Jednoczyć się z Jezusem na modlitwie, w codzienności i w chorobie

Wszyscy jesteśmy zaproszeni do zażyłej więzi z Bogiem.

zdjęcie: foto: ks. Wojciech Bartoszek

2020-02-12

Jesteśmy powołani do wiecznego przebywania z Bogiem w bliskości. Nie wiemy, jak będzie wyglądała Wieczność. „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” – pisał św. Paweł (1 kor 2, 9). Nie wiemy także, kiedy się tam znajdziemy. Jedno jest pewne, iż stan, do którego zmierzamy, będzie głęboką zażyłością z Przedwiecznym, zjednoczeniem z Nim. Będzie to powrót do jedności człowieka z Bogiem, która była w Raju. Adam i Ewa widzieli Boga. I my również mamy Go zobaczyć. Już tutaj na ziemi winniśmy dążyć do bliskości z Bogiem. Niektórzy stan ten nazywają kontemplacją. O niej chciałbym napisać kilka słów w naszej Szkole Modlitwy. Niektórzy myślą, że taka zażyłość, o której piszę, zarezerwowana jest dla wybranych osób. Dla tych, którzy prowadzą głębokie życie religijne, dla zakonników, sióstr klauzurowych, pustelników. Inni myślą o życiu wielkich świętych, o mistykach z zamierzchłych czasów. Ich Bóg powołał, siostrę Faustynę, ojca Pio – myślą – do życia szczególnie uduchowionego, ale nie mnie, prostego człowieka, ojca, matkę. Jeszcze inni kojarzą stan kontemplacji z oderwaniem od rzeczywistości; młodzież by powiedziała „z odlotem”, z czymś, co nie jest do końca życiowe, do czego trzeba mieć zdrowy dystans. Zdarzają się i tacy, którzy uważają, że jest to rozpłynięcie się w bezosobowej nicości. Modlitwa a codzienność Odpowiadając na takie wizje i koncepcje drogi zjednoczenia z Bogiem, podkreślę, iż powołanie, o którym mówimy, nie jest drogą dla wybranych, elity duchowej chrześcijan. Wszyscy jesteśmy do niej wezwani. Bo taka jest nasza wiara. Wiara rozumiana jako relacja z Bogiem, bliska więź, spotkanie. Analogiami tej podstawowej więzi z Bogiem są relacje z najbliższymi, z rodzicami, ze współmałżonkiem, z dziećmi. Tak, jak więź między ludźmi nie może być wirtualna, bo jesteśmy osobami, podobnie więź między człowiekiem a Bogiem jest rzeczywista, bo Bóg jest Osobą. Jeśli w małżeństwie mąż i żona nie dbają o relację między sobą i nie pogłębiają jej, to taka miłość prędzej czy później zaniknie między nimi. Podobnie jest z moją relacją do Boga. Zażyłość z Nim wcale nie przekreśla naszego zaangażowania w codzienność życia. Wręcz odwrotnie, prowadzi do niej. Pokazuje to Maryja. Spójrzmy na Nią jako na zwykłą kobietę z Nazaretu, której nie brakowało, jak wielu innym kobietom tamtych czasów, trudnych obowiązków, które musiała wypełnić. Pośród tych obowiązków uczyła się jedności z Bogiem. Nie żyła „pod kloszem łaski Bożej”, ale między ludźmi. Trwała w tej jedności cały czas, także w godzinie największej próby, gdy stała pod krzyżem, gdy Jej Syn umierał. Była przy Nim. Kto jest powołany do kontemplacji, do głębokiej zażyłości z Bogiem? Życie codzienne, spotkania rekolekcyjne, Dni Chorego, spotkania z chorymi w ich domach, pokazują, iż najlepiej odpowiadają na to powołanie ludzie prości. W gronie tych osób dostrzegam starszych wiekiem, chorych, niepełnosprawnych. Widzę w tej grupie naszych rodziców, dziadków, wychowanych religijnie na prostej modlitwie różańcowej, na Drodze Krzyżowej, na Godzinkach, na codziennych Mszach świętych. Jak relikwii dotykam wytarte, stare książki do nabożeństwa mojej mamy, czy  babci. Patrząc na te wytarcia, domyślam się, że książeczki te były świadkami niejednej godziny spędzonej razem z Bogiem przez posługujących się nimi. W życiu wspomnianych ludzi dostrzegam proste wyczucie Boga, które prowadzi do głębokiej zażyłości z Nim.          

Kontemplacja

Jak rozumieć więc modlitwę zjednoczenia z Bogiem? Czym ona jest? Jest trwaniem przy Tym, o którym wiemy, że nas kocha. Prostym spojrzeniem na Tego, który nas zawsze kocha. To określenia modlitwy św. Teresy z Ávila. Jej kierownik duchowy, św. Jan od Krzyża, dopowiada: „Bóg ogarnia nas swym spojrzeniem pełnym miłości, przychodzi do nas poprzez swoją miłość, naznacza nasze serca piętnem swej miłości; sprawia, że słyszymy głos Jego miłości. Słońce Jego miłości oświetla nas i ogrzewa.” Można by zadać pytanie, jak nie korzystać z dobrodziejstw płynących z takiej modlitwy? A jednak niewielu potrafi odkryć wartość takiego spotkania z Bogiem. Podsumowując ten etap naszych rozważań, trzeba powiedzieć, iż kontemplacja to przede wszystkim czas modlitwy. Ale oznakami zjednoczenia z Bogiem są nie tylko chwile spędzone na modlitwie. Są nimi także spotkania, obowiązki, zdarzenia w codzienności. To, co otrzymujemy na modlitwie oraz to, z Kim się w niej spotykamy, przenosimy na nasze życie, właśnie do tych relacji, zajęć i obowiązków. Dalej trwamy w obecności Tego, który nas nie opuszcza. Posiadamy dalej Jego pragnienia, Jego odczucia. Mamy Jego serce. Patrzymy na otaczający nas świat Jego oczyma. Tam, gdzie inni widząc jedynie grzech, zło, słabość, cierpienie i ból, buntują się, dostrzegamy coś innego. Widzimy działającego Boga. Działanie to często jest ukryte, jest jak ewangeliczne, maleńkie ziarnko gorczycy, ledwo dostrzegalne. Taka jest wiara, krucha jak maleńka Hostia na ołtarzu, jak Nowonarodzony Zbawiciel położony w żłóbku betlejemskim. Jak nigdy wcześniej potrzeba dzisiaj uczniów Jezusa, którzy głębiej spojrzą na świat. Spojrzą na swoich bliskich, na swoje rodziny, dzieci, wnuki. Będą także uczyli innych takiego poznania Boga. Jedność z Bogiem jednak to nie zakładanie różowych okularów. To postrzeganie otaczającej nas rzeczywistości zgodnie z prawdą, taką jaka jest. Dochodzimy do niej przez całe życie. Tą prawdą jest ostatecznie sam Bóg i jej nas uczy. Zwłaszcza osoby starsze wiekiem mają wyostrzone spojrzenie na świat. Widzą prawdę i upominają się o nią w rodzinach swoich dzieci, wnuków. Pilnują jej. Z różańcem w ręku. Oby ten głos wychowania religijnego nigdy nie ucichł. Ośmielę się napisać, iż dzisiejszy świat ma problemy z poznaniem Boga, z kontemplowaniem Go, z prawdą. Patrzy powierzchownie. Nie dostrzega Boga w mądrości ludzi starszych, nie chce Go spotkać w chorych, niepełnosprawnych. Nie chce Mu służyć, chce się Go pozbyć. Tym samym podcina swoje korzenie. Człowiek kontemplatywny, zjednoczony z Bogiem, idzie w poprzek tym tendencjom, nie obraża się na świat, ale także nie boi się go. Krytycznie, z mądrością życia, patrzy na niego. Nie buduje także wysokich murów obronnych i nie zamyka się w swoim świecie. Jest z Bogiem. Zatrzymuje się przy Nim, karmi się Nim i adoruje Go. Ale spotyka Go także w chorych, niepełnosprawnych, starszych, bezdomnych. Podobnie jak Jezus – Słowo, które przyszło na świat (dosł. „rozbiło namiot”), jak czytamy w Prologu do Ewangelii św. Jana, by odkupić człowieka.              

Czas próby

Nie zawsze łatwo jednoczyć się z Chrystusem, kontemplować Go, trwać z Nim w zażyłości. Nasze doświadczenie Taboru trwa nieraz chwilę. Ludzka natura skażona została grzechem i jego konsekwencjami. Boży Obraz w naszym sercu uległ zaciemnieniu. Relacja z Bogiem została nadwyrężona. Nie potrafimy Go zobaczyć, ociągamy się z modlitwą. Przeżywamy pokusy, próby, odejścia. Zniechęcamy się. Święty Augustyn ukazując działanie Boga i Złego w naszym życiu, użył metafory. Porównał konsekwencje działania grzechu do uderzającego w „naczynie” naszego życia pioruna. Rażone piorunem naczynie rozsypuje się na wiele kawałków. Jest porozbijane. Ale Bóg nie pozostaje biernym. Przychodzi Jezus, zbiera porozbijane cząstki „naczynia” naszego życia, porozrywane przez grzech relacje i scala wszystko na powrót. Miejsca ran duchowych przemieniają się w miejsca działania łaski Bożej. Jezus Dobry Pasterz bierze nas na swoje ramiona i podnosi. Scala wewnętrznie. Przypomnijmy sobie dobrze przeżyte sakramenty spowiedzi świętej, może te z czasu rekolekcji Apostolstwa Chorych. Jak bardzo wówczas czuliśmy w sercu działanie uzdrawiającego Jezusa. Jak wyraźnie doświadczaliśmy Jego obecności. Nie my jedyni doświadczamy prób w wierze. Przeżywali to w swoim towarzyszeniu Jezusowi również apostołowie. Na drodze naszej wiary, zwłaszcza w chwilach prób, możemy śmiało się z nimi identyfikować i uczyć się od nich. Patrzeć zwłaszcza na Jezusa, jak ich wychowywał w wierze. Przypomnijmy sobie Ewangelię i Jezusa zapowiadającego swoją śmierć, zapowiadającego cierpienia i wreszcie ukrzyżowanie. Jezus mówił także, że trzeciego dnia zmartwychwstanie. Apostołowie nic z tego, co im mówił, nie rozumieli, choć trzykrotnie to powtarzał.  Nie tylko nie rozumieli Go, ale w godzinie próby uciekli. Dosłownie wszyscy. A byli z Nim tak długo.            

Czas choroby

Czyż podobnych oznak zapierania się Jezusa nie ma w naszym życiu? Gdy przeżywamy próby naszej wiary? Dotyczą one wierności prawdzie, tej najważniejszej – o Bogu, ale także wierności prawdzie o małżeństwie, o rodzinie, wierności posłuszeństwu, przyrzeczeniom, które złożyliśmy, wierności każdemu powołaniu, w którym trwamy, obowiązkom stanu, także w misji służby chorym. Wielką próbą wiary jest choroba, cierpienie nie tylko fizyczne, ale także psychiczne i duchowe. Usłyszana niepomyślna diagnoza lekarska, ciężka choroba naszych bliskich, powodują, iż czujemy się jakby spod naszych stóp usuwał się grunt. Plany życiowe ulegają radykalnym zmianom. Tracimy oparcie w bliźnich. I co najboleśniejsze, czujemy, jakby Bóg nas opuścił. Wołamy: „Boże, gdzie jesteś?”. Boimy się cierpienia. Nie wiemy także, jak na nie zareagujemy. Nikt z nas nie jest bohaterem w takich sytuacjach. Jesteśmy kruchymi stworzeniami. Wówczas, podobnie jak wcześniej, Bóg pragnie prowadzić nas do Siebie. Każdy z nas po swojemu reaguje na takie stany. Ale wiemy, iż winniśmy zadbać o zdrowie, o dobre leczenie. Poddać się hospitalizacji, jeśli to konieczne, oddać się w ręce lekarzy. Ale jak wszyscy dobrze wiemy, medycyna ma swoje granice. Dlatego ważna jest duchowa strona naszego przeżycia czasu choroby. Z wiarą prosimy Jezusa o łaskę zdrowia. Czynią to także nasi bliscy. Ale to nie wszystko. Jezus prowadzi nas do jeszcze większej jedności ze Sobą.        

Cierpienie Jezusa

Jezus w godzinie największej swojej próby, pokazał wierność Bogu, głębokie z Nim zjednoczenie. Spójrzmy na Jego postawę, gdy był w Ogrójcu, gdy niósł krzyż i gdy umierał. W Jego krzyżu jest klucz do zrozumienia naszego krzyża. Kontemplacja, głębsze spojrzenie z wiarą na ten krzyż, pomaga zrozumieć nasze chwile próby. Jedni w krzyżu widzą jedynie dwie połączone ze sobą belki i zawieszone na nich martwe ciało. Podobnie spoglądają na cierpienie swoje i bliźnich, jako na coś bezsensownego. Wyrażają bunt. Inni odkrywają w krzyżu znak oczyszczenia i znak zbawienia. Patrzą na krzyż, na którym powieszony jest Chrystus i widzą w Nim Zbawiciela, który daje im życie. I całują ten krzyż. Nie szukają go, ale przyjmują go, gdy pojawia się w ich życiu. Szukają Ukrzyżowanego, który nadaje sens ich cierpieniu. Jezus, jedyny Niewinny, wziął na siebie wszystkie nasze grzechy i cierpienia. Z miłości. W godzinie męki i śmierci skupiła się na Nim cała nasza nędza. Święty Paweł napisze, iż Jezus stał się grzechem za nas, by nas usprawiedliwić (por. 2 Kor 5, 21). Wszedł w najciemniejszą z nocy, nie tylko w sensie zewnętrznym, ale przede wszystkim w sensie duchowym. Doświadczył największego opuszczenia przez wszystkich. Został sam. Sam wobec ogromu całego zła. Po ludzku ogarniała Go trwoga nie do wyobrażenia. Tę boleść wyraził w modlitwie, która była wołaniem do Boga: „Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich!” (Mt 26, 39), a gdy umierał na krzyżu krzyczał: „Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?” (Mt 27, 46). Zarówno w Ogrójcu, jak i na krzyżu, kończył to wołanie powierzeniem się Bogu. Do końca Mu ufał. „Abba” – mówił w Ogrójcu, tzn. „Tatusiu”, „Mój Ojcze”. Na krzyżu: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego” (Łk 23, 46). Jezus wytrwał w głębokiej więzi z Ojcem, przy którym do końca czuł się bezpiecznie. Wpatrywanie się w mękę i śmierć Jezusa na krzyżu pomaga zrozumieć i przyjąć nasz krzyż cierpienia. Bez krzyża Jezusowego trudno odgadnąć krzyż człowieka. Staje się on najpierw miejscem naszego oczyszczenia duchowego. Cierpienie nie jest karą za grzech. Nieraz w tym bardzo bolesnym dla nas momencie życia, widzimy, iż pozostaje naga prawda o nas samych. Widzimy, kim naprawdę jesteśmy, jaka jest historia naszego życia, jakie relacje zbudowaliśmy, co zniszczyliśmy. Trudno nam oprzeć się na drugim, jak na Chrystusie. Dobrze, że są święte Weroniki, Szymonowie Cyrenejczycy – to nasi bliscy, rodzina, lekarze, pielęgniarki, wolontariusze, kapelani. Jest z nami w sposób duchowy Matka Najświętsza. Ale ostatecznie pozostaję ja i Bóg. Jezus doświadczając największej samotności w Ogrójcu i na Kalwarii, wziął na siebie moją samotność. Bym nie był sam. Bym się z Nim mógł jednoczyć. Zapełnia moją samotność swoją obecnością, bo mnie nieskończenie kocha aż do końca, aż do oddania za mnie swojego życia. Wybawia mnie od tego, co staje się przeszkodą w spotkaniu z Nim. Przeżył to głęboko św. Paweł i wyraził w słowach, które stają się dla członków Apostolstwa Chorych szczególnym światłem: „Razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. Teraz zaś już nie ja żyję. Lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 19-20). Mogę więc napisać, iż całując krzyż, staje się on dla mnie drogą do zbawienia. Modlitwa ofiarowania siebie Gdy przechodzę oczyszczenie duchowe, gdy krzyż staje się dla mnie osobiście drogą do zbawienia, mogę uczynić jeszcze jedno, z miłości do Boga i do Kościoła, do bliźnich, braci i sióstr. Mogę mój krzyż ofiarować Jezusowi, podobnie jak On to uczynił Ojcu. Za zbawienie siebie i bliźnich. Z miłości. Podobnie jak Jezus ofiarował siebie z miłości. Współcierpiąc z Jezusem, jak Matka Najświętsza, Matka Bolesna stojąca pod krzyżem, mogę ofiarować się Bogu. Ofiarować wszystko, także moje cierpienie. Pomimo zewnętrznych oznak cierpienia, wewnętrznie – jak Jezus – doświadczam bliskości Ojca, doświadczam Jego pocieszenia. To nadaje sens mojemu życiu. Nieraz osoby chore dzielą się, że nie potrafią się modlić myślnie w czasie choroby, gdy przychodzi wiek starszy, gdy tracą wzrok. Dla Boga najważniejsze jest nasze serce. Ono może stale czynić wewnętrzne akty zawierzenia. Możemy pocałować krzyż, położyć go obok serca. Oczyma serca patrzeć na Chrystusa na krzyżu i mówić Mu z głębi serca: „Jezu, ufam Tobie”, „oddaję się Tobie”, „ofiaruję się za Kościół”. Będzie to najgłębsza modlitwa zjednoczenia z Bogiem.    

Zapowiedź poranka wielkanocnego

Ale nie na krzyżu i śmierci kończy się życie Jezusa. Śmierć Jezusa była paschą, przejściem. Zapowiedziała nasze przejście. Przechodząc przez noc śmierci, wchodzimy w nowy początek. Patrząc głębiej na śmierć Jezusa i złożenie Go do grobu, poznajemy, iż Jezus nie kończy swojego życia. Nie kończy się także nasze życie. Jezus wydobywa nas z naszych „grobów”, z tego wszystkiego, co stało na przeszkodzie poznania Go. Usuwa zasłonę, która spoczywa na naszych sercach i która uniemożliwia zjednoczenie się z Nim. Za zasłoną stoi On sam – Zmartwychwstały. On czeka na mnie, aby wprowadzić mnie do swojego Ojca, bym mógł Go kontemplować wiecznie. Mieć oczy Jezusowe to znaczy mieć oczy patrzące głębiej, kontemplatywnie. Tam, gdzie inni widzą jedynie śmierć, wierzący widzą życie, nowe życie. Dziękuję Bogu za wiarę Natalii, z którą przeprowadziłem wywiad w miesiąc po śmierci jej męża. Wywiad publikujemy w obecnym numerze „Apostolstwa Chorych” (str. 23-28). Trzeba mieć wielką wiarę, aby wielkie cierpienia męża, któremu towarzyszyła do końca życia, odkrywać jako dar Boga i świadczyć o Miłości Bożej, a w dzień przed pogrzebem uwielbiać Boga we wspólnocie Kościoła za jego życie. 


Zobacz całą zawartość numeru

 

Autorzy tekstów, Bartoszek Wojciech, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2020nr02, Z cyklu:, Modlitwy czas

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 19.04.2024