni mogliby trwać, ale po prostu się zniechęcają, bo przychodzą trudności. To brak stałości – stabilitas. Brak wierności.

– Jak Ksiądz sądzi, komu ks. Macha pomagałby w pierwszej kolejności dzisiaj?

– Myślę, że gdyby się znalazł w dzisiejszych realiach, zastanawiałby się, kto pozostaje bez pomocy, kto jest osamotniony w swojej biedzie, i to niekoniecznie chodzi o biedę materialną. Bo teraz mamy o wiele większą biedę moralną i duchową. I biedę związaną z brakiem człowieka, z którym można by porozmawiać, w którym można by znaleźć oparcie. Chyba do takich ludzi chciałby teraz docierać.

– Angażując się w działalność charytatywną, ks. Jan Macha musiał wiedzieć, że ryzykuje. Proszę opowiedzieć, dlaczego ta posługa – wydawałoby się, że politycznie „niewinna” – była postrzegana tak surowo przez okupanta.

– To, co zorganizował ksiądz Macha, było akcją oddolną; na początku nie miało nawet nazwy. Po prostu ze studentami, harcerzami, z byłymi klerykami Joachimem Gürtlerem i  Leonem Rydrychem (którzy z nim zostali straceni) tworzył siatkę pomocową. Gdy na Górnym Śląsku konsolidowało się podziemie, zaczęto sprawdzać, kto gdzie działa, w jakich strukturach, i w ten sposób dotarto do ks. Jana. Zapewne przedstawiciele podziemia zaproponowali mu włączenie tej grupy w struktury konspiracyjne i powierzyli mu odpowiedzialność za stronę charytatywną. Nawet ulotki czy biuletyny były w tym duchu redagowane – by mobilizować do hojności, do pomocy. Jednak Niemcy postrzegali tę działalność jako antypaństwową. Również w kurii działała w tym czasie konspiracyjna siatka pomocy pod egidą późniejszego kardynała Bolesława Kominka. Ale to nie była akcja na taką skalę jak działalność grupy ks. Machy.

– Czy znane są szczegóły charytatywnej aktywności ks. Jana? W jaki sposób działano, jak pomagano, jak docierano do potrzebujących?

– Jak to wyglądało konkretnie, nie wiemy. Z tego, co po wojnie napisano w artykułach, np. co przekazał ks. Konrad Szweda, wynika, że działano konspiracyjnie – podrzucano kartki na żywność czy jedzenie pod drzwi, dyskretnie przekazywano pieniądze, bez pokwitowań. To musiało być tajne; były tylko sporządzane listy osób, którym należało pomagać, notabene z taką listą ks. Jan Macha został złapany. Pomagano zwłaszcza rodzinom tych, którzy byli na wojnie lub na niej polegli, a także uwięzionych i tych, którzy musieli uciekać jako dawni powstańcy śląscy albo byli na liście gończej. Mówi się też, że ks. Jan nie ograniczał pomocy do polskich rodzin. Wspierał wszystkich, którzy tego potrzebowali. Z wypowiedzi ówczesnego wikariusza generalnego diecezji ks. Franza Wosnitzy (z przekonań narodowych Niemca) wynika też, że ks. Macha nie działał bez jego wiedzy i błogosławieństwa, czyli bez cichego przyzwolenia władz kościelnych.

– W artykule o ks. Masze w „Apostolstwie Chorych” z października 2020 r. ks. prof. Jerzy Myszor napisał: „W sierpniu 1939 r. księża śląscy pisali testamenty; wiedzieli, że po ludzku rzecz ujmując, trzeba rozliczyć się z życiem i pozostawić po sobie porządek”. Widzimy, że ks. Macha taki porządek pozostawił. Świadczą o tym chociażby słowa z ostatniego listu, napisanego kilka godzin przed śmiercią. Słowa: „Żyłem krótko, lecz uważam, że cel swój osiągnąłem”, które widzieliśmy na Śląsku na plakatach przed beatyfikacją, poprzedzało inne wyznanie: „Umieram z czystym sumieniem”. To jest poruszające. Chyba możemy powiedzieć, że to „czyste sumienie” zawdzięczał ks. Macha również swojej działalności dotyczącej miłosierdzia wobec potrzebujących?

– Jak najbardziej. Gdy dowiaduje się, jaka kara go czeka, że to kara śmierci – jest totalnie zaskoczony. Próbowałem wczytać się w jego listy i mogę powiedzieć, że ich wydźwięk jest taki: „No jak to? Przecież niosłem, rozsiewałem wokół siebie dobro. Pomagałem. I za to ma być kara śmierci? Owszem, nie do końca robiłem to tak, jak pozwalali mi Niemcy, więc może jakaś kara się należy. Ale kara śmierci za dobro?”. My teraz wiemy, dlaczego tak się stało. On miał być ukarany dla przykładu.

– Działalność charytatywna jest może w jakiś sposób wpisana w posługę śląskich kapłanów? Współcześnie „biskupem miłosierdzia” nazywany był śp. Czesław Domin, pomocniczy biskup diecezji katowickiej, a później ordynariusz koszalińsko-kołobrzeski. Wcześniej bł. ks. Emil Szramek, również męczennik II wojny światowej, mimo że znany jako intelektualista, społecznik i koneser sztuki, będąc proboszczem w parafii Mariackiej w Katowicach, angażował się bardzo aktywnie w działalność charytatywną.

– Niewątpliwie takich kapłanów można by wskazać o wiele więcej. Śląscy księża nie wywodzili się wówczas z wyższych sfer, z ziemiaństwa. Pochodzili z rodzin robotniczych czy chłopskich i dzięki temu bardziej rozumieli potrzeby ludzi. Bł. ks. Józef Czempiel na przykład, również męczennik II wojny światowej, mocno działał w Chorzowie-Batorym. Czytałem też o abp. Józefie Gawlinie jako proboszczu u św. Barbary w Chorzowie. Ileż obiadów wydawano tam w latach 30. XX w., gdy była wielka bieda na Śląsku! A w czasie II wojny światowej chociażby proboszcz ks. Paweł Macierzyński z Bierunia Starego, który zginął później w obozie, stworzył siatkę pomocową dla więźniów Auschwitz. Także bp Stanisław Adamski już przed wojną troszczył się o byt robotników, o bezrobotnych, o biednych.

Ale ks. Jan wyróżnia się na tym tle. Jest bardzo młodym księdzem – zaczyna działać zaraz po święceniach. Wchodzi w nurt kapłaństwa zaangażowanego społecznie, zainteresowanego biednymi, ale uderza szczególnie rozmach jego działalności. Nie ma zaplecza, a potrafi zjednać sobie tylu wolontariuszy, współpracowników. To są setki osób!

– Czy myśli Ksiądz, że współczesne wspólnoty, np. zespoły charytatywne, zechcą przyjąć imię nowego Błogosławionego? Może warto by przeprowadzić jakąś akcję zachęcającą takie grupy do przejęcia jego spuścizny?

– Ksiądz Łukasz Stawarz, dyrektor Caritas Archidiecezji Katowickiej, interesował się tą sprawą, ale to musiałaby być inicjatywa oddolna. Trudno się nie zgodzić, że byłoby to ciekawe i wartościowe, żeby taka postać – umiejąca nie tylko w normalnych warunkach, ale właśnie w tak ekstremalnych, docierać do potrzebujących – stała się wzorem i patronem tego typu dzieł.

– Czy odnajdziemy w jakichś pismach Błogosławionego odniesienia do chorych?

– Tak, jest na przykład kazanie na wspomnienie NMP Różańcowej wygłoszone 6 października 1940 r. Ksiądz Macha mówi w nim o różańcu, że jest „najbardziej skuteczną modlitwą. Gdzie nic już nie pomaga, pomoże jeszcze ta modlitwa. Bł. Klemens Maria Hoffbauer powiedział kiedyś: «Kiedy w drodze do chorego zostaje mi jeszcze trochę czasu na odmówienie różańca, to uratowałem już jego duszę»”. Przyszły męczennik podaje też przykład znanego lekarza francuskiego Józefa Recamiera działającego na początku XIX w.: „Był nie tylko nadzwyczajnym uczonym, lecz również wzorem wierzącego, głęboko religijnego człowieka. Kiedyś podczas zebrania koledzy zobaczyli w dłoniach wspaniałego uczonego różaniec. Ogólne przerażenie! Jak to?! Taki uczony człowiek, taki słynny profesor, uznany autorytet w dziedzinie medycyny, doradca lekarski królów i książąt – ten człowiek odmawia różaniec? Kiedy ten wielki lekarz spostrzegł to ogólne zaskoczenie, powiedział spokojnie: «Tak, panowie, rzeczywiście odmawiam różaniec. A kiedy u któregoś z moich chorych zawiodą wszelkie lekarstwa i poważnie martwię się o jego zdrowie, zwracam się za wstawiennictwem naszej dobrotliwej Orędowniczki, Matki Bożej, do Tego jedynego, który może pomóc. I wyznam wam, że odniosłem już w tej dziedzinie cudowne sukcesy». Drodzy chrześcijanie! Odmawiajmy więc w każdej potrzebie święty różaniec. Podejmijmy wszyscy to postanowienie, ponieważ jest to łatwa modlitwa, którą może odmawiać także niewykształcony człowiek. Różaniec jest najlepszym, najpiękniejszym, najodpowiedniejszym modlitewnikiem (…), ponieważ możemy się na nim modlić i w podróży, i w szpitalu”.

– I trzeba by jeszcze dodać – co pokazała przyszłość ks. Jana – i w więzieniu…

– Tak. Rok przed śmiercią, uwięziony, wyznał w liście: „Moją jedyną radością jest święty różaniec”… Jedną z pozostałych po nim relikwii jest różaniec, który wykonał w więzieniu, prawdopodobnie ze sznurka i z dwóch małych kawałków drewna. W dniu beatyfikacji członkowie rodziny Hanika (tak nazywano go w domu) nieśli w procesji ten różaniec oraz oryginał listu napisanego przez niego przed śmiercią, a także jego poplamioną krwią chusteczkę.

– Błogosławiony będzie patronował śląskiemu seminarium. „Ksiądz Macha może być patronem wikarych, którzy dzisiaj często są zniechęceni, a trzeba coś robić!” – zwrócił uwagę w jednym z wywiadów emerytowany metropolita katowicki abp Damian Zimoń. „Trzeba – tam, gdzie mnie Pan Bóg postawił – każdego dnia na nowo pytać: Panie Boże, czego Ty się po mnie spodziewasz?”. Czego się spodziewa?

– Wracamy tutaj do tej wierności. Kapłańska wierność liturgii, wierność modlitwie, wierność celibatowi, ale także wierność caritas chrześcijańskiej. Co z tego, że kapłan będzie pięknie celebrował Mszę świętą, ręce będzie miał ładnie złożone, a nie zauważy potrzebujących? To jest też jedna z podstawowych misji obok głoszenia Słowa Bożego i sprawowania sakramentów: caritas. Już mama mówiła o nim: „Janek miał złote serce. Jak przyszedł jakiś biedak, to nigdy go od drzwi nie wypuścił bez jakiegoś grosika”. Albo jak przyszli koledzy i uczyli się razem, a on wiedział, że u nich w domu się nie przelewa, to zapraszał ich na obiad. Ta wrażliwość była w nim od dzieciństwa. W seminarium też działał w tzw. bratniej pomocy, wspomagającej uboższych studentów. Zawsze był wrażliwy na najsłabszych, dlatego naturalne było dla niego zaangażowanie się – aż po dar z życia.

– Dziękujemy za rozmowę, a także za wkład, jaki wniósł Ksiądz w proces beatyfikacyjny śląskiego męczennika, który teraz może być wzorem dla całego Kościoła.


Zobacz wszystkie teksty numeru 

Autorzy tekstów, Salik Dobromiła, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2022-nr-01, Z cyklu:, Nasi Orędownicy

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 19.04.2024