Wiara wyzwala z lęku

Czego boimy się? Czego winniśmy się obawiać? – te dwa pytania stawia przed nami dzisiejsza Liturgia Słowa.

zdjęcie: pixabay.com

2020-06-21

Drodzy Chorzy i Opiekunowie Chorych. Siostry i bracia obecni na Mszy świętej w warszawskiej bazylice św. Krzyża i łączący się z nami dzięki transmisji radiowej.

Czego boimy się? Każdy z nas mógłby podać długą listę przyczyn swojego lęku. Boimy się: utraty zdrowia, niepomyślnej diagnozy lekarskiej, samotności i izolacji, utraty dobrego imienia. Boimy się spotkania z osobą zarażoną koronawirusem, informacji o dodatnim wyniku testu na obecność wirusa w organizmie i konsekwencji zarażenia wirusem innych osób. Przyczyn lęku w czasie trwającej epidemii jest sporo. Wiele osób chorych i starszych wiekiem mówiło o swoim lęku w rozmowach telefonicznych psychologom, duszpasterzom i wolontariuszom. Chyba największą tęsknotą, będącą dobrą reakcją na lęk, było pragnienie przyjęcia sakramentów świętych. Niewłaściwą reakcją jest hejt wobec chorych na COVID-19 oraz tych, którzy im pomagają na duszy i na ciele.

Dzisiejsza Ewangelia zwraca uwagę na jeszcze inną przyczynę lęku. Św. Mateusz pisze Ewangelię w czasie, kiedy chrześcijanie są prześladowani. Zwraca uwagę na coś ważnego: po pierwsze, że Chrystus zapowiedział swoim uczniom czas prześladowań za wiarę; i po drugie, że nie pozostaną sami w godzinie próby. Któż z nas – traktujących poważnie Ewangelię – nie doświadczył niezrozumienia, odrzucenia, czy nawet jakiejś formy prześladowania ze względu na wierność Ewangelii? – to jedno ważne pytanie, na które w sercu odpowiadamy. Ale postawię także inne: ile razy woleliśmy zamilknąć, gdy trzeba było stanąć po stronie Jezusa, Ewangelii i Kościoła? Dobra Nowina o Chrystusie – Zbawicielu, była kiedyś i jest współcześnie – znakiem podziału. Nie można zachować wobec niej postawy neutralności.

U podstaw dwóch wymienionych przyczyn lęku: choroby i konsekwencji wypływających z niej oraz prześladowania za wiarę, leży jedno: cierpienie. Wszyscy boimy się cierpienia: psychicznego, fizycznego i duchowego. Naturalną reakcją wobec niego jest ucieczka, chęć pozbycia się go.

Mogą więc zastanawiać pierwsze słowa św. Pawła, które zapisał w jednym ze swoich listów: „Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1, 24). Czy św. Paweł w powyższym stwierdzeniu użył jakiejś przenośni? Nie. Jako jeden z głosicieli Ewangelii, żyjący w pierwszym pokoleniu chrześcijan, zrozumiał wartość cierpienia zjednoczonego z Chrystusem i ofiarowanego dla Królestwa Bożego. Stąd wypływała jego wewnętrzna radość. Ukoronowaniem jego drogi stała się śmierć męczeńska.

Trudy, o których pisał, a które nazywał cierpieniem, są również bardzo bliskie doświadczeniu osób chorych i opiekujących się nimi. Tak rozumiał to św. Jan Paweł II, pisząc list do chorych. Odniósł w liście tym wspomniane wcześniej słowa św. Pawła, do cierpienia ludzi chorych (por. Salvifici doloris, 24). Mając to na uwadze, spójrzmy dalej na dzisiejszą Ewangelię.

Jezus mówi swoim uczniom, aby nie bali się cierpienia, najpierw tego związanego z przyznaniem się do Niego; by nie bali się hejtu – moglibyśmy powiedzieć, używając współczesnego określenia. Bardzo boimy się, gdy ktoś nas niesłusznie oskarża. Aż trzykrotnie w krótkim fragmencie tekstu św. Mateusz przytacza słowa Jezusa: „Nie bójcie się”! Za pierwszym razem, po słowach: „Nie bójcie się” dodaje: „Nie ma bowiem nic zakrytego, co by nie miało być wyjawione”. Dosłownie trzeba by przetłumaczyć to zadnie tak: „Nie ma bowiem nic zakrytego, co by nie miało być objawione”. Autor Ewangelii użył czasownika „apokalypto”, określającego czynność objawiania. Powyższe zdanie można w dwojaki sposób zinterpretować. W znaczeniu negatywnym: zło dokonane w ukryciu, zostanie wyjawione publicznie, prędzej, czy później. To pierwsza, ważna interpretacja Mateuszowego tekstu. Jednak kontekst Ewangelii wskazuje bardziej na interpretację pozytywną. Dobro dokonane w ukryciu nie straci nic ze swej wartości, tylko dlatego, że dokonano go skrycie. Zostanie objawione później. Kiedy? W Dniu Sądu Ostatecznego.

Wobec tego rodzi się kolejne pytanie: a co będzie podlegało osądzeniu? Wertuję następne stronice Ewangelii św. Mateusza. Natrafiam na 25 rozdział – na opis Sądu Ostatecznego, i czytam: „byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem chory, a odwiedziliście Mnie (…).” Przywołałem trzy z sześciu uczynków miłosierdzia. Dalej czytam w tekście: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” – tak mówi Jezus utożsamiający się z ewangelicznymi „najmniejszymi” (Mt 25, 35a. 36b. 40). Żywą Ewangelią głoszoną nieraz w ukryciu, stają się uczynki miłosierdzia. To one, powiązane z przyjęciem łaski Bożej, są prostą drogą do zbawienia. Uczynki te często są niewidoczne dla „oka świata”. Wyraźnie widzi je Bóg.

Czas epidemii był i nadal jest trudnym czasem. Według zaproponowanych interpretacji ewangelicznego zdania: „Nie ma bowiem nic zakrytego, co by nie miało być wyjawione”, moglibyśmy na dwa sposoby opisać postawy ludzkie podczas epidemii: negatywnie i pozytywnie. Idąc za intuicją Ewangelisty spójrzmy na drugą interpretację, czyli na dobro, które w tym czasie się dokonało, spójrzmy na owoce solidarności międzyludzkiej, np. na pomoc w relacjach małżeńskich. W pamięci mojego serca zachował się obraz pewnej żony, która od wielu lat opiekuje się chorym na stwardnienie rozsiane mężem, albo postawa męża od wielu lat opiekującego się chorą żoną, która miała udar mózgu. Opieka ta nie tylko podczas epidemii nie została zawieszona, ale jeszcze bardziej pomnożyła się. Niech za to dobro, którego byliśmy i jesteśmy świadkami, będzie Bóg uwielbiony. Obecny czas pokazuje, co faktycznie jest w naszym sercu i do jakich postaw prowadzi nas jego wewnętrzny głos.

Siostry i bracia

Do tej pory Jezus mówił nam, abyśmy przezwyciężyli w sobie lęk. Uczynił to aż trzykrotnie. W drugiej części Ewangelii następuje zwrot, który na pierwszy rzut oka może szokować: „Bójcie się” – woła Jezus. Analizując głębiej Jego wypowiedź, zauważamy, iż dokonuje On ważnego rozróżnienia w stosunku do lęku. Jezus oddziela zły lęk od dobrego. Najpierw mówi nam, iż nie mamy lękać się ludzi. W dalszej części zwraca uwagę, iż mamy bać się. Kogo? „Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle” – mamy bać się Boga. To najtrudniejsze słowa z dzisiejszego tekstu. Nie mają one na celu poprowadzić nas do utraty ufności w Miłosierdzie Boże, ale obudzić bojaźń Bożą. Inaczej określając postawę bojaźni Bożej, można by powiedzieć, iż zanim dokonam złego wyboru i uczynię to świadomie, powinienem się dwa razy zastanowić, jakie tego będą konsekwencje, zarówno w doczesności, jak i w Wieczności. Bojaźń Boża nie ma nic wspólnego ze strachem wobec Boga. Jest podkreśleniem troski Boga o nasze życie. W kolejnych dwóch zdaniach Pan Jezus, ukazując obraz dwóch wróbli oraz obraz policzalności naszych włosów, pokazuje nieskończoną miłość Boga do człowieka. Bojaźń Boża ma być zakorzeniona nie tyle w lęku przez konsekwencjami naszych złych czynów, ale w naszej odpowiedzi na miłość Stwórcy.

Ostatecznie więc źródłem Bożej bojaźni oraz postawy męstwa w obliczu przeciwności jest wiara. Rozumiana jako głęboka więź człowieka z Bogiem. To ona jest najwyższą wartością w życiu człowieka, wyższą nawet niż samo życie. Dlatego Jezus mówi: „Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie”. Świadomość bliskości Boga, pomaga w przezwyciężeniu lęku o siebie, o bliskich, także w czasie choroby. Źródłem męstwa jest krzyż i Boże Serce, do którego często przybliżajmy duchowo nasze ludzkie serca. Amen.

Autorzy tekstów, Bartoszek Wojciech, Polecane

nd pn wt śr cz pt sb

25

26

27

28

29

1

2

3

4

5

6

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

Dzisiaj: 29.03.2024