Dać z siebie więcej

Rozmowa z lek. med. Barbarą Kopczyńską, specjalistą anestezjologii i intensywnej terapii oraz medycyny paliatywnej, posługującą osobom terminalnie chorym.

zdjęcie: loftgallery/Damian Kozubek

2021-11-04

Redakcja: – Dzieje Stowarzyszenia Opieki Hospicyjnej i Paliatywnej „Hospicjum” w Chorzowie to już blisko 25 lat historii. Opowiedz, proszę, jakie były jego początki.

Barbara Kopczyńska: – Przede wszystkim chcę podkreślić, że u podstaw chorzowskiego hospicjum stoi rzesza ludzi dobrej woli, pragnących służyć i pomagać innym. W 1996 roku przy parafii św. Jadwigi w Chorzowie zebrała się grupa osób, które były poruszone losem chorych terminalnie, cierpiących z powodu choroby nowotworowej. Widzieliśmy ogromną potrzebę otoczenia tych chorych opieką. Oczywiście najpierw były spotkania założycielskie, wszystkie procedury administracyjne i prawne związane z rejestracją działalności hospicjum, było również zbieranie zespołu. Trzeba zaznaczyć, że wówczas pojęcie opieki paliatywnej było w Polsce czymś mało znanym i musieliśmy się wszystkiego uczyć i dowiadywać na własną rękę. Zaczęliśmy się intensywnie szkolić, brać udział w kursach i konferencjach. Zależało nam na tym, by dobrze przygotować się do pracy z chorymi u kresu życia, którzy – jak wiemy – wymagają szczególnej troski i opieki. Bardzo istotnym momentem w naszej działalności był maj 1996 roku, bo wtedy przyjęliśmy do opieki pierwszego pacjenta, pana Józefa. Pamiętam go bardzo dobrze. Wspominam o tym dlatego, że na pamiątkę przyjęcia do opieki pierwszego pacjenta, wszystkie nasze hospicyjne rocznice świętujemy właśnie w maju. Za początek hospicjum uznaliśmy bowiem nie datę spotkania założycielskiego, datę rejestracji czy uchwalenie statutu, ale właśnie kontakt z pierwszym chorym, którego otoczyliśmy opieką.

– Zanim hospicjum znalazło swoje docelowe miejsce przy ul. Szpitalnej w Chorzowie-Batorym, musieliście pokonać wiele trudności lokalowych.

– Tak, ale to nic dziwnego, bo początki zwykle bywają trudne. Najpierw gościny udzieliły nam siostry szarytki, które udostępniły nam również swój numer telefonu do przyjmowania zgłoszeń chorych. Później śp. ks. Henryk Markwica dał nam pomieszczenia we wspomnianej już parafii św. Jadwigi, które dzieliliśmy z młodzieżą akademicką. Kolejnym krokiem było uruchomienie małego oddziału przez PCK w Chorzowie, w którym byłam zatrudniona wraz z kilkoma osobami wywodzącymi się z hospicjum. Oddział przetrwał rok i cztery miesiące, po tym czasie PCK zrezygnował z jego prowadzenia. Stanęliśmy wówczas przed dylematem, czy wrócić tylko do opieki domowej, czy jednak próbować uruchomić własny oddział stacjonarny, prowadzony przez Stowarzyszenie. Wiedzieliśmy, że chorzy bardzo potrzebują takiego miejsca. Modliliśmy się w tej intencji, wzywaliśmy orędownictwa wszystkich świętych, także tych od spraw trudnych i beznadziejnych. Pan Bóg postawił na naszej drodze wielu wspaniałych ludzi i ostatecznie udało nam się pozyskać i wyremontować budynek na hospicjum stacjonarne, które otwarliśmy uroczyście 1 sierpnia 2005 roku.

– Ale chorzowskie hospicjum to nie tylko oddział stacjonarny.

– Oczywiście. Stowarzyszenie zajmuje się nie tylko prowadzeniem oddziału stacjonarnego. Zawsze powtarzam, że działalność oddziału stacjonarnego jest tylko jednym z elementów naszej posługi. Stowarzyszenie organizuje także opiekę domową nad chorymi, prowadzi poradnię, Centrum Wolontariatu, Centrum Afirmacji Życia oraz koordynuje wiele innych inicjatyw. Doświadczenie pokazuje, że nasze działania na wszystkich tych polach są bardzo ważne i wzajemnie sobie potrzebne. W istocie każdy z wymienionych elementów nie mógłby istnieć bez pozostałych. Potrzeba oczywiście zachowania właściwych proporcji w zakresie funkcjonowania każdego z nich, ale żaden nie jest ważniejszy od drugiego.

– Wspomniałaś, że kiedy zaczynaliście swoją posługę, wielu rzeczy musieliście uczyć się sami. Czy dzisiaj, po latach, łatwiej jest służyć chorym niż kiedyś?

– I tak i nie. Nie da się w prosty sposób porównać tego, co było w opiece hospicyjnej ponad 20 lat temu z tym, co jest teraz. Zmieniły się bowiem czasy, standardy, przepisy, również wiedza medyczna bardzo się rozwinęła. Kiedyś było mniej biurokracji i procedur, dzięki czemu mieliśmy bliższy kontakt z naszymi chorymi, bo mogliśmy im poświęcić więcej czasu i uwagi. Za to dzisiaj możemy na przykład podnosić jakość sprawowanej przez nas opieki w sensie medycznym, bo mamy lepszy dostęp do leków, sprzętu i wiedzy, których przed laty brakowało. Z perspektywy czasu mogę śmiało powiedzieć, że każdy z etapów, jakie przeszliśmy w hospicjum, był ważny i bardzo potrzebny. Każdy czas przynosił i nadal przynosi bezcenne i niepowtarzalne doświadczenia. Wciąż uczymy się czegoś nowego, stajemy przed nieznanymi dotąd wyzwaniami, podejmujemy trudne decyzje. Tak naprawdę zmieniają się tylko zewnętrzne okoliczności – czasem na lepsze, czasem na gorsze, ale my ciągle mamy ten sam cel: jak najlepiej służyć osobom chorym.

– Mierzenie się z nowymi wyzwaniami i podejmowanie decyzji staje się łatwiejsze, gdy ma się u boku oddanych i zaufanych ludzi, na których można liczyć w każdej sytuacji. Jakie znaczenie ma dla Ciebie zespół, z którym pracujesz na co dzień?

– Od lat towarzyszą mi słowa dr Jadwigi Pyszkowskiej, która powiedziała mi kiedyś – a było to w momencie, gdy straciliśmy oddział stacjonarny w budynku PCK – że hospicjum to nie mury, ale ludzie. To jest głęboka prawda, która niejako prowadzi mnie w mojej hospicyjnej posłudze i w patrzeniu na to środowisko. Nie adres i siedziba są najważniejsze. Najważniejsi są ludzie i łączące ich więzi. Nieraz już przekonałam się, że współpracując z osobami, których serca płoną tymi samymi ideałami, można dokonać rzeczy wielkich. Pan Bóg przez te wszystkie lata posyłał do posługi w hospicjum takich ludzi, którzy na dany moment byli najbardziej potrzebni. I nie mam tu na myśli tylko personelu medycznego czy wolontariuszy, ale także tych, którzy w jakikolwiek inny sposób pomogli hospicjum. To niesamowite, jak po drodze znajdowali się potrzebni nam budowlańcy, architekci, inspektorzy nadzoru budowlanego, darczyńcy, przyjaciele itd. Oni wszyscy również należą do zespołu, bo na pewnym etapie pomogli tworzyć to miejsce, zostawiając w nim swój konkretny dar. W środowisku hospicyjnym tak to już jest, że ludzie przychodzą, potem odchodzą, robiąc miejsce następnym. To całkowicie normalne.

– Do zespołu należą także ci, którzy nie mają bezpośredniego kontaktu z chorymi, ale wspierają działania hospicjum np. przez modlitwę.

– Tak, przy naszym hospicjum w każdy poniedziałek spotyka się grupa modlitewna, która modli się we wszystkich naszych intencjach. Trudno mi sobie wyobrazić, że moglibyśmy nie mieć takiego duchowego zaplecza. Wierzę, że wiele inicjatyw podejmowanych przez hospicjum udaje się zrealizować właśnie dzięki temu, że ktoś wytrwale się za nas modli. Jestem za to bardzo wdzięczna.

– Z Twojej opowieści o hospicjum wyłania się obraz trudnej i odpowiedzialnej pracy, pełnej rozmaitych wyzwań. Co spowodowało, że jako lekarz związałaś się właśnie z takim „niełatwym” miejscem?

– Zawsze miałam poczucie, że trzeba dawać z siebie coś więcej. Uczyłam się tego między innymi od pewnego gazdy z Zębu, u którego przez wiele lat spędzałam swój urlop. Kiedy zamawiało się u niego jajka, ser albo mleko, on zawsze dawał więcej niż to, na co się umówiliśmy. Zawsze dodawał coś od siebie. Nazywał to „psycynkiem”. Robił tak dlatego, by broń Boże nikogo nie oszukać, nie skrzywdzić, nie dać za mało. A poza tym robił tak, bo po prostu miał szlachetne serce. I podpatrując tego mojego gazdę, z czasem doszłam do przekonania, że filozofię owego „psycynka” można przyłożyć także do każdej wykonywanej w życiu pracy. Bo zawsze warto dawać z siebie więcej niż tylko to, na co się z kimś umówiliśmy. Pracując „od do” spełniamy tylko swój obowiązek zapisany w umowie. To jest oczywiście właściwe zachowanie, ale jaka w tym wielka zasługa? Dla mnie znaczenie ma nie tylko to, co jest zapisane w umowie, ale również to, co poza tę umowę wykracza. Tylko ode mnie zależy ile tego „psycynka” będę chciała z siebie dołożyć. I wracając do twojego pytania, myślę, że posługa w hospicjum jest właśnie tym moim „psycynkiem”. Z pierwszej miłości jestem lekarzem anestezjologiem i choć pracowałam na półtora etatu w szpitalu i w poradni, wiedziałam, że muszę znaleźć w zawodzie jakieś swoje miejsce, gdzie poczuję się naprawdę u siebie, gdzie będę mogła dać z siebie więcej. Prosiłam więc Pana Boga, by pokazał mi drogę, którą dla mnie zaplanował i którą mam pójść. Dzisiaj, z perspektywy wielu lat mogę powiedzieć, że swoje miejsce znalazłam w posłudze hospicyjnej. Taki rodzaj pracy odpowiada mi również ze względu na mój temperament. Lubię, kiedy dużo się dzieje. Lepiej funkcjonuję, gdy mogę stawiać czoła kolejnym wyzwaniom. W hospicjum mam ku temu wiele okazji.

– A więc wierzysz, że tę drogę wybrał dla Ciebie Pan Bóg.

– Tak. To była niespodzianka Pana Boga dla mnie. Gdybym miała sama to wybrać i wymyślić, to pewnie bym na to nie wpadła. Pan Bóg przez różne wydarzenia i konkretnych ludzi pokazywał mi swoją wolę, a ja tylko na to Jego zaproszenie odpowiedziałam. Często powtarzam, że gdyby nie to, że jestem osobą wierzącą, na pewno nie pracowałabym w hospicjum. Ten rodzaj posługi jest nierozerwalnie związany z moją wiarą. Bez perspektywy życia wiecznego praca w hospicjum byłaby – przynajmniej dla mnie – nie do wytrzymania. Kiedy przychodzą trudne momenty, pomaga mi wytrwać Boża łaska. Wierzę też, że to Pan Bóg w takich momentach posyła do mnie ludzi, którzy są dla mnie wsparciem. To oni – przyjaciele, kapłani, najbliżsi współpracownicy – stawiają mnie wówczas do pionu i przypominają mi dlaczego w ogóle jestem w hospicjum. Pomagają mi wrócić do pierwotnej miłości i ideałów, które niegdyś zrodziły się w moim sercu.

– Mówisz, że czasem w posłudze chorym przychodzą trudne momenty. Co dla Ciebie jest najtrudniejsze?

– Wiele osób uważa, że najtrudniejsze w posłudze chorym terminalnie jest patrzenie na ich cierpienie i śmierć. Owszem, nie są to łatwe i przyjemne doświadczenia, ale można sobie poradzić z ich przeżyciem. Dla mnie na obecny czas największą trudnością jest fakt, że do hospicjum coraz częściej przychodzą osoby jedynie do pracy. Niestety poszerza się grono osób, które stawiają wymagania finansowe, jednocześnie nie chcąc dać z siebie czegoś więcej. Nie ma w nich myślenia kategoriami owego „psycynka”. Boję się, że takie podejście może w przyszłości najbardziej zagrozić ideom ruchu hospicyjnego. Nie ilość pacjentów, nie zmęczenie, nie trudne emocjonalnie sytuacje, ale właśnie myślnie „od do” i przekonanie, że wszystko mi się należy. Na szczęście spotykam także wiele wspaniałych i oddanych osób, dla których niezmiennie najważniejsza jest służba drugiemu człowiekowi. Kontakt z takimi osobami nie pozwala mi się zniechęcać rozmaitymi trudnościami, które napotykam.

– A jakie trudności przyniosła trwająca epidemia koronawirusa?

– Powszechnie wprowadzone obostrzenia sanitarne zmusiły nas najpierw do ograniczenia odwiedzin u chorych przebywających na oddziale stacjonarnym, a później do ich całkowitego zakazu. Zrobiliśmy to z wielkim bólem serca, ale to była decyzja podjęta dla dobra naszych podopiecznych, bo koronawirus jest groźny szczególnie dla osób starszych i chorych. Nie mieliśmy innego wyjścia, choć zdawaliśmy sobie sprawę, że taki zakaz jest całkowicie wbrew idei hospicjum, które przecież nastawione jest na obecność przy chorym, towarzyszenie mu, trzymanie za rękę. Zrobiliśmy co prawda kilka wyjątków, ale to były sytuacje nadzwyczajne, w których rozeznaliśmy, że wpuszczenie rodziny do odchodzącego chorego ostatecznie przyniesie większe dobro. I drugi problem, który przyniosła epidemia to liczne zgłoszenia chorych, którzy w ogóle nie powinni do nas trafić. Jak wiemy, podczas epidemii utrudniony jest dostęp chorych do swoich lekarzy i często ten ich bezpośredni kontakt zastępuje porada telefoniczna. Bywa więc, że kierowani są do nas pacjenci w ogóle niezdiagnozowani albo zdiagnozowani źle, których lekarz od dawna nawet nie widział. Musimy te diagnozy weryfikować, odrzucać zgłoszenia, pisać odmowy. To zajmuje nasz cenny czas. Mimo wszystko staramy się – niezależnie od zewnętrznych okoliczności – podtrzymywać w sobie ducha hospicjum, które z założenia ma być serdeczną gościną serca. Dlatego jako zespół osób posługujących w nim robimy wszystko, by każdy kto do nas trafi, czuł się zaopiekowany i otoczony troską.

– Niech zatem hospicyjny duch wznosi się ponad wszelkie trudności i pomaga Wam stale wracać do ideałów, za którymi niegdyś podążyły Wasze serca. Dziękuję Ci za rozmowę.


Zobacz całą zawartość numeru ►

Autorzy tekstów, Cogiel Renata Katarzyna, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2020nr10, Z cyklu:, W cztery oczy

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 26.04.2024