Być dla innych i z innymi

O pragnieniu bycia wśród osób niepełnosprawnych, o przyjaźni i o cechach dobrego wolontariusza opowiada Monika Pinkowska, socjusz w Domu św. Józefa w Katowicach i pracownik Stowarzyszenia SPES.

zdjęcie: ARCHIWUM STOWARZYSZENIA SPES

2019-12-02

REDAKCJA: – Proszę wyjaśnić, czym jest Stowarzyszenie na Rzecz Niepełnosprawnych SPES?

MONIKA PINKOWSKA: – Najkrócej można powiedzieć, że jest to wspólnota, która zrodziła się z przyjaźni. Początki tej wspólnoty sięgają lat 80. Wszystko zaczęło się w jednej z katowickich dzielnic – na Koszutce. Wówczas ludzie zaangażowani w różne środowiska katolickie (m.in. Klub Inteligencji Katolickiej) zauważyli, że osoby z niepełnosprawnością intelektualną żyją na obrzeżach społeczeństwa, że nie widać ich na ulicy, w kościele, że są w jakiś sposób izolowane. Postanowili więc działać. Chcieli stworzyć miejsce, do którego osoby niepełnosprawne mogłyby przyjść, aby się spotkać i budować więzi ze sobą nawzajem, ale również z lokalnym środowiskiem. Dzięki gościnności ojców oblatów, takie miejsce powstało przy prowadzonej przez nich parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Katowicach.

– Wówczas były to jeszcze działania dość spontaniczne, nieformalne. Stowarzyszenie SPES powstało kilka lat później.

– Tak. Po przełomie roku 1989, gdy Sejm RP uchwalił nowe prawo o stowarzyszeniach, zarejestrowaliśmy Stowarzyszenie SPES w Sądzie Rejonowym w Katowicach. Było to w grudniu 1990 roku. Ówczesnym prezesem Stowarzyszenia była Genowefa Sikora, obecnie prezesem jest jej syn, Grzegorz Sikora. Początkowo naszej działalności nie nazywaliśmy wolontariatem, bo nie znaliśmy takiego pojęcia. Wszystko, co robiliśmy, płynęło po prostu z chęci przebywania z niepełnosprawnymi, spędzania z nimi czasu i nawiązywania bliskich relacji. W pomoc angażowało się wiele osób, m.in. klerycy Wyższego Śląskiego Seminarium Duchownego, którzy przygotowywali niepełnosprawnych do przyjęcia sakramentów świętych. W czasie wakacji wyjeżdżaliśmy na obozy, które – jak się później okazało – stały się naszym znakiem rozpoznawczym i wydarzeniem, na które wiele osób czekało cały rok. Zawiązywane tam przyjaźnie, relacje i wzajemna bliskość, z czasem zaowocowały nie tylko powstaniem Stowarzyszenia, ale przede wszystkim pragnieniem utworzenia wspólnoty życia z niepełnosprawnymi.

– Jak zrodziła się idea wyjazdowych obozów z udziałem niepełnosprawnych intelektualnie?

– Jedna z inicjatorek spotkań na Koszutce, śp. Maria Klimowicz miała brata, ks. Stanisława Bartnickiego, który był proboszczem w parafii św. Marcina w Krasiczynie koło Przemyśla. Parafia ta była w latach stanu wojennego miejscem pomocy rodzinom osób internowanych. Gdy internowania się skończyły, pomoc skierowano na dzieci ubogie i osoby niepełnosprawne. To pragnienie pomagania innym, które przez lata było realizowane w krasiczyńskiej parafii, znalazło ujście właśnie w środowisku niepełnosprawnych. Stąd, pierwsze obozy wakacyjne odbywały się w Krasiczynie, potem kolejne także w innych miejscach.

– Jakie inne inicjatywy, oprócz wyjazdowych obozów, Stowarzyszenie podejmuje wobec osób z niepełnosprawnością intelektualną?

– Nieprzerwanie od 33 lat funkcjonuje wspólnota spotkań przy parafii ojców oblatów, od której wszystko się zaczęło. Później powstały wspólnoty spotkań na Giszowcu i – dla dzieci – na Brynowie. To najlepszy sposób, by budować relacje i nawiązywać przyjaźnie. Osoby niepełnosprawne, ich najbliżsi i asystenci spotykają się w soboty, aby pobyć ze sobą, zrobić coś wspólnie, pomodlić się. Każde spotkanie staramy się też uatrakcyjnić konkretnymi zajęciami, np. muzycznymi czy rękodzielniczymi. Od 1999 roku działa również Warsztat Terapii Zajęciowej, w którym niepełnosprawni doskonalą swoje umiejętności i rozwijają talenty w różnych dziedzinach, przede wszystkim zawodowych. To również jest miejsce integracji i rehabilitacji. Jednak sercem Stowarzyszenia jest dom chroniony – wspólnota św. Józefa. Jest to miejsce, w którym osoby niepełnosprawne mieszkają razem z socjuszami. Dom wspierają także asystenci, którzy na stałe mieszkają w innych miejscach. Jest to dla nich wspólnota życia. Dom św. Józefa powstał z myślą o tych osobach niepełnosprawnych, które po śmierci rodziców i najbliższych krewnych, zostały zupełnie same. Aby uniknąć konieczności umieszczania ich w DPS-ach, stworzyliśmy miejsce, w którym będą czuły się jak w prawdziwym domu. Śmierć najbliższych to wystarczająco dotkliwa strata i dlatego chcieliśmy, aby uniknęli dodatkowego cierpienia w postaci wyrwania ich ze środowiska, w którym dotąd funkcjonowali, czując się bezpiecznie. To było dla nas nie do pomyślenia, aby taką osieroconą przez rodziców osobę pozostawić samej sobie, czyli osierocić jeszcze bardziej.

– Ile osób mieszka w Domu św. Józefa?            

– W tej chwili mamy troje mieszkańców niepełnosprawnych, którzy pozostali sami po śmierci rodziców i jednego niepełnosprawnego, który mieszka w Domu z ciężko chorą mamą. Warto w tym miejscu wspomnieć, że pani ta jest jedną z założycielek Stowarzyszenia. Myślę, że konkretnie ta sytuacja pokazuje niezwykłe owoce naszej działalności. Kobieta, która przed laty zakładała Stowarzyszenie, dzisiaj – kiedy doświadcza choroby i słabości – znajduje bezpieczne schronienie w samym sercu tej wspólnoty. Cóż może być piękniejszego… Oczywiście, jak już wspomniano, w Domu razem z osobami niepełnosprawnymi mieszkają socjusze.

– Rozumiem, że asystent i socjusz to ktoś, kto pełni rolę opiekuna osoby niepełnosprawnej. Czy tak?

– Najogólniej można tak powiedzieć, chociaż potrzebne jest tutaj ważne uściślenie. Otóż, w naszym Stowarzyszeniu celowo używamy określeń uczestnik i asystent, a nie podopieczny i opiekun. Pomaga to kształtować własną postawę wobec bliźniego i nie stawiać się w pozycji silniejszego tylko dlatego, że jest się pełnosprawnym. I choć de facto ta pomoc i opieka ze strony asystentów cały czas ma miejsce, to istotą jest sposób patrzenia na tę pomoc jako wymianę darów. Nie jest przecież wykluczone, że asystent może otrzymać pomoc od uczestnika… To tak, jak w rodzinie: niepełnosprawni mieszkańcy wraz z socjuszami prowadzą dom, sprzątają, gotują, robią zakupy, odpoczywają i w takich okolicznościach budują relacje, wzajemnie się ubogacają.

– W tym, co Pani mówi, pobrzmiewa przesłanie Jeana Vaniera, zmarłego w maju tego roku wielkiego przyjaciela osób niepełnosprawnych, założyciela Wspólnoty „Arka”.

– To prawda. Postać Jeana Vaniera jest nam bardzo bliska, bo w tym, co robił i pisał, możemy przejrzeć się jak w lustrze. Jego działalność i przesłanie wyraźnie wskazują drogę, którą w Stowarzyszeniu chcemy i powinniśmy iść. Od wielu lat „wałkujemy” jego chyba najsłynniejszą książkę „Wspólnota miejscem radości i przebaczenia”. W pewnym sensie jest to nasz przewodnik po życiu we wspólnocie z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie.

– Model wypracowany przez lata w „Arce” opiera się nie tyle na niesieniu pomocy niepełnosprawnym, ile na dzieleniu z nimi codziennego życia. W Waszym Stowarzyszeniu akcent również położony jest bardziej na wspólnotę, niż na opiekę socjalną świadczoną w ramach instytucji.

– Tak. Jak już wspomniałam, najbardziej nam zależy na tym, by dzięki działalności Stowarzyszenia SPES niepełnosprawni nie czuli się niepełnosprawni, by mogli doświadczać satysfakcji z pracy, w pełni uczestniczyć w codziennych sprawach, doświadczać miłości i bezpieczeństwa. Oczywiście bez pewnych struktur instytucjonalnych nasza działalność byłaby niemożliwa. Niemniej wciąż podkreślamy, że Stowarzyszenie ma być domem i przystanią dla niepełnosprawnych, a nie tylko placówką, która może im udzielić jakiejś doraźnej pomocy.

– Czy każdy może zostać wolontariuszem w Stowarzyszeniu SPES?

– Jeśli tylko ma pragnienie bycia przyjacielem i towarzyszem osób niepełnosprawnych intelektualnie, to tak. Aby zostać wolontariuszem nie trzeba spełnić żadnych dodatkowych warunków. Nie trzeba przedstawić dyplomu ukończenia wyższej uczelni, nie ważny jest też wiek. Kiedyś wolontariuszami byli głównie studenci, dzisiaj przekrój wiekowy jest zróżnicowany. Coraz częściej są to osoby dojrzałe i starsze. To wprowadza niezwykłą różnorodność i dzięki temu nasz wolontariat jest niczym tygiel różnych doświadczeń i historii. Młodzi uczą się od starszych, nabierając życiowego doświadczenia i szlifu, a starsi zarażają się energią i entuzjazmem od młodzieży. Nieraz zdarza się nawet, że starsi wolontariusze biją na głowę tych młodszych swoją kondycją i zapałem.

– Jakie cechy według Pani powinien mieć dobry wolontariusz?

– Myślę, że ważna jest postawa otwartości, współpracy i służby. Gdybym jednak miała wskazać na najważniejszą cechę, którą powinien posiadać dobry wolontariusz, byłaby to pokora. Wolontariusz, który przychodzi do nas, szybko dostrzeże, że aby naprawdę dzielić życie z niepełnosprawnymi, trzeba ogołocić się z egoizmu i z przekonania, że to ja daję coś niepełnosprawnym, że robię im łaskę. Z własnego doświadczenia wiem, że często jest dokładnie na odwrót. To niepełnosprawni są dani nam – zdrowym – by nas mobilizować, podnosić, pociągać ku Bogu. Prosty przykład: niepełnosprawna Ela, mieszkanka Domu św. Józefa, nieraz już zmobilizowała mnie do wspólnej wieczornej modlitwy. Gdyby nie ona, pewnie częściej bym sobie „odpuszczała”. Bycie asystentem i wypracowanie w sobie takiej postawy, o której tutaj mówimy, jest ciężką pracą. To jest jak nawracanie się każdego dnia. Oczywiście trafiają do nas wolontariusze na różnym etapie świadomości tego zagadnienia, ale dla nas każdy jest cenny, nawet jeśli jest tylko na chwilę, na krótko. Wolontariusze są nam bardzo potrzebni. Bez nich tej wspólnoty by po prostu nie było. 

– Pani jest jedną z tych osób, które przyszły i zostały na stałe. Co spowodowało, że postanowiła Pani związać swoje życie z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie?

– Kiedyś szukając jakiegoś pomysłu na wakacje, zagadnęłam moją kuzynkę, która jeździła na obozy z niepełnosprawnymi, czy mogłabym się wybrać razem z nimi. W 1997 roku pojechałam na pierwszy obóz. To było… straszne. Miałam wówczas 16 lat i nie było mi po drodze z rówieśnikami. Byłam nieśmiała i skryta. Jako jedynaczka nigdy nie musiałam się z nikim konfrontować, a tu nagle pokoje wieloosobowe, stały kontakt z bardzo różnymi ludźmi. Na obozie nieraz nie wiedziałam, co trzeba zrobić, jak się zachować, jak postąpić względem osoby niepełnosprawnej. Uratowało mnie to, że tam nigdy nie byłam sama, że zawsze mogłam liczyć na pomoc i wskazówki innych, mogłam liczyć na wspólnotę. To mi dawało poczucie bezpieczeństwa. Z czasem odkryłam, że to dzięki uczestnikom, dzięki temu, że kochają bezwarunkowo, było mi w tej wspólnocie tak dobrze. Pierwsze motywacje były więc trochę egoistyczne. Potem zaczęłam jeździć na obozy regularnie, a nawet je prowadzić i organizować. W 2006 roku zostałam zatrudniona w Stowarzyszeniu, w Warsztacie Terapii Zajęciowej. Przez 5 lat pracowałam z niepełnosprawnymi w pracowni ceramicznej. Potem przeszłam do biura i obecnie jestem koordynatorem ogólnopolskiego programu dla dzieci w ciężkim stanie klinicznym. Jestem również socjuszem w Domu św. Józefa, co oznacza, że mieszkam na stałe z osobami niepełnosprawnymi. To jest najważniejsza i najtrudniejsza część mojego bycia w Stowarzyszeniu, nadająca sens mojemu życiu.

– Wiem, że w Stowarzyszeniu nie brakuje Wam nowych pomysłów, ale również – co za tym idzie – przybywa pracy.

– Tak, wciąż stajemy przed nowymi wyzwaniami. Obecnie największą troską jest to, że osoby niepełnosprawne ze wspólnoty, a także ich rodzice, starzeją się, podupadają na zdrowiu. Dla części uczestników Warsztatu, terapia zajęciowa w grupach, jaką tam prowadzimy, jest już niewystarczająca. Jest więc potrzeba utworzenia dla nich ośrodka z indywidualną rehabilitacją. Kolejne osoby, po śmierci rodziców, będą też potrzebowały domu, działającego na innych zasadach niż Dom św. Józefa, tj. ze specjalistyczną opieką, zatrudnionymi fachowcami. Oznacza to, że potrzebujemy ochotników do służby i środków na rozwój. Mimo wielu trudności i przeszkód, codziennie jestem świadkiem, jak Pan Bóg nas prowadzi, jak się tym dziełem wspaniale opiekuje. Wierzę, że z Jego pomocą uda nam się zrealizować jeszcze wiele dobrych zamierzeń.

– Pozostaje mi życzyć Pani i całemu Stowarzyszeniu siły, entuzjazmu i zapału do pracy. Niech Boża Opatrzność czuwa nad Wami. Dziękuję za rozmowę.
 
rozmawiała: RENATA KATARZYNA COGIEL

KONTAKT DO STOWARZYSZENIA SPES:
UL. KOŚCIUSZKI 46,  
40-048 KATOWICE
TEL. 32/ 205 38 80
E-MAIL: SPES@SPES.ORG.PL 


Zobacz całą zawartość numeru ►

Autorzy tekstów, Cogiel Renata Katarzyna, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2019nr12, Z cyklu:, W cztery oczy

nd pn wt śr cz pt sb

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

14

15

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

Dzisiaj: 25.04.2024