Samotność i duchowa walka

Szkoła modlitwy. Wielu chrześcijan żyjących w samotności na pustyni w starożytności chrześcijańskiej daleko postąpiło duchowo w drodze do Boga. Również dla nas trudny stan samotności może być drogą do głębszego oczyszczenia duchowego oraz zjednoczenia z Bogiem.

zdjęcie: canstockphoto.pl

2021-02-15

Trwająca epidemia oraz związana z nią przedłużająca się izolacja prowadzą do różnych postaw w  życiu duchowym chrześcijanina: zarówno tych dobrych (np. męstwa, cierpliwości, wytrwałości, głębszego zaufania Bogu, otwarcia się na bliźniego), jak i złych. Obecny czas przywodzi mi na myśl pewien okres z historii chrześcijaństwa, ze starożytności – czas tzw. anachoretyzmu. W czasie obecnym i tym z przeszłości dostrzegam pewne podobieństwa w zachowaniu chrześcijan. To, co niektórzy dzisiaj przeżywają w swojej relacji z Bogiem, było również doświadczeniem duchowym chrześcijan z pierwszych wieków zwanych anachoretami.

Co oznacza anachoretyzm? Kim byli anachoreci?

W języku greckim anachoreo oznacza: „oddalam się, odchodzę w górę”. Pierwsi chrześcijanie odkrywali doskonałość życia duchowego w postawie męczeństwa. Drugie pokolenie chrześcijan, które przywołuję – z okresu po edykcie mediolańskim, z 313 roku, z czasów wolności wyznania wiary – odkrywało wartość wewnętrznego poznania Boga. To pragnienie poznania miało jeden istotny warunek. Była nim samotność. Tylko w samotności, w oderwaniu od jakichkolwiek przywiązań, człowiek mógł oczyścić serce, by na jego dnie spotkać Boga. Biblijnym przykładem takiego anachorety był bez wątpienia św. Jan Chrzciciel. Dosłownie anachoreo – w czasach starożytności chrześcijańskiej – oznaczało: „odchodzę z doliny Nilu na pustynię”. Pustynią tą były tereny współczesnej Syrii i Egiptu. Tam rozwijał się przywoływany ruch anachorecki rodzący wielu cenionych do dzisiaj – za swoją naukę i świadectwo życia – Ojców pustyni. Motywacją odejścia na pustynię owych chrześcijan nie były niepowodzenia życiowe, nie była także chęć ucieczki ze świata, tzw. fuga mundi, ale było nią kierowane autentyczną intencją pragnienie poszukiwania Boga w odosobnieniu. Poszukiwanie to stawało się nieraz dla tych ludzi trudnym doświadczeniem. Przeżywali oni „męczeństwo ducha”, jak to później określali historycy. Wymagało ono od nich stoczenia trudnej i bolesnej walki duchowej. Walki nie z jakimś zewnętrznym przeciwnikiem – jak było to we wcześniejszym pokoleniu chrześcijan-męczenników – ale walki ze sobą i swymi namiętnościami, zakorzenionymi głęboko w sercu. Z czasem wspomnianych chrześcijan – ze względu na prowadzony przez nich styl życia i rosnący autorytet – zaczęto nazywać Ojcami. Inni chrześcijanie, zamieszkujący miasta, szukali u nich rad dotyczących tego, jak mają realizować swój ideał Ewangelii.

Samotność z wyboru a samotność narzucona

Na początku rozważań chcę podkreślić, że – oprócz wielu podobieństw między postawami tamtych, starożytnych chrześcijan, a postawami chrześcijan przeżywających obecny czas samotności – dostrzegam jedną zasadniczą różnicę. Anachoreci dobrowolnie wchodzili w życie samotne. Opuszczali miasta, by udać się na miejsce odosobnienia. Obecny stan epidemii zmusił nas do izolacji, wbrew naszej woli. Szczególnie bolesna stała się izolacja chorych w szpitalach covidowych, odciętych od zewnętrznego świata, bez możliwości bezpośredniego spotkania z najbliższymi. Równie trudna jest sytuacja mieszkańców i pensjonariuszy domów pomocy społecznej, zakładów opieki leczniczej, którzy od wielu miesięcy nie mogą wyjść ze swoich miejsc zamieszkania, a ich bliscy nie mogą ich odwiedzić. Także wielu starszych „uwięzionych” jest w swoich domach bez możliwości wyjścia, m.in. do kościoła, czyli do miejsca, które było im zawsze bardzo drogie. Jednakże zewnętrzne, trudne, okoliczności postaw chrześcijan tamtych i współczesnych czasów, są te same lub przynajmniej podobne. One mogą stać się drogą do głębszego zjednoczenia z Bogiem. Jak wówczas była, tak i dzisiaj istnieje, po pierwsze – konieczność zaakceptowania tego trudnego stanu, a po drugie – konieczność przejścia przez niejedną walkę duchową. Walkę nie z kimś z zewnątrz, ale z najtrudniejszym przeciwnikiem – ze sobą samym i z własnymi nieuporządkowanymi często myślami. Celem tej drogi jest Bóg, Jego Osoba; poznanie Jego miłości a ostatecznie – zbawienie. Spróbujmy więc podążyć za Ojcami pustyni i za drogą, którą wyznaczyli nam przed wiekami. Wielu współczesnych teologów podkreśla, że chociaż Ojcowie ci żyli w odległych czasach (nauka o człowieku i o otaczającym go świecie nie była wówczas jeszcze tak rozwinięta, jak współcześnie), to jednak posiadali oni głęboką mądrość życiową.

Początek drogi

Nieraz zdarza się, że gdy otrzymujemy propozycję przystąpienia do sakramentu spowiedzi, nie wiemy, jak się za to zabrać. Zastanawiamy się nad tym, z czego się spowiadać. Bo przecież – myślimy sobie – nie mieliśmy od dłuższego czasu okazji spotkania z bliźnimi. Nie było więc okazji do popełnienia czegoś niewłaściwego. Nie było także okazji wypowiedzenia jakiegoś złego słowa. Jeśli jednak głębiej spojrzymy w siebie i popatrzymy na siebie oczyma miłującego nas Boga (a więc w doświadczeniu Bożej Miłości), dostrzeżemy postawy, które nie do końca sami akceptujemy, z których nie zawsze jesteśmy zadowoleni. Potwierdzeniem tej subtelnej, duchowej sprzeczności może być opis samokrytycyzmu św. Pawła, czy lepiej – jego świadectwo poznania siebie. „Jestem bowiem świadom – pisze Apostoł Narodów – że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać – nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę” (Rz 7, 18- 19). Czy stać nas na podobną refleksję? Początkiem głębszej pracy nad sobą nie jest jednak pragnienie zmagania się z nieuporządkowanymi myślami. Początkiem tej drogi – jak i zresztą jej celem – winno być pragnienie poznania Boga i Jego miłości; chęć powrotu do pierwotnego, duchowego stanu, który otrzymaliśmy od Boga z chwilą przyjęcia sakramentu chrztu świętego – do stanu pełnej nieskazitelności duszy. Pierwszym pragnieniem winno być więc nie jakieś mocowanie się z samym sobą, ale pragnienie miłości, bo ona przecież niesie nas przez życie. Miłość także konsekwentnie prowadzi nas do pracy nad sobą, do wysiłku. Miłość jest więc zawsze pierwsza. Właśnie takie pragnienia prowadziły chrześcijan IV wieku na pustynię. Dzięki Słowu Bożemu poznawali, kim jest Bóg i jak wielka jest Jego miłość do człowieka. Podobnie i my możemy to uczynić. Dzięki Słowu Bożemu równocześnie odkrywamy, kim my jesteśmy dla Boga. Poznanie to ma ozdrowieńczy wpływ na nasze serce, nasze spojrzenie na siebie i na otaczający nas świat. Używając porównania z dzisiejszego czasu: poznanie Boga-Miłości, przyjęcie Jego łaski, to jak osocze ozdrowieńców dla chorych na Covid-19. Łaska Boża jest życiodajna! Współcześnie na obraz Boga mają wpływ również inne bodźce, zwłaszcza świadectwo (niestety także antyświadectwo) ludzi Kościoła. Obraz Kościoła w mediach, ukazywany zarówno we właściwy sposób, jak i w sposób wykoślawiony, ma na nas wielki wpływ. Obraz ten formuje społeczeństwo. Konsekwencją fałszywej formacji może być odrzucenie Boga bądź w łagodniejszej formie, nieumiejętność dostrzeżenia w Bogu Osoby, która nas kocha. Dalszymi elementami zaciemniania w nas dobrego obrazu miłości Boga mogą stać się: przedłużająca się epidemia, dotykająca wiele osób, choroba i samotność, a także inne trudności życiowe. Wszystko to sprawia, że pomału zaczyna w nas zamazywać się dobry obraz Boga-Miłości ukształtowany przez wiele lat życia. Rodzi się pokusa odejścia od Boga. Pierwszym krokiem w  duchowej drodze poznania Boga jest na powrót zawierzenie dwom autorytetom: Ewangelii i Kościołowi. Utrwalając w sobie dobry obraz Boga, pragnąc Go poznać i pokochać całym sobą, natrafiamy na kolejne trudności. Spontanicznie niejako wyrastają na naszej duchowej drodze – nasze nieuporządkowane myśli i pragnienia.

Jakie są źródła tych myśli?

Jeden ze starożytnych teologów, św. Maksym Wyznawca, analizował doświadczenie pojawiających się myśli w człowieku. Według niego istnieją trzy ich źródła. Jedne pochodzą od samego człowieka – wypływają z doświadczenia naszego życia. Inne myśli mogą pochodzić z natchnienia Bożego lub anielskiego. Jest tak, jeśli myśli zachęcają nas do dobra. Kiedy jednak myśli skłaniają nas do zła, bez wątpienia są dziełem szatańskim. Wolną wolą decydujemy, jakiego dokonać wyboru: czy poddać się tym myślom, czy też stanowczo je odrzucić. Inny chrześcijański pisarz, żyjący w V wieku, kapłan z Pontu o imieniu Ewagriusz także podjął analizę duchowych źródeł myśli rodzących się w człowieku. Opisując trzecią kategorię myśli – tych skłaniających człowieka ku złu – był tak mocno przekonany, iż sprawcą ich jest szatan, że wprost nazywał je demonami. Ze współczesnego punktu widzenia być może myślimy, że jego teza była zbyt odważna. Przyjmujemy jednak fakt istnienia pokus. Mówi o tym wyraźnie Słowo Boże, m.in. św. Paweł, np. w 1 Kor 10, 13: „Pokusa nie nawiedziła was większa od tej, która zwykła nawiedzać ludzi. Wierny jest Bóg i nie dozwoli was kusić ponad to, co potraficie znieść, lecz zsyłając pokusę, równocześnie wskaże sposób jej pokonania abyście mogli przetrwać”. Sam Chrystus był także kuszony. Pamiętamy też ostatnie wezwanie z Modlitwy Pańskiej: „i nie wódź nas na pokuszenie” – „nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie”. Gdy jednak dalej poddajemy analizie znaczenie pojęcia „demon”, odkrywamy razem bardziej wartość nauczania wspomnianego mnicha z Pontu. Z języka greckiego „demon” oznacza „tego, który rozdziela, rozbija”. Każda pokusa przyjęta przez człowieka prowadzi do rozbicia. A kto, jak nie sam demon – zbuntowany anioł, nie jest przyczyną tego wewnętrznego rozbicia w człowieku? Spróbujmy więc dalej przenalizować nauczanie Ewagriusza z Pontu. Celem tej analizy nie jest jedynie ukazywanie różnych wymiarów zła w człowieku. ale przede wszystkim nauczanie mnicha z Pontu ma nam pomóc w odkryciu środków zapobiegawczych wobec zła.

Siedem złych myśli

Według Ewagriusza, demon obżarstwa (tak radykalnego określenia używa Ewagriusz!) wbrew pozorom nie namawia człowieka do jedzenia w nadmiarze. Stosuje inną taktykę. Podaje człowiekowi wiele powodów, by nie głodować. Inny demon – nieczystości pobudza człowieka do fantazjowania. Uderza w jego wyobraźnię. Fantazjowanie zaś zaciemnia rozum. Najczęściej demon ten działa w nocy i z reguły atakuje człowieka nagle, wywołując gwałtowne namiętności. Demon chciwości, podobnie jak demon obżarstwa, nie atakuje bezpośrednio. Podsuwa człowiekowi przeróżne powody przeciwko biedzie – to z jednej strony. Z drugiej zaś podsuwa argumenty przeciw hojności. A hojność interpretuje jako naiwność i brak troski o siebie. Za tą postawą ostatecznie kryje się chęć zaspokojenia swoich nieuporządkowanych potrzeb. Ewagriusz sporo pisze o smutku, który – według niego – jest również dziełem złego. Smutek według niego ma swoje źródło w przywiązaniu do świata, zwłaszcza do przeszłości. Zacieśnia serce człowieka i nie pozwala mu stawiać czoła rzeczywistości. Skłania go do ucieczki w  złudny świat promiennej przeszłości. Ze smutkiem związany zaś jest gniew, będący kolejną namiętnością obecną w człowieku. Gniew zaciemnia umysł człowieka i odbiera mu panowanie nad sobą. Kolejnym demonem przywoływanym przez Ewagriusza z Pontu jest próżność. Podsuwa ona człowiekowi błędną motywację. Człowiek zamiast otwierać się na Boga, co powinno być jego naturalną dążnością, zwraca się ku sobie. Demon próżności prowadzi człowieka do postawy polegania jedynie na sobie oraz do postawy przypodobania się ludziom. Najbardziej niebezpiecznym z demonów według Ewagriusza jest demon pychy. Stawia on człowieka w miejsce Boga, wprowadzając go w  świat pozorów. Zwykle kończy się to duchowym paraliżem i pomieszaniem, w wyniku których człowiek traci poczucie rzeczywistości. Zamiast walczyć z demonami, uznaje się za całkowicie wolnego od ich wpływów, bądź uznaje, że ich po prostu nie ma. Pycha nieuchronnie prowadzi człowieka do ostatecznej zguby. Co ciekawe, Ewagriusz – wyliczając poszczególne demony, nazywane później przez teologów grzechami głównymi – nie pisze nic o zazdrości. Późniejsi autorzy, m.in. św. Grzegorz Wielki, włączają zazdrość w katalog grzechów głównych. Kapłan z Pontu pisze jednak o innym demonie – o acedii. Acedia dobrze była znana autorom natchnionym. W greckim tłumaczeniu Pisma świętego występuje trzykrotnie. W Księdze Psalmów oznacza zgryzotę (por. Ps 119, 28), w Księdze Mądrości Syracha – niezadowolenie (por. Syr 29, 5), zaś u Izajasza – zgnębienie (por. Iz 61, 3).

Czym jest acedia?

Chciałbym o niej szerzej wspomnieć, gdyż wydaje mi się, że nauczanie Ewagriusza o acedii oraz o środkach zapobiegawczych wobec niej, może nam pomóc w aktualnym doświadczeniu naszego życia. Ewagriusz subtelnie nazywa tego demona. Mówi o nim jako o demonie południa. Dlaczego w taki sposób go określa? W miejscach pustynnych godziny południowe były najgorętszą porą dnia. W południe mnisi doświadczali także największego znużenia duchowego, zwłaszcza wówczas ogarniała ich acedia. Acedia – pisze Ewagriusz – „jest umiłowaniem sposobu życia demonów, czyni chód chwiejnym; nienawidzi pracowitości, walczy przeciw wyciszeniu duszy; jest namiętnością udaremniającą śpiew psalmów, opieszałością w modlitwie, rozluźnieniem w ascezie, sennością zbyt wcześnie przychodzącą, snem obracającym się wokół siebie, brzemieniem szaleństwa, nienawiścią celi, przeciwniczką trudów; przeciwieństwem wytrwałości, wędzidłem do rozmyślania, nieznajomością Pism, wspólniczką smutku, jest jakby zegarem odmierzającym porę posiłków”. Według kapłana z Pontu, acedia jest bardzo niebezpieczna, gdyż najpierw rodzi niewiarę w Miłość Boga, dalej prowadzi do beznadziei. W dalszej konsekwencji ogrania duszę, prowadząc do atonii (osłabienia). Jej przejawami są: kryzys psychiczno-duchowy, niechęć wobec jakiegokolwiek wysiłku, zwłaszcza wysiłku intelektualno-duchowego. Acedia ogranicza dalej horyzont myślowy człowieka jedynie do jego szarej codzienności. Powoduje również niezadowolenie z tej codzienności. Dalej prowadzi człowieka w zmysłowość, w której poszukuje on drobnych pocieszeń. Używając porównania ze świata medycyny, można by powiedzieć, że acedia jest rodzajem duchowego złośliwego nowotworu, który coraz bardziej się rozlewa. Potocznie można by ją określić jako głębokie lenistwo duchowe, marazm duchowy. Jeśli analizę stanu acedii, dokonaną przez mnicha z V wieku, odniesiemy do doświadczenia psychiczno-duchowego ludzi przeżywających od roku stan izolacji, możemy zauważyć, że to, o czym pisał Ewagriusz, dzieje się obecnie w naszych umysłach i sercach. Opisane doświadczenie jest zbieżne z naszym współczesnym doświadczeniem. Ale Ewagriusz kończy swój wywód, podając również środki zaradcze wobec acedii – odpowiednie duchowe szczepionki (rozumiane tutaj zarówno jak profilaktyka, jak i lekarstwo). Przyjrzyjmy się im bliżej.

Środki zaradcze

Jak w przypadku wszystkich grzechów głównych, tak i w przypadku acedii środkiem zaradczym, najlepszym Lekarzem jest sam Jezus Chrystus. On swoim słowem, a nade wszystko życiem dostarcza nam oręża do walki z wyrafinowanymi pułapkami demona. Sam był kuszony i – jak mówi List do Hebrajczyków – poddany próbie pod każdym względem podobnie jak my, z wyjątkiem grzechu (por. Hbr 4, 15), potrafił stoczyć zwycięską walką. Wszystko po to, abyśmy także w naszych najtrudniejszych, po ludzku wprost beznadziejnych doświadczeniach, mogli stać się na Jego podobieństwo, czyli abyśmy tak jak On, nie poddali się pokusie. A jeśli nawet poddamy się złej myśli – pokusie, abyśmy potrafili się z niej wyzwolić. Jezus podczas trzykrotnego kuszenia na pustyni nie wszedł z diabłem w dialog (Jego orężem było Słowo Boże), nie wycofał się też z misji otrzymanej od Ojca. Był Mu posłuszny przez całe życie także w chwilach próby: zarówno na pustyni, jak i w ostatnich chwilach swojego ziemskiego życia. Demon pragnie rozbić w człowieku jego synowską postawę posłuszeństwa wobec Boga zaszczepioną na chrzcie świętym. Dlatego pierwszą „szczepionką” na jego pokusy jest wiara w Boga oraz postawa pełna prostoty i wierności Bogu. Pierwsze „zaszczepienie” wiary dokonało się podczas chrztu świętego, może być ono ponawiane przez kolejne „aplikacje szczepionki” łaski wiary, czyli przez sakrament spowiedzi świętej. Kolejnymi „szczepionkami” niwelującymi duchową infekcję winny stawać się odpowiednie cnoty rozwijane w życiu człowieka. Jak na demona pychy „szczepionką” jest cnota pokory, na demona chciwości – ubóstwo i jałmużna, nieczystości – wstrzemięźliwość i czystość, obżarstwa – umiarkowanie, gniewu – łagodność, tak na demona acedii najlepszym remedium winny stawać się wytrwałość i miłość. „Wytrwałość jest zagładą acedii” – pisał Ewagriusz. O tej postawie jedenaście wieków później pisał również św. Ignacy z Loyoli, sam doświadczając głębokiej acedii, z której wyszedł zwycięsko. Dzięki Bożej łasce potrafił ją przezwyciężyć. Uczył, że trzeba „działać przeciwnie” (dosłownie: contra agere), przeciw duchowi lenistwa, zniechęcenia i smutku. Tymi dziełami przeciwnymi acedii są: praktykowanie czynnej miłości bliźniego, wytrwała praca oraz modlitwa. Modlitwą zaś na początku mogą stać się tzw. akty strzeliste. To autentyczny „wynalazek duchowy” Ojców pustyni, którzy dobrze wiedzieli, że człowiekowi w stanie acedii trudno się skupić na modlitwie. Dlatego zachęcali do krótkiego i częstego powtarzania fraz z Pisma świętego. W taki sposób rodziła się m.in. Modlitwa Jezusowa: „Jezu Chryste, Synu Boga żywego, zmiłuj się nad nami”. Były to prawdziwe „strzały” w demona. Do dzisiaj zachowała się tzw. „Filokalia”, czyli antologia pism ascetyczno- -mistycznych Ojców pustyni. Czytamy tam m.in. słowa jednego z Ojców, Hezychiusza z Synaju: „Za każdym razem, kiedy pojawiają się w nas złe myśli, przeciwstawmy im wezwanie Pana naszego Jezusa Chrystusa, a ujrzymy ich natychmiastowe – niczym dym w powietrzu – rozproszenie. Gdy umysł pozostanie sam, wówczas ponownie podejmijmy ciągłą uwagę i wzywanie. Ilekroć też doznajemy takiej próby, tak czyńmy. Jak niemożliwe jest stawać do walki bez zbroi, czy też przepłynąć szerokie morze w ubraniu, albo żyć bez oddychania, tak też bez pokory i ciągłego błagania Jezusa niemożliwe jest nauczenie się ukrytej walki duchowej ani umiejętnie tropić i wyeliminować zło.” Wielu chrześcijan, żyjących w samotności na pustyni w starożytności chrześcijańskiej, daleko postąpiło duchowo w drodze do Boga. Także dla nas trudny stan samotności może być drogą do głębszego oczyszczenia duchowego oraz zjednoczenia z Bogiem. Wielu chorych stawało się, podobnie jak wspomniani Ojcowie pustyni, autorytetami, do których ludzie przychodzili po rady. Była nią bez wątpienia Sługa Boża Marta Robin. Na drodze mojej wiary spotkałem również wielu chorych, którzy sporo mnie nauczyli.


Zobacz całą zawartość numeru ►

Autorzy tekstów, Bartoszek Wojciech, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2021nr02, Z cyklu:, Modlitwy czas

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 26.04.2024